21. Czworo reprezentantów

37 4 0
                                    

Spojrzałam na kuzyna, siedział nieruchomo, pewnie nadal nieświadom tego, że wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę. Był kompletnie oszołomiony. Odrętwiały.
Nie było oklasków. Szum, podobny do brzęczenia rozwścieczonych pszczół, wypełnił Wielką Sale. Niektórzy wstawali, na krzesła, by lepiej widzieć Harry'ego. A on zamarł w bezruchu.
Profesor McGonagall zerwała się na nogi i przeszła szybko obok Ludona Bagmana i profesora Karkarowa, by szepnąć kilka słów profesorowi Dumbledore'owi, który pochylił ku niej głowę, marszcząc czoło.
Harry odwrócił się do Rona i Hermiony. Wszyscy Gryfoni gapili się na niego z otwartymi ustami.

— To, to nie możliwe, on nie wrzucił tam swojego nazwiska — wybąkałam do siedzącego obok Draco.

— Jesteś pewna? Wiem, że to Twój kuzyn no ale w końcu to Potter.

Oboje patrzyliśmy na niego przez chwilę w milczeniu.

— Nie, znaczy tak, nie zrobił tego, jestem pewna.

Profesor Dumbledore wyprostował się, kiwając głową do profesor McGonagall.

— Harry Potter! — powtórzył. — Harry! Podejdź tu, proszę!

Hermiona coś szepnęła, popychając lekko Harry'ego.

Wstał i zachwiał się, ale ruszył między stołami Gryffindoru i Hufflepuffu.

— No, to... do sąsiedniej komnaty, Harry — powiedział Dumbledore.

Nie uśmiechał się. Harry powlókł się wzdłuż stołu nauczycielskiego. Hagrid siedział na samym końcu. Nie mrugnął do Harry'ego, nie machnął ręką, nie zrobił żadnego przyjaznego gestu czy miny. Wyglądał na kompletnie zaskoczonego i gapił się na Harry'ego tak samo, jak wszyscy. Harry przeszedł przez boczne drzwi. Ludo Bagman po chwili poszedł za Harrym.

— Proszę się rozejść do swoich dormitoriów, to wszystko na dziś — twardo powiedział dyrektor i ruszył do drzwi a tuż za nim pan Crouch, profesor Karkarow, madame Maxime, profesor McGonagall i profesor Snape, zniknęli tam gdzie reprezentanci.

— To niemożliwe, Potter nie ma siedemnastu lat. — powiedział jakiś Puchon.

— Kłamca — dodał ktoś inny.

Byłam oszołomiona, przedarłam się do Hermiony i Rona zostawiając za sobą przyjaciół.

— Jak to się stało? Harry przecież nie mógł wrzucić swojego nazwiska do Czary Ognia? — zapytałam niespokojnie.

— Nie, nie zrobił tego — odpowiedziała Hermiona.

— W takim razie oświeć nas Hermiono i powiedz, skąd wzięło się tam jego nazwisko? — spytał oburzony Ron.

— Ja... Nie wiem, ale Harry by tego nie zrobił. Znasz go Ron, wiesz, że to nie on.

— No nie wiem, nie byłbym taki pewny.

Obie spojrzałyśmy na niego oburzone, ale on nic sobie z tego nie robił, wstał i wraz z innymi wyszedł z sali.

— Może poprosił jakiegoś starszego ucznia, żeby wrzucił kartkę do Czary Ognia? — doszedł nas fragment rozmowy Krukonek.

— Może teraz ponownie zrobią wybory i będzie po dwóch reprezentantów? — spekulował chłopak z siódmego roku, chyba Puchon.

Nie chciałam już się odwracać, by to sprawdzić, miałam dość tych wszystkich podejrzeń kierowanych w stronę Harry'ego, chciałam jak najszybciej z nim porozmawiać. Odprawiłam więc przyjaciół z Draco włącznie, którzy czekali na mnie w holu, tłumacząc, że wrócę zaraz po rozmowie z Gryfonem.

Wielka Sala już opustoszała, w wyszczerzonych gębach dyń dopalały się świece, co nadawało im tajemniczy, niemal groźny wygląd.

— A więc znowu gramy przeciwko sobie! — zauważył Cedrik z lekkim uśmiechem.

— Na to wygląda — odrzekł Harry.

— Więc powiedz mi — rzekł Cedrik, gdy znaleźli się u końca sali wejściowej, którą teraz oświetlały tylko pochodnie — jak ci się udało wrzucić swoją kartkę?

— Nie zrobiłem tego — odpowiedział Harry, patrząc mu w oczy. — Nie wrzucałem żadnej kartki. Mówię ci prawdę.

— ach...w porządku. No to...do zobaczenia.

Wyszli a Hermiona i ja od razu zaczepiłyśmy Harry'ego. Spojrzeliśmy jeszcze na Puchona, który zamiast wejść po marmurowych schodach, wszedł w drzwi po prawej stronie. Stałam przez chwile, słuchając jego kroków po kamiennych stopniach wiodących do lochów.

— Harry — Hermiona przerwała ciszę — Co powiedzieli?

— Crouch powiedział, że musimy trzymać się zasad, a zasady wyraźnie mówią, że ci, których nazwiska wyrzuci Czara Ognia, mają obowiązek wzięcia udziału w turnieju. Więc jestem jednym z czterech reprezentantów.

Położyłam dłoń na ustach.

— Ale... jesteś za młody, przecież nie masz wiedzy takiej jak oni, nie uczyliśmy się jeszcze wielu zaklęć i...—wtrąciła Hermiona.

— Wiem, ale czy mam inne wyjście?

— Harry, kto wrzucił Twoje nazwisko?

— Nie wiem, ale ja tego nie zrobiłem, nikogo też o to nie prosiłem — powiedział zmęczonym głosem.

— Wierzę Ci, cokolwiek by nie mówili, ja wiem, że to nie Ty.

— Dzięki, ale pewnie niewiele osób podzieli Twoje zdanie, raczej wszyscy są przekonani, że ja sam zgłosiłem się do turnieju.

Może Moody wcale nie jest tak szalony, widząc wszędzie zagrożenie? — pomyślałam wracając do lochów po uprzednim pożegnaniu się z Gryfonami. — Może ktoś znał jakąś sztuczkę, dzięki, której wrzucił do czary świstek z nazwiskiem Harry'ego? Czy ktoś naprawdę chce go zabić? Na to ostatnie pytanie natychmiast udzieliłam sobie odpowiedzi. Tak, ktoś pragnie jego śmierci, ktoś pragnie jego śmierci od chwili, gdy skończył zaledwie rok: Lord Voldemort. Ale jak by mu się udało wrzucić jego nazwisko do Czary Ognia? Przecież przebywa gdzieś daleko, w jakimś odległym kraju, samotny...słaby...pozbawiony mocy... przynajmniej na to liczyłam.

Cisza, jaka opanowała mnie, gdy tylko otworzyła się dziura pod portretem, sprawiła, że bicie mojego serca zdawało się przypominać bicie dzwonu.

— I jak, dowiedziałaś się czegoś? — spytał Adrian Pucey, który jako jeden z kilku Ślizgonów zgłaszał się do turnieju.

— Potter jest czwartym uczestnikiem, drugim reprezentantem Hogwartu — powiedziałam i usiadłam obok Draco, bo od razu cisza zamieniła się w pełne zawodu jęki, przeklinania i głośne rozmowy.

— On tego nie zrobił, ktoś chce mu zaszkodzić. Ja nie wiem, jeszcze kto... ale to nie wróży niczego dobrego.

Draco nic nie mówił, objął mnie jak zwykle i gładził ramię.

— Muszę napisać list do ojca, pójdziesz ze mną do mnie?

— Panno Black, nie sądzi Pani, że to może narazić Pani reputację? Przyjmuje Pani chłopca na swoje salony, będąc w nich sama...? — spytał żartobliwie, chcąc poprawić mi humor.

Spojrzałam na niego dziwnie. Jednak stłumiony uśmiech przemknął przez moją twarz. Podjęłam jego grę.

— Paniczu Malfoy, o mnie zdanie i tak już mają wyrobione, wszak księżniczką Slytherinu jestem od pierwszego roku mego zamieszkania w tym zamku; lecz czy Pański honor nie ucierpi, jeśli przyjmie Pan moje zaproszenie? Wszak nakazuje się nam zachowywać stałą czujność, uszy wrogów sięgają daleko, a i groźny opiekun nasz Snape w każdej chwili gotów tu wtargnąć a wówczas los nasz będzie przesądzony.

Draco parsknął śmiechem.

— Księżniczko dla Ciebie gotów jestem zginąć, więc groźby jego nie są mi straszne, chodźmy Pani o prędzej, póki lud gwarnymi rozmowami zajęty, uwagi na nas nie zwraca.

Ujął moją rękę i pobiegliśmy w dół, prosto do sypialni, śmiejąc się.
Pocałowałam go szybko przed wejściem do pokoju, a gdy już weszliśmy, usiadłam przy biurku, wyjęłam pióro i pergamin. Zaczęłam pisać list do ojca. Miałam nadzieję, że on potwierdzi moje domysły, czułam, że udział Harry'ego w turnieju nie jest przypadkowy, czułam, że ten, kto wrzucił do czary kartkę z jego nazwiskiem, nie życzy mu dobrze. Chciałam się także dowiedzieć co u ojca, podziękować za sukienkę i spytać, kiedy znów możemy się spotkać. Co do ostatniego, wiedziałam, że to nie zależy jedynie od niego, jednak chciałam tym pytaniem dać mu też znać, że po prostu tęsknię za nim i kocham go.

— Jeszcze tylko chwilka ok?

— Spokojnie, poczekam — Draco leżał na moim łóżku, przeglądając moje wypracowanie, był pod wrażeniem jego długości i precyzyjności, on zwykle dawał z siebie na lekcjach nie mniej, nie więcej niż było to wymagane, by mieć same Zadowalające lub Powyżej Oczekiwań, nie w głowie mu było zbieranie Wybitnych, to było domeną moją i Hermiony Granger.

Napisałam jeszcze krótki list do babci, poinformowałam ją, że wszystko u mnie w porządku, jestem zdrowa i nawet widziałam się z ojcem, ale w tym roku nie przyjadę na Boże Narodzenie do domu, gdyż w szkole są uczniowie z innych szkół, są gośćmi coś na zasadzie wymiany uczniowskiej, z tym że tylko w jedną stronę i będą z nimi w czasie świąt, kiedy to odbędzie się również uroczysty bal.

— Gotowe.

Zawiązałam listy i położyłam się obok Draco.

— Zastanawiam się, kto, jeśli nie Potter, wrzucił jego nazwisko do czary. — westchnął.

— Nie wiem, ale czuję, że ten, co to zrobił, nie miał dobrych intencji. Sam słyszałeś, że w tym turnieju ginęli ludzie, poza tym zadania mają być bardzo trudne, a on, jak i my nie zna przecież tylu zaklęć co Krum, Diggory czy ta wila.

— Tak, ale to Potter, nawet śmierci się wywinął, więc nie martwiłbym się aż tak...

— Dlaczego Ty go tak właściwie nie lubisz?

— Znalazłoby się kilka... naście powodów, ale sądzę, że zamiast je wymieniać, możemy pożyteczniej wykorzystać ten czas.

Przysunął się do mnie.

— Masz rację — wstałam szybko — chodź, wyślemy listy.

— Oooch.... — westchnął, wciskając twarz w poduszkę — no dobra.

Przeleźliśmy przez dziurę pod portretem i w końcu znaleźliśmy się w sowiarni, na szczycie Wieży Zachodniej.

Sowiarnia była kolistym kamiennym pomieszczeniem z oknami bez szyb, więc było w niej zimno i wietrznie. Posadzkę pokrywała gruba warstwa słomy, sowich odchodów i wyplutych kostek myszy i nornic. Na grzędach, aż do samego sklepienia, siedziały setki sów najróżniejszych gatunków; prawie wszystkie spały, choć tu i ówdzie łypały na nas okrągłe bursztynowe oczy. Odnalazłam Melody, między jakimś puszczykiem i sową błotną, i podeszłam do niej, ślizgając się na świeżych odchodach i słomie. Obudzenie sowy i zwrócenie na siebie uwagi zajęło mi trochę czasu, bo bez przerwy odwracała się do mnie ogonem. Najwyraźniej nadal była obrażona za tak długotrwałą przerwę w odwiedzaniu jej. W końcu zaczęłam się zastanawiać na głos, czy sówka, aby nie jest zbyt zmęczona i czy nie lepiej skorzystać z innej, szkolnej sowy — poskutkowało. Wystawiła łaskawie nóżkę i pozwoliła sobie przywiązać list.

— Leć do babci — powiedziałam, gładząc ją po grzbiecie i niosąc do jednego z okien. — Uszczypnęła mnie przekornie i lekko w palec, zahukała cicho w taki sposób, jakby chciała mi powiedzieć, żebym się nie martwiła. Potem rozpostarła skrzydła i wyleciała. Podeszłam do innej sowy, był to ów puszczyk, który od razu wysunął nóżkę. Jak poprzednio przywiązałam list i powiedziałam, że musi odnaleźć adresata. Sowa nie poruszyła się, jedynie przekręciła głowę w bok, jakby sama nie była pewna czy to już wszystko.

— Daj jej jakiś przysmak, pewnie chce zapłatę z góry — doradził Draco.

Wzięłam z pojemnika ziarno, podałam sowie, ta zjadła i odleciała w przeciwnym niż Melody kierunku.

— Chodźmy, zaraz się ściemni. Powinniśmy byli zostawić to na jutro.

— Nie marudź, wieczorny spacer zawsze dobrze działa na sen.

Ślizgonka z wyboru 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz