I

10.8K 292 38
                                    

Padał deszcz, jak to zwykle bywało o tej porze roku, a chmury szare kłębiły się na niebie, wyciskając z siebie coraz więcej kropel deszczu. Byłam cała mokra i bałam się tego, jak będzie wyglądał po powrocie z kutra mój ojciec. Pewnie zostanie jeszcze bardziej przemoczony niż ja. Fale na morzu unosiły się wysoko przez wzmagający się wiatr. Mimo to wypatrzyłam jego maleńki kuter i jego samego wymachującego czerwoną flagą, co miało oznaczać, że nie ma ryb. Robił tak z oddali, bym mogła zdążyć z zamknięciem straganu, zanim wróci na ląd. Kolejny raz było mi przykro. Z rybołówstwem bywa tak, że przeplatają się pory obfitsze i te uboższe w ryby. Od dłuższego czasu tata nie miał prawie żadnych zdobyczy, a jak już coś było, to bardzo mało. Niesprzedane ryby włożyłam do przenośnej lodówki turystycznej. Nie było ich dużo, więc wszystkie zmieściły się do jednej. Wytarłam ścierką stół, na którym leżały one przez cały dzień. Złożyłam go i włożyłam do stojącego na tyłach targowiska blaszanego schowka. Każdy właściciel stoiska dostawał swój własny stół. Zamknęłam go na kłódkę, by nikt go nie ukradł, bo to przecież jest taki „cenny i zabytkowy". Cztery metalowe rurki i kawałek sklejki. Opuściłam daszek, przez co zostałam oblana strugą deszczówki. Wzięłam lodówkę i w deszczu maszerowałam do miejsca, gdzie tata cumował swój kuter. Właśnie skończył, gdy do niego podeszłam. Mimo wszystko był uśmiechnięty jak zwykle. Ubrany w pelerynę przeciwdeszczową z kapturem, która – jak było widać po przemoczonej kurtce – nie wykonywała swojego zadania.

– Cześć, kwiatuszku. – Ucałował mnie w czoło. – Duży utarg? – spytał, biorąc ode mnie lodówkę.
– Tak średnio – mruknęłam.
– Głodny jestem jak wilk. Ciekawe, co mama zrobiła na obiad.
– Może dla odmiany będzie ryba? – zasugerowałam sarkastycznie, potrząsając niebieską lodówką. U nas w domu prawie codziennie na obiad była ryba, w końcu byliśmy rybakami. To, co się nie sprzedawało któryś dzień z rzędu, trafiało do naszego garnka. W ten sposób nie marnowaliśmy złowionego towaru i jednocześnie nie umieraliśmy z głodu. Ryby, mięsa I wędliny są bardzo drogie.
– Może zupa rybna. – Tata zaśmiał się, mimo że nie było to zbyt śmieszne, ale uniosłam delikatnie kąciki ust. Do domu musieliśmy iść pieszo około trzy kilometry. Nie mieliśmy samochodu. Nie stać nas było na niego. W tych czasach rzadko kto miał samochód. Były drogie i ciężkie w utrzymaniu z powodu cen paliwa, napraw i ubezpieczenia. Większość ludzi nie była ubezpieczonych, a co dopiero samochody. W naszej rodzinie ubezpieczony został tylko tata z uwagi na swoją pracę. Gdyby coś mu się stało na morzu, wylądowalibyśmy na ulicy. Tylko on zarabiał jakieś konkretne pieniądze. Nasz dom był mały i stary. Znajdował się na jednej z najuboższych ulic w naszej dzielnicy. Nie istniało już takie coś jak miasto. Dzielnice to dawne miasta, a „wsie" stanowiły po prostu ich mniej uprzemysłowione odpowiedniki. Nie było też czegoś takiego jak państwo. Zamiast tego mieliśmy kwadraty i Pg. Pg. to inaczej „położenie geograficzne". Ustalane jest za pomocą południków i równoleżników. Każde Pg. (oprócz Pg. 0 i 00 (dawna Arktyka i Antarktyda)) dzieli się na cztery kwadraty. Zatem mój adres to Pg.R2 K4, dzielnica dolnopomorska, ulica D350, numer domu 25, a nazywam się Eulalia 38521. Jak zauważyliście, nie tylko podział polityczny świata uległ zmianie. Nazwiska to liczby, a konkretnie numer rodziny. Po ślubie z kimś otrzymuje się swój nowy numer rodziny, a co jest jeszcze zabawniejsze, imiona w danej rodzinie nie mogą się powtarzać. System zwariował. Świat oszalał, ale nie można było powiedzieć tego głośno. Należało krzyczeć „Vivat Reformacja", która doprowadzała do śmierci głodowej, samobójstw, bezprawia, przestępczości, buntu, przemocy i totalnej schizy. Świat kręci się wokół pieniędzy.
Reformacja miała zapewnić wszechobecny pokój, bowiem każdy właściciel Pg. dostał taką samą powierzchnię ziemi, co jego sąsiad mający inne Pg. Doprowadziło to jednak do wojny pod względem poboru surowców, układów między przedstawicielami Pg. lub wojen religijnych. Jeśli nie o terytorium, to zawsze znajdzie się inny pomysł na to, jak się pokłócić i rozpocząć wojnę.
Przez to, że władza nad Pg. należała do wodza, a wódz zarządzał sobie terytorium tak, jak chciał, w większości Pg. władza była dziedziczna. Brak demokracji. Totalitaryzm. Krwawa rzeź cywilów.
– Zdejmujcie szybko te mokre ubrania! – rozkazała mama na widok przemoczonej mnie i taty. Mama była kochana. Zawsze dbała o nas. Pracowała w domu jako krawcowa i pełnoetatowa gospodyni. Tak wiele dla nas robiła. Mimo wszystko cały czas się uśmiechała, czym zasłania nam choć na chwilę tę smutną rzeczywistość.
– Co na obiad? – Tata zatarł ręce.
– Pierogi... z farszem rybnym. – Uśmiechnęła się ponownie, ale mówiąc to, czuła, że nas rozczaruje. Udając, że jesteśmy zadowoleni, poszliśmy się przebrać. Powinnam być zadowolona z tego, że w ogóle mam obiad. Czasami czułam się, jakbym tego nie doceniała. Jednak nic nie mogłam poradzić na to, że mimo wszystko każdy człowiek jest materialistą i choćby nie wiem, ile miał, zawsze mu będzie mało, zawsze mu będzie czegoś brakować. Wzięłam prysznic, ponieważ śmierdziałam rybą. Kolejna ciekawostka o naszej dzielnicy: w domach na ulicach 300+ nie było ciepłej wody, co było szczególnym utrudnieniem, ale ułatwiało złapanie przeziębienia. Nie było też w pełni wyposażonej łazienki. Nie mieliśmy umywalki, prysznica czy też wanny. Musiała nam wystarczyć miska i kranik. Ubrałam się w czyste ubrania, czyli dokładniej ciemne, ciepłe dresowe spodnie i fioletową bluzę z kapturem. W pośpiechu zeszłam na dół.
– Eulalia! Przyprowadź Gabriela – krzyknęła mama z kuchni. Gabriel to mój brat i to nie byle jaki brat, bo brat bliźniak. Obaj mieliśmy po siedemnaście lat. Weszłam do jego pokoju.
– Hej – powiedziałam, podchodząc bliżej. Leżał na łóżku.
– Cześć. – Uśmiechnął się na mój widok i ułożył się wygodniej.
– Jak się czujesz? – zapytałam, przysuwając do jego łóżka krzesło na kółkach. Nie było nas stać na wózek inwalidzki, więc tata znalazł takie rozwiązanie na transport Gabriela z pokoju do kuchni i z powrotem. Gabi wychodził z domu już od czterech lat. Był niepełnosprawny. Gdy miał trzynaście lat, spadł z dachu i uszkodził sobie kręgosłup. Nie mógł chodzić. Bardzo go kochałam, był mi bardzo bliski.
– Dobrze. Co tam na stoisku? – odpowiedział pytaniem, obejmując mnie ramieniem, by ułatwić mi przesunięcie go z łóżka na krzesło.
– Dobrze. – Nie chciałam go martwić tym, że ryby nie chcą dać się złowić ani sprzedać.
– Mocno pada deszcz?
– Leje. – Usadziłam go na krześle i popchałam do kuchni. Tam na stole stały już talerze. Każdy miał po cztery pierogi. Do tego ogórek konserwowy i szklanka słabej, gorzkiej herbaty. Cukier był bardzo drogi. Usiedliśmy przy stole wszyscy razem i popatrzyliśmy się na siebie w ciszy.
– Eulalio... – zwrócił się do mnie tata – może ty dzisiaj w naszym imieniu odmówisz modlitwę? – Zwykle to tata jako głowa rodziny zaczynał modlitwę i narzucał jej intencje, tak więc zdziwił mnie odrobinę ten przywilej.
– Jasne – powiedziałam pewnie, chwytając za rękę mamę i Gabriela. Jako chrześcijanie byliśmy mniejszością religijną. Na całym świecie zostało nas około 5%. „Religią" dominującą stał się ateizm. Ludzie przez to wszystko tracili nawet wiarę. Wiarę w to, że może być lepiej, że ktoś nas kiedyś wybawi z tego bagna. Dla nas Bóg był ucieczką i wielkim wsparciem.
– Boże... – zaczęłam cicho – dziękujemy ci za ten skromny posiłek, który z twojej łaski możemy spożywać. Obdarz nas potrzebnymi łaskami. Amen. – Może to nie była najpiękniejsza modlitwa na świecie, ale na pewno szczera. – Smacznego – dodałam. Wszyscy odpowiedzieli mi to samo, zaczynając jeść.
– Kochanie, pyszne pierogi – powiedział tata, biorąc pierwszy kęs, tak jakby to były naprawdę wyborne i egzotyczne pierogi.
– Dziękuję bardzo. – Uśmiechnęła się mama, delikatnie rumieniąc.
– Tato, jak tam na kutrze? – zapytał Gabi.
– Mokro i wieje. – Tata roześmiał się
– Jeździłbym z tobą, gdyby nie te nogi – mruknął.
– Nie martw się. Pojedziemy kiedyś naszym cudeńkiem na wakacje. Najlepiej do P3 K1 do dzielnicy wyspiarskiej lub do K2*. – Wszyscy udawali, że się cieszą, ale tak naprawdę każdy wiedział, że to niemożliwe. Takie sytuacje i słaba nadzieja pomagała człowiekowi się nie załamać lub powstrzymać go od rzucania się na linę. Tak wielką rolę mają marzenia. Po posiłku tata odprowadził Gabiego, a ja poszłam odpocząć do swojego pokoju. Znajdował się na górze, tak jak sypialnia rodziców. Mój składał się z materaca leżącego na podłodze, małej szafki, stoliczka na lampkę i książki. Miałam też małe okienko z firanką, z którego widziałam niewiele. Zaledwie ulice obok. Był to mój kochany kąt. Uwielbiałam czytać w swoim pokoju. Najbardziej książki historyczne. Takie o dawnych czasach. Znajdowałam je najczęściej w śmietnikach lub w kościołach; księża czasem rozdają po mszy stare lektury. Byłam w trakcie czytania książki, którą znalazłam na ulicy B220, gdy byłam kupić w pewnej pasmanterii czerwoną wstążeczkę do sukienki pewnej zamożnej pani, która była klientką mamy. Leżała obok śmietnika przy jednej z kamienic. Była trochę zniszczona i pobrudzona, ale to nic. Analizowałam z ciekawością jej wnętrze i treść. Pogrążyła mnie na dość długo, bo gdy zerwałam się, patrząc na zegar wiszący u mnie w pokoju, była godzina dwudziesta trzecia. Stwierdziłam, że już pora najwyższa iść spać. O piątej rano budziliśmy się do pracy. Zanim poszłam spać, postanowiłam napić się jeszcze wody. Wyszłam cicho z pokoju, tak by nikogo nie obudzić. Po chwili zorientowałam się, że rodzice jednak nie śpią.

-----------------------

*okolice Grecji

E38521Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz