IX

2.6K 165 3
                                    

– Padam na twarz! – Rzuciłam się na swoje łóżko.

– Ja też – powiedziała Wiktoria, siadając na podłodze przy moim łóżku. – A to dopiero początek. – Westchnęła.

– Chcę się umyć – pisnęłam. Do pokoju weszli chłopcy, rozmawiając o czymś wesoło.

– Chłopaki... – zamruczała Wika. – Wiecie, gdzie są łazienki? Chcemy się umyć. – Zamrugała słodko oczami.

– Pierwsze drzwi w korytarzu po prawej – odpowiedział Alojzy.

Wzięłyśmy ze sobą ręczniki, krótkie spodenki, drugą bokserkę i bieliznę. W korytarzu było pusto, ale głośno. Słyszałyśmy wszystkie rozmowy dobiegające z pokojów. Drzwi łazienkowe otwierały się bez problemu, wystarczyło tylko lekko pchnąć. Wnętrze było całe wypełnione białymi kafelkami. Na wprost ze ściany zwisało osiem słuchawek prysznicowych. Każdy oddzielała niebieska zasłonka. Po prawej stało pięć umywalek i lustra. Po lewej znajdowało się dwoje drzwi. Przewidywałam, że to toalety. Wiktoria pewnie weszła do środka. Swoje rzeczy położyła na jednej z umywalek i zdjęła bluzkę. Popatrzyłam na nią przez chwilę i też położyłam tam swoje ubrania.

– Idziemy razem? – zapytała z uśmiechem, tak jakby to była kompletnie naturalna rzecz.

– Jasne – powiedziałam wesoło, zdejmując bluzkę.

Tak naprawdę to bardzo się krępowałam i to mimo tego, że też była dziewczyną. Nigdy nie widziałam nikogo nago. Wiktoria zdjęła spodnie i bieliznę bez żadnej krępacji. Onieśmieliłam się bardzo. Nie wiedziałam, co mam robić. Koleżanka owinęła się białym ręcznikiem. Czekała, patrząc na mnie cały czas. Byłam skrępowana, lecz gdy widziałam jej pewność siebie, na chwilę o tym zapominałam. Również zdjęłam z siebie przepocone ubrania. Owinęłam się ręcznikiem i obie weszłyśmy pod prysznic. Wika zasunęła zasłonkę i zdjęła ręcznik, wieszając go na metalowym haczyku. Zrobiłam to samo. Starałam się nie patrzeć na nią za dużo, by nie pomyślała sobie o mnie czegoś głupiego, ale musiałam przyznać, że bardzo mnie onieśmielała. Nacierałam się mydłem z dozownika i spłukiwałam je z siebie gorącą wodą, która była dla mnie jak kojący balsam na obolałe mięśnie. Po kąpieli od razu poczułam się lepiej. Wytarłam włosy ręcznikiem, a potem siebie całą. Tak, jak Wika pod bieżącą wodą przeprałam bieliznę i bluzkę. Przebrałyśmy się i gotowe wróciłyśmy do pokoju.

– Chłopaki, otwórzcie drzwi. – Zapukałam, gdy zorientowałyśmy się, że zapomniałyśmy karty, a bez niej mogłyśmy otworzyć je tylko od zewnątrz. Alojzy otworzył nam drzwi.

– Umyte? – zapytał bezsensownie. Przecież po to właśnie poszłyśmy, poza tym obie miałyśmy mokre włosy.

– Jak myślisz? – zapytałam, wieszając mokre ubrania na ciepłym kaloryferze.

– Czuć, że umyte – rzucił niezłą ripostą i roześmiał się.

– Uwaga, uwaga! – usłyszeliśmy głos i dopiero teraz zorientowaliśmy się, że w naszym pokoju jest jeden z głośników radiowęzła. – Za pięć minut zapraszamy na posiłek.

 Burczało mi w brzuchu po treningu. Poszliśmy we czwórkę i zajęliśmy swoje miejsca. Gdy na stołówce było trochę więcej osób, tak jak nam przyzwolono, z Wiką podeszłyśmy jako pierwsze po nasz posiłek. Otrzymałyśmy po dwie kanapki z pomidorem i jakąś szynką, pudełeczko serka homogenizowanego i szklankę herbaty. Nie dało się ukryć, że posiłki były w większych porcjach niż w domu. Żałowałam tego, że nie mogę odesłać trochę tego jedzenia mojej rodzinie. Zawsze dzieliliśmy się wszystkim, a zwłaszcza tym, czego było mało. Bardzo brakowało mi wspólnych posiłków i ich obecności, a to dopiero początek. Początek tęsknoty.

Cisza nocna zapadła o dwudziestej drugiej. Zagrozili, że jak ktoś po tej godzinie wyjdzie bez powodu z pokoju, dostanie kulkę w łeb. Nie wierzyłam, że to prawda, ale z drugiej strony nie chciałam się o tym przekonywać. Wolałam siedzieć w pokoju i odpoczywać. Każdy położył się do swojego łóżka, ale mimo to rozmawialiśmy.

– Skąd jesteście? – zapytała Wika chłopaków.

– Z dzielnicy Niemej Zieleni – powiedział Alojzy nazwę tak dźwięczną jak poezja. Boże, jakie te nazwy są śmieszne.

– Ja z dzielnicy Poświaty – powiedział Adrian równie artystycznie.

– Dlaczego tutaj jesteście? – zapytałam, leżąc na plecach i patrząc na spód łóżka Wiktorii.

– Pieniądze – odpowiedzieli równo.

– Moi rodzice nie żyją. Mieszkam ze swoim starszym bratem. On ma dwójkę małych dzieci i żonę. Musiałem się zgłosić – opowiadał Adrian, wzruszając ramionami. Jego sytuacja była podobna do mojej. Klasyczna uboga rodzina, która nie ma w kieszeni luźnych trzydziestu tysięcy na mandat.

– A ja mam ósemkę rodzeństwa – zaczął Alojzy.

– Ósemkę? – zdziwiła się Wiki, przekręcając się na łóżku, co dało się zauważyć z mojej perspektywy.

– Tak. – Podrapał się po głowie. – Moja najstarsza siostra, Anna, ma dwadzieścia osiem lat. Potem jestem ja, mam dwadzieścia jeden lat, potem Sabina – dziewiętnaście, Sylwia – siedemnaście. Kasia ma piętnaście. Mam jeszcze czternastoletniego brata Antoniego, siedmioletniego Joachima i rocznego Piotra – opowiadał z uśmiechem.

– Ładna rodzinka – powiedziała Wika.

– Ta... i wszystkimi opiekuje się nasza babcia. – Westchnął głośno.

– Naprawdę? – zdziwiłam się do tego stopnia, że aż usiadłam. – Przepraszam, że zapytam, ale jak sobie dajecie radę? – zapytałam niepewnie.

Wielodzietne rodziny w tych czasach przeżywały piekło. Czułam, że mogą mieć jeszcze gorszą sytuację materialną niż ja.

– Anna jest lekarką. Pomaga nam bardzo, ale niestety nie była w stanie pomóc aż tak – tłumaczył i wtedy wszystko mi się ułożyło.

Znów położyłam się pod kołdrą. Lekarze nie zarabiali koksów. Zwłaszcza jeśli było się lekarzem w zwykłym publicznym szpitalu. Duże pieniądze przynosiła praca w prywatnej klinice lub samo posiadanie kliniki. Wyczynem było jednak to, że siostra Alojzego mimo pochodzenia z ubogiej dzielnicy dała radę skończyć studia medyczne.

– A wy, dlaczego tu jesteście? – zapytał Adrian. – Eula? – Nadał mi taką śmieszną ksywkę. W sumie to podobała mi się. Opowiedziałam im swoją historię.

– Dlaczego twój brat jest niepełnosprawny? – zapytał Alojzy ciekawsko.

– Gdy miał trzynaście lat, podczas pomocy przy łataniu dachu spadł na kamienny chodnik. Uszkodził sobie kręgosłup. – Łzy zaczęły zabierać mi się pod powiekami. Tak bardzo za nimi tęskniłam. Chciałam być w domu z nimi i jak co sobotę wieczorem przy herbacie rozmawiać o podróżach, na które i tak nie wyruszymy, ale bardzo byśmy chcieli. Przykryłam się kołdrą po same uszy. Leżąc na boku, zmówiłam pacierz i zameldowałam, że idę spać, na co towarzystwo zgasiło światło i rozmawiali ciszej.

E38521Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz