31. Trochę sobie nagrabiłam

28 4 0
                                    

Następnego dnia obudziłam się po szóstej i wpatrywałam się w głębiny jeziora, leżąc w ciepłym łóżku, zastanawiałam się, co dziś mnie czeka. Wiedziałam, że niektórzy już zapewne wiedzą, co wczoraj się wydarzyło, inni dowiedzą się jeszcze przy śniadaniu, a kolejni podczas lekcji. Pansy wróciła do pokoju po północy, sądząc zapewne, że śpię, także położyła się spać, ale czułam, że ona jako nieliczna już wie. Postanowiłam, że w przerwie po obiedzie, a przed ostatnimi lekcjami wybiorę się na spacer w stronę jeziora, licząc, że spotkam tego... Zabrakło mi już obraźliwych epitetów, które mogłyby trafnie określić Saszę. Wczoraj wyartykułowałam ich co najmniej setkę.
W głowie miałam już ułożony cały scenariusz rozmowy, wiedziałam, że wygarnę mu wszystko, zmieszam go z błotem, zniszczę, zgniotę jak robaka i nie ważne, że jest starszy, większy, silniejszy. Mniejsza o to, że jest facetem, dzianym synalkiem jakiegoś europejskiego wytwórcy szat, uczniem Karkarowa czy gościem! Albo powiem, że jestem wkurzona na niego, bo nic więcej nie będę w stanie powiedzieć w tej złości i stresie. Wściekle uderzyłam pięścią w poduszkę.

— O, nareszcie, myślałam, że będę musiała czekać do śniadania, aż przestaniesz udawać, że śpisz.

Głos Pansy zmusił mnie bym odwróciła się na łóżku twarzą do niej.

— Wybacz, nie wiedziałam, że już nie śpisz.

— Nie śpię, zasnęłam po drugiej, a obudziłam się przed szóstą, nie mogłam spać, po tym, co powiedział mi...

— Draco — dokończyłam — Tak, wiem, wredna, puszczalska ja, szukająca nie wiadomo czego, mając panicza Malfoya za swojego chłopaka.

— Co? Nie, nie to miałam na myśli. Owszem powiedział, że zerwaliście i to raczej definitywnie, ale nie mówił dlaczego, mam spytać Ciebie.

— To idiota, ot dlaczego — skwitowałam.

— Cass...

— Nie mów do mnie Cass, proszę.

— Okej, Cassie, mów, o co chodzi, bo nie lubię być niedoinformowaną, w końcu i tak się dowiem, od wczoraj już wszyscy pewnie wiedzą, że zerwaliście.

— A interesuje Cię to bo...? — Spytałam czując się nieco urażona, sformułowaniem przyjaciółki.

— No... Jak to bo... Chcę wiedzieć i już. W końcu jesteśmy przyjaciółkami — zdziwiła się Pansy.

— Naprawdę? — teraz to ja spytałam zdziwiona i usiadłam na łóżku.

— Nie przypominam sobie byśmy w ciągu ostatniego no... ponad miesiąca pogadały szczerze co słychać, ciągle tylko Zabini to, Zabini tamto. Gadamy tylko o facetach i to przelotnie albo dwa zdania rano czy przed snem i to nie zawsze.

— O wybacz, ale to nie ja nie mam na nic czasu — Pansy usiadła na łóżku i splotła ręce na wysokości piersi, wyciągając przy tym w górę kciuki — nie ja latam od śniadania prosto na lekcję, w przerwach do biblioteki, na spotkanie z Gryfonami, później na dodatkowe spotkania z gorącym Samem a później padam spać jak kłoda, a w weekendy ćwiczę zaklęcia, jak bym przygotowywała się na jakiś turniej czy wojnę.

Poczułam, że wzbiera we mnie złość, trochę racji jednak Pansy miała, ale nie zamierzałam jej tego przyznać.

— Och, wybacz, że mam jakieś życie, zainteresowania i przyjaciół poza chłopakiem, na którym wiszę przez pół dnia i który już nie może spokojnie zjeść, nie narażając się, na chore komentarze o wili. Widać macie z Draco więcej wspólnego niż sądzicie.

Pansy wściekła się i chwyciła za różdżkę, od razu zrobiłam to samo.

— Tarantallegra — powiedziała Pansy a ja zaczęłam niekontrolowanie pląsać nogami, niczym w szybkim tańcu, bez ładu i składu.

— Finite — jęknęłam.

Pansy zaczęła zastanawiać się nad kolejnym zaklęciem, jednak byłam szybsza, usłyszałam jej głośną myśl, zanim słowa opuściły całkowicie jej usta.

— Depul...

— Immobulus — syknęłam — Serio?! Chciałaś rzucić mną o ścianę, okno czy coś jeszcze innego?! Totalnie zwariowałaś! Teraz postoisz tu sobie, grzecznie i nieruchomo, przynajmniej dopóki nie skończę jeść śniadania.

Nie byłam pewna czy bardziej jestem wściekła, czy też przerażona, że właśnie pojedynkowałam się z przyjaciółką, a wszystko przez Draco, który nie pozwolił sobie nic wytłumaczyć. Zabrałam ubranie na zmianę z szafy.

— A niech Cię Draco rozwolnienie złapie — warknęłam, wchodząc do łazienki, zważając na ostrożne ominięcie nieruchomej, lecz miotającej wzrokiem gromy Pansy.

Wychodząc z sypialni, spojrzałam na nią, gdy zamknęłam drzwi i odeszłam kilka kroków rzuciłam na nie zaklęcie zamykające, które miało ją opóźnić, cofnęłam też zaklęcie zamrożenia.
Usłyszałam tylko serię obietnic dorwania mnie, wykrzykiwane zza zamkniętych drzwi, które krzyczała Pansy, waląc pięściami i szarpiąc za zatrzaśniętą zaklęciem klamkę.
Szybko opuściłam dormitorium i nie rozglądając się wyszłam, rejestrując tylko kontem oka Draco, siedzącego na kanapie a wokół niego wianuszek dziewcząt, które umilkły na mój widok.
Przypomniałam sobie, jak powiedział, że Georgeowi przejdzie za dzień, czy dwa, gdy powiedziałam mu, że nic do niego nie czuje. Pamiętałam, że chciałam spytać jego, czy też by mu tak szybko przeszło... Teraz miałam już odpowiedź. Gdy znalazłam się za portretem, westchnęłam.

— Czyli jednak go nie przeklęłam, no cóż...

— Kogo chciałaś przekląć? — Spytała Madame Davina Davis, wybitna czarownica sprzed dwóch stuleci, której obraz wisiał na wejściu do salonu Ślizgonów od czasu zwolnienia Sir Robinsona w ubiegłym roku.

— A takiego jednego...

— Ze złości czy z miłości?

— Ech... Chyba ze złości na miłości... — zaśmiałam się ponuro.

— Nie warto, uwierz mi, Tobie ulży może chwilowo, ale po chwili skoro to miłość, to zrozumiesz, że było to głupie i dziecinne. Każdy szanujący się mężczyzna, powinien postępować tak, by nie ranić dam, a jeśli on Cię zranił, to znaczy, że nie jest Ciebie wart.

— Cóż, myślę, że mój ojciec zgodziłby się z Twoimi słowami madame Davino.

— Och, widać to mądry czarodziej.

— Tak, to prawda — ciekawe jak byś zareagowała, wiedząc, za kogo go uważają, prychnęłam w duchu, wściekła, że sprawa ojca stoi w miejscu i nadal okryty jest złą sławą. Odnotowałam w głowie, że czas najwyższy coś z tym zrobić.

— Dziękuję Ci madame Davis za cenne rady, wybacz, ale muszę już iść.

— Idź i pamiętaj, noś głowę uniesioną wysoko, a nie nos zadarty.

— Dziękuję, zapamiętam.

Odeszłam rozważając tą prawdziwie złotą myśl, która nie do końca zgadzała mi się ze stereotypową opinią o Ślizgonach, ale cóż... Nie wiedziałam, czy madame Davis była Ślizgonka, ani czy nawet uczęszczała akurat do Hogwartu.
Gdy kończyłam śniadanie, zauważyłam w wejściu wściekłą Pansy, Zabiniego i oczywiście Draco, którzy właśnie wchodzili. Szybko przełknęłam ostatni kęs jajecznicy, popiłam sokiem z dyni i licząc w duchu, że Pansy nie podejmie się rewanżu, na pełnej sali uczniów przemknęłam bokiem do stolika Gryfonów. Przykucnęłam obok Harry'ego, nadal nie spuszczając wzroku ze Ślizgonów.

— Hej, a Ty co ukrywasz się? — zaśmiał się Ron.

— Coś w tym rodzaju — odpowiedziałam patrząc nadal na Pansy, woląc się upewnić, czy jest już bezpiecznie.

— Co się dzieje? — spytała Hermiona.

— Oj, dużo by mówić, ale myślę, że trochę sobie nagrabiłam a poza tym to luz, a i Harry, nie musisz się już martwić o mnie, nie jestem już z Draco, zerwaliśmy wczoraj definitywnie.

Trzy pary oczu spojrzały na mnie z niedowierzaniem i niezrozumieniem.

— Oj... To długa historia i bardzo chętnie bym wam ją opowiedziała, ale muszę zastanowić się jak przeżyć dzisiejszy dzień, bez większych obrażeń, a jak tylko znajdę chwilę, obiecuję, opowiem wam wszystko, ale teraz muszę się ewakuować.

Spojrzałam raz jeszcze na Ślizgonów, którzy zapatrzeni w swoje talerze dyskutowali o czymś z przejęciem.

— Na razie.

Wstałam i żwawym krokiem wyszłam z Wielkiej Sali.

— Rozumiecie coś z tego? — spytał Ron.

Harry i Hermiona pokiwali przecząco głowami.

Ślizgonka z wyboru 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz