20. Wybór reprezentantów

33 4 0
                                    

Następnego dnia była sobota, a w weekendy większość uczniów zwykle jadła śniadanie nieco później. Nasza paczka nie była jednak jedynymi, którzy wstali wcześniej niż zwykle. Kiedy zeszliśmy do sali wejściowej, zobaczyliśmy w niej ze dwadzieścia osób, niektóre z tostami w rękach, oglądających Czarę Ognia. Ustawiono ją w samym środku sali, na stołku, na którym zwykle umieszczano Tiarę Przydziału. Wokół stołka na posadzce widniała cienka złota linia.

— Ktoś już wrzucił swoje nazwisko? — zapytał Draco inną Ślizgonkę, chyba z trzeciej klasy.

— Z Durmstrangu chyba wszyscy. Ale nie widziałam jeszcze nikogo z Hogwartu — powiedziała, rumieniąc się, później spojrzała spod byka na mnie, myśląc, że ja tego nie zauważyłam, lecz gdy tylko lekko poruszyłam głową, przychylając się do policzka Draco i spojrzałam w jej kierunku ta od razu odeszła w pośpiechu.
— Założę się, że niektórzy zrobili to w nocy, kiedy wszyscy poszli spać — powiedział Draco.

Ktoś roześmiał się za naszymi plecami. Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy Freda, Georgea i Lee Jordana, zbiegających po schodach. Wszyscy trzej byli bardzo podnieceni.

— No to czeka nas komedia — powiedział Draco — Chodźcie, popatrzymy przy śniadaniu.

Draco chwycił moją dłoń i wspólnie poszliśmy do naszego stołu. Zdziwiłam się, że wykonał taki gest. Zazwyczaj trzymaliśmy się za dłonie, będąc sami, lub gdy gapiów było mniej niż teraz, jednak dwa do dwóch i zrozumiałam skąd ten nagły przypływ emocji i chęć pokazania kto jest moim chłopakiem. Nie miałam jednak nic przeciwko temu.

— Wcale nie jestem pewna, czy to zadziała — odezwałam się. — Dumbledore na pewno to przewidział.

— Na pewno — odpowiedział Draco.

— Gotowi? — zapytał Fred, drżąc z emocji — No to walimy... ja idę pierwszy...

Patrzyłam, zafascynowana, jak Fred wyciąga z kieszeni kawałek pergaminu zapewne ze swoim imieniem, a potem podchodzi do złotej linii, staje tuż przy niej, kołysząc się na palcach jak pływak przygotowujący się do skoku z wysokości pięćdziesięciu stópani A potem, na oczach wszystkich zgromadzonych, wziął głęboki oddech i przekroczył linie. Przez ułamek sekundy byłam pewna, że jednak mu się udało — a George zapewne pomyślał to samo, bo ryknął triumfalnie i skoczył za Fredem — ale w następnej chwili rozległ się głośny trzask i obaj bliźniacy wylecieli ze złotego kręgu, jakby ich stamtąd wyrzucił niewidzialny miotacz kul. Wylądowali boleśnie na kamiennej posadzce jakieś dziesięć stóp od linii, a na dodatek coś głośno pyknęło i obu wyrosły identyczne, długie, siwe brody. Wszyscy ryknęli śmiechem. Ślizgoni wręcz płakali ze śmiechu, ja również nie mogłam się powstrzymać, zwłaszcza że nawet sami bliźniacy, śmiali się, kiedy już wstali z podłogi i przyjrzeli się swoim brodom.

— Ostrzegałem was — rozległ się rozbawiony głos.

Wszyscy się odwrócili. Z Wielkiej Sali wychodził profesor Dumbledore. Przyglądał się Fredowi i George'owi, a oczy mu się iskrzyły. — Radzę wam pójść do pani Pomfrey. Już się zajmuje panną Fawcett z Ravenclawu i panem Summersem z Hufflepuffu. Oboje postanowili dodać sobie trochę lat. Ale muszę przyznać, że ich brody nie są tak malownicze, jak wasze.

Fred i George odeszli do skrzydła szpitalnego w towarzystwie Lee Jordana, który wył ze śmiechu.

Wielka Sala była udekorowana inaczej niż poprzedniego dnia. Zbliżała się Noc Duchów, więc pod zaczarowanym sklepieniem krążyły chmary żywych nietoperzy, a z każdego kąta szczerzyły, zęby wydrążone dynie. Z sali wejściowej dobiegły nas głośne wiwaty. Obróciliśmy się w krzesłach i zobaczyliśmy Angeline Johnson ścigającą w drużynie Gryfonów, wchodzącą do Wielkiej Sali z nieco zażenowanym uśmiechem. Angelina, wysoka czarnoskóra dziewczyna, najwidoczniej wrzuciła swoje nazwisko do czary.

— No, mam już to poza sobą! Wrzuciłam swoje nazwisko!

— Żartujesz! — krzyknął Ron, patrząc na nią z podziwem.

— Masz już siedemnaście lat? — zapytał Harry.

— No pewnie, że ma — wtrącił Ron. — Jakoś nie widzę brody, a ty?

— W zeszłym tygodniu miałam urodziny — wyjaśniła Angelina.

— Okropnie się cieszę, że wreszcie zgłosił się ktoś z Gryffindoru— powiedziała Hermiona. — I mam nadzieję, że się zakwalifikujesz, Angelino!

— Dzięki, Hermiono — odpowiedziała Angelina, uśmiechając się do niej.

Słyszałam to wszystko, gdyż właśnie wchodziłam z przyjaciółmi na śniadanie.

— To, co dzisiaj robimy? — zapytałam, kiedy w końcu zasiedliśmy do śniadania. — Może dokończymy wypracowania na historię magii, muszę zajść do biblioteki, bo nic nie mam już o tych buntach goblinów, utknęłam w połowie drugiej rolki pergaminu, na 1752 r. tym, gdzie z powodu złego zarządzania walką z buntownikami podał się do dymisji ówczesny minister magii Albert Boot. — Przyjaciele spojrzeli na mnie, jakbym urwała się z księżyca.

— Nie mam pojęcia, o czym Ty mówisz, ja nawet nie zaczęłam — wtrąciła Pansy.

— Uuu... nie dobrze, mamy to oddać we wtorek.

— Ok, więc dziś się za to zabiorę — powiedziała z niezadowoleniem Pansy.

— Dobra, to najpierw wypracowania a później luuz... — rozmarzył się Zabini.

— Hej, Blaise — powiedział nagle Draco— idzie twoja znajoma...

Przez frontowe drzwi wchodzili właśnie uczniowie z Beauxbatons, wśród nich dziewczyna podobna do wili. Ci, którzy otaczali Czarę Ognia, rozstąpili się, by zrobić im miejsce i z ciekawością patrzyli, co zrobią.
Za swoimi uczniami wkroczyła madame Maxime i natychmiast ustawiła ich rzędem. Jeden po drugim przekraczali Linie Wieku i wrzucali kawałki pergaminu w niebiesko białe płomienie. Za każdym razem, gdy pergamin wpadał do czary, płomienie zabarwiały się na czerwono i tryskały iskry.

— Jak myślicie, co się stanie z tymi, którzy odpadną? — zapytała półgłosem Pansy, gdy wilowata dziewczyna wrzuciła swoją kartkę — Wrócą do swojej szkoły, mam nadzieję.

— Pansy, sądzę, że jednak zostaną, żeby obserwować turniej. Przecież madame Maxime ma być sędzią.

— Ech — westchnęła Pansy — szkoda...

Kiedy wszyscy uczniowie Beauxbatons wrzucili swoje nazwiska, madame Maxime wyprowadziła ich z sali.

— A gdzie oni śpią? — zapytał Zabini, podchodząc do frontowych drzwi i odprowadzając ich wzrokiem.

— Nie mam pojęcia — powiedział Draco.

— Dziś wyjątkowo ładna pogoda — powiedział Zabini, nie spuszczając oczu z pleców wilowatej dziewczyny, która teraz była już w połowie trawnika — może przejdziemy się na spacer? — zaproponował, lecz chyba było to pytanie retoryczne, ledwie skończył mówić i pognał na dwór, nie bacząc na nas, którzy nieco zdezorientowani ruszyliśmy w ślad za nim.

Zauważyłam, że oczy Pansy ślą gromy w ślad za chłopakiem, więc na wszelki wypadek siedziałam cicho. Zagadka miejsca zamieszkania gości z Beauxbatons rozwiązała się sama, gdy tylko zbliżyliśmy się do chatki Hagrida na skraju Zakazanego Lasu. Olbrzymi, jaskrawoniebieski powóz, którym przybyli, był zaparkowany ze dwieście jardów od frontowych drzwi chatki, a uczniowie wspinali się do środka po złotych schodkach. Olbrzymie latające konie pasły się za prowizorycznym ogrodzeniem tuż obok powozu.
Przy chatce zauważyłam Gryfonów.

— Skoro już wiemy, gdzie śpią, może przejdziemy się nad jezioro?

— Ja wracam, zimno mi, poza tym jeszcze to piekielne wypracowanie — pokręciła głową Pansy.

— Idę z Tobą. — powiedział Zabini.

— Och, naprawdę? Może jednak wolisz wstąpić na pogaduchy do Francuskich przyjaciółek?

— Co ty pleciesz Pansy?

Jednak ona już nie odpowiedziała, szła w stronę zamku, rześkim krokiem.

— Oj nie będzie miał teraz łatwo — zaśmiał się Draco.

— Tak. To co nad jezioro na chwilkę i spadamy za nimi co?

— Jasne.

Po krótkim spacerze wróciliśmy do zamku celem uporania się z nieszczęsną pracą domową.
Po południu zaczął siąpić lekki deszczyk. Przyjemnie było siedzieć przy kominku, słuchać łagodnego bębnienia kropel o wzburzoną od wiatru taflę jeziora. Nieco później wszyscy zaczęli szykować się na ucztę z okazji Nocy Duchów i co najważniejsze na ogłoszenie nazwisk reprezentantów szkół by chwilę po wpół do szóstej, gdy zaczęło się ściemniać, udać się do Wielkiej Sali. Rozświetlona blaskiem tysięcy świec Wielka Sala była już zatłoczona. Czarę Ognia przeniesiono: stała teraz na stole nauczycielskim, przed pustym jeszcze krzesłem Dumbledore'a. Fred i George — świeżo ogoleni — zdawali się zupełnie nieźle znosić gorycz porażki.

— Mam nadzieję, że to będzie Angelina — powiedział Fred, kiedy mijaliśmy ich stół.

Uczta w Noc Duchów ciągnęła się dłużej niż zwykle, a w każdym razie tak mi się wydawało. Może dlatego, że była to już druga uczta w ciągu dwóch dni, w każdym razie nadzwyczajne potrawy nie sprawiały mi już takiej radości jak zwykle. Jak wszyscy inni — sądząc po nieustannym wyciąganiu szyj i niecierpliwych spojrzeniach rzucanych ukradkiem na stół nauczycielski, by sprawdzić, czy Dumbledore skończył już jeść — wyczekiwałam chwili, w której talerze zalśnią czystością, a ja usłyszę, kto weźmie udział w turnieju.
W końcu talerze zalśniły czystym złotem i wybuchła wrzawa podniecenia, która ucichła prawie natychmiast, gdy Dumbledore podniósł się z krzesła. Siedzący po jego bokach profesor Karkarow i madame Maxime wydawali się równie spięci i podnieceni jak wszyscy. Ludo Bagman uśmiechał się i mrugał do niektórych uczniów. Pan Crouch natomiast sprawiał wrażenie, jakby go to wszystko niewiele obchodziło, a nawet jakby się trochę nudził.

— Czara jest już prawie gotowa, by dokonać wyboru — rzekł Dumbledore. — Myślę, że to jej zajmie jeszcze z minutę. Kiedy zostaną ogłoszone nazwiska reprezentantów, proszę, by tutaj podeszli, przemaszerowali wzdłuż stołu nauczycielskiego i weszli do przylegającej komnaty — wskazał na drzwi za stołem nauczycielskim — gdzie otrzymają pierwsze instrukcje.

Wyjął różdżkę i machnął nią szeroko, a natychmiast pogasły wszystkie świece z wyjątkiem tych w wydrążonych dyniach. Czara Ognia była teraz najjaśniejszym punktem w całej sali; bladoniebieskie płomienie prawie oślepiały. Wszyscy się w nie wpatrywali...kilka osób zerknęło na zegarki...

— Jeszcze sekunda...— szepnęłam do siedzącego po mojej lewej stronie Draco (tak, Pansy dopięła swego i teraz siedziała po prawej stronie mnie a obok Blaise'a). Chłopak obejmował ją w talii, a ona opierała głowę o jego ramię.

Płomienie pełzające nad krawędzią Czary Ognia nagle poczerwieniały. Buchnęły iskry. W następnej chwili z czary wystrzelił długi język ognia, z którego wyleciał nadpalony kawałek pergaminu. Rozległy się zduszone okrzyki.
Dumbledore zręcznie pochwycił kawałek pergaminu i wyciągnął na długość ramienia, aby móc go odczytać w świetle płomieni, które znowu zrobiły się niebieskobiałe.

— Reprezentantem Durmstrangu będzie...— przeczytał mocnym, czystym głosem — Wiktor Krum.

— Żadna niespodzianka! — powiedział Draco, kiedy wszyscy wstali, a sala rozbrzmiała oklaskami i wiwatami.

Zobaczyłam, jak Krum wstaje od stołu i idzie ku profesorowi Dumbledore'owi, a potem skręca w prawo, przechodzi wzdłuż stołu nauczycielskiego i znika w drzwiach do przyległej komnaty.

— Brawo, Wiktorze! — zahuczał Karkarow tak głośno, że mimo oklasków wszyscy go usłyszeli. — Wiedziałem, że to będziesz ty!

Oklaski i wrzawa powoli zamierały. Teraz wszyscy znowu utkwili wzrok w Czarze Ognia, która po kilku sekundach ponownie rozkwitła czerwienią. Drugi kawałek pergaminu wyleciał w powietrze.

— Reprezentantem Beauxbatons jest Fleur Delacour! — oznajmił Dumbledore.

— O, to ona! — krzyknęłam do Pansy, widząc, jak wstaje dziewczyna, podobna do wili, odgarnia do tyłu srebrnoblond włosy i idzie między stołami Ravenclawu i Hufflepuffu.

Pansy spopieliła ją wzrokiem, Zabini klaskał i wiwatował głośno, póki nie dostał kuksańca w bok od swojej dziewczyny, lecz mimo to nie mógł oderwać wzroku, od pięknej wili.

— Popatrzcie na ich zawiedzione miny — powiedziała Pansy, przekrzykując wrzawę i wskazując na pozostałych uczniów Beauxbatons.

„Zawiedzione" to trochę zbyt łagodne określenie, pomyślałam. Dwie dziewczyny zalały się łzami i szlochały z głowami ukrytymi w ramionach. Kiedy Fleur Delacour również znikła w bocznych drzwiach, znowu zapadła cisza, ale tym razem tak nabrzmiała napięciem, że prawie czuło się jej smak. Teraz ogłoszą reprezentanta Hogwartu...

I ponownie zaczerwieniły się płomienie, i znowu buchnął snop iskier, język ognia wystrzelił w powietrze, a Dumbledore pochwycił trzeci kawałek pergaminu.

— Reprezentantem Hogwartu — zawołał — jest Cedrik Diggory!

Ryk przy sąsiednim stole był ogłuszający. Teraz to Pansy wstała także i głośno wiwatowała a na twarzy Blaise'a były widoczne zdziwienie i niezadowolenie. Wszyscy Puchoni skakali, wrzeszcząc i tupiąc, kiedy Cedrik, uśmiechając się szeroko, ruszył ku komnacie za stołem nauczycielskim. Wiwaty trwały tak długo, że dopiero po kilku minutach Dumbledore mógł znowu przemówić.

— Wspaniale! — zawołał, szczerze uradowany, kiedy wrzawa w końcu ucichła. — a więc mamy trzech reprezentantów szkół. Jestem pewny, że nie zawiodę się na was wszystkich, nie wyłączając pozostałych uczniów z Beauxbatons i Durmstrangu... Liczę na to, że wszyscy reprezentanci spotkają się z waszym wspaniałomyślnym poparciem i aplauzem. Dopingując i oklaskując swojego reprezentanta, przyczynicie się do...

Nagle urwał, a po chwili dla wszystkich stało się jasne, co go wytrąciło z równowagi. Płomienie w Czarze Ognia ponownie zabarwiły się czerwienią. Trysnęły iskry. Długi język ognia wystrzelił w powietrze i wyrzucił jeszcze jeden kawałek pergaminu. Chyba zupełnie machinalnie Dumbledore wyciągnął rękę i pochwycił pergamin. Wyciągnął go przed siebie na długość ramienia i wytrzeszczył oczy. Zapadła cisza, w której czasie Dumbledore długo wpatrywał się w świstek w swojej dłoni, a wszyscy wpatrywali się w Dumbledore'a.

A potem Dumbledore odchrząknął i przeczytał:

— Harry Potter.

Usiadłam z wrażenia, mina mi zrzedła, a oczy o mało nie wyszły z orbit.

Ślizgonka z wyboru 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz