VI

2.9K 177 10
                                    

Przyłożył swój zegarek do wklęsłego miejsca w metalowych drzwiach. Po chwili czasomierz, jak i drzwi, zostały na chwilę pokryte przez zielony błysk. Wszystkich ogarnęło zdumienie; zaczęli oglądać się na siebie. Zabrał nadgarstek z drzwi i popchnął je lekko. Otworzyły się bez problemu, skrzypiąc przeraźliwie. Jako pierwszy wszedł do środka wypełnionego mrokiem i tajemniczością.

– Idziemy! – wydobył się jego głos z ciemności. – Niech ostatnia osoba zamknie drzwi dokładnie. – Weszłam jako trzecia, więc nie musiałam tego robić. Było to ciemne, maleńkie pomieszczenie, w którym panował zapach wilgoci i delikatny chłód, jak w piwnicach. Po kilku sekundach od mojego wejścia zapalił światło, którym była jedna żarówka na bardzo zniszczonym kablu. Zapłonęła delikatnym, ciepłym światłem, oświetlając blisko stojące osoby.

– Schodzimy w dół ostrożnie. Nie chce mi się zbierać zwłok – zażartował, po czym usłyszałam dźwięki kroków na metalowych schodach. Wychyliłam się zza wysokiego chłopaka stojącego przede mną. Schodzili po ów metalowych schodach w dół. Nie wiedziałam, co tam może być. Widziałam tylko ciemność. Chłopak przede mną zaczął już schodzić, a ja zaczęłam mieć jakieś opory. Trzęsłam się. Miałam milion złych myśli na raz. Co jest na dole? Czego mam się spodziewać? Czy to już wojna? Ile będę czekać na śmierć? Będzie bolało? A co, jak spadnę z tych schodów? Może nas tu zabije ten blondyn? Może jest wrogiem? Dlaczego mu ufamy? Czy komuś tu można ufać?

Wybudził mnie z tego chłopak za mną, który powiedział cicho, że mam już iść. Zrobiłam pierwszy krok. Potem powoli drugi. Nie wiedziałam, ile ich jeszcze jest w dół. Zapach wilgoci nasilał się, jak i chłód. Nic nie widziałam. Nagle nie poczułam przed sobą schodka, a było już za późno, by szukać dalej. Byłam zbyt pewna i przypłaciłam to bolesnym upadkiem. Jak kulka sturlałam się po metalowych schodach, obijając twardą powierzchnią o każdą możliwą część ciała. Na szczęście nie było wysoko. Najbardziej bolało mnie ramię.

– Mówiłem, że macie iść powoli... – uniósł się znajomy głos blondynka. – Kto spadł... – Zapanowała cisza. Włączył latarkę o niebieskim świetle i poświecił mi prosto w oczy. – Mogłem się domyślić. – Westchnął zawiedziony, podchodząc bliżej.

On chyba też czuł, że nie będzie ze mnie dobrej szeregowej, a zwłaszcza wojowniczki. Podał mi rękę. Chwyciłam ją, a on pociągnął mnie do góry. Stanęłam na nogi.

– Będziesz żyć. – I już czwarty raz klepnął mnie w plecy. Zabolało jeszcze bardziej, ponieważ byłam cała obolała, a zwłaszcza dokuczał mi bark. Rozejrzałam się dokładnie. Ciemność. Nic nie widziałam, prócz schodów i niebieskiego światła latarki. Obróciłam się w stronę blondyna, który, oddalając się, podszedł do jednej ze ścian i, oświetlając ją, pociągnął w dół wajchę, która była na niej przymocowana. Nagle wzdłuż ów ściany zaczęły zapalać się małe lampki oświetlające okolicę. Powoli zaczynałam wszystko widzieć. Analizowałam otoczenie i byłam pod wrażeniem tego, co widzę. Wyglądało mi to na stację podziemnej kolei. Przez środek biegły tory, a po bokach kamienne „ścieżki". Wszystko tam było kamienne. Kamienne ściany, sufit. Widać było, że od dawna nikt nie używał tej linii metra. Dostrzec można też było gdzieniegdzie stare tabliczki informacyjne, które jednak były zbyt brudne i zbyt niewyraźnie, by dało się je przeczytać z daleka.

– Za mną! – krzyknął wyraźnie blondyn, idąc wzdłuż migających delikatnie świateł. Tak w ogóle kto to jest? Nasz jakiś przywódca, mentor? Nie miałam pojęcia. Szliśmy tak kawałek, aż dotarliśmy do podobnych drzwi, co wcześniej. Różnica była taka, że przy tych nie było wklęsłego miejsca, tylko mały ekranik i kilka guzików. Szybko coś wstukał, po czym ekran zaświecił się na zielono i zapiszczał. Chyba wojsko bardzo lubiło ten kolor. Popchnął je i wszedł jako pierwszy do środka. Zapach wilgoci, zimno i półmrok ustały. W środku było bardzo jasno mimo ciemnych ścian. Początkowo oślepił mnie blask światełek. Pomieszczenie to było wielkie i przypominało skład broni. Poczułam podekscytowanie, mimo że każda z nich była za szybą. Ich różnorodność wprawiała mnie w chęć obejrzenia tego z bliska, wypróbowania każdej i jak najszybszego użycia, chociażby na polu bitwy. Strzelby, pistolety, łuki, siekiery, noże, granaty, bronie świetlne, ogniste, gazowe, dymne, laserowe. Było tam dosłownie wszystko. Nasz „przewodnik" znów wstukał kod i przeszliśmy dalej, zostawiając nasze podekscytowanie w tamtym pomieszczeniu. Ukazał nam się jasny, wąski korytarz. Szliśmy jego różnymi kombinacjami. Raz w prawo, raz w lewo. W końcu skończył się przy wielkich metalowych drzwiach. Blondas wyciągnął z kieszeni jakąś kartę i przesunął ją pomiędzy drzwiami, które zaczęły skanować, piszczeć i z dźwiękiem wypuszczanej pary otworzyły się.

E38521Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz