XXXVIII

1.5K 106 14
                                    

Omal nie padłam, gdy zobaczyłam ten obraz. Wiktoria z niewiarygodnie przestraszonymi oczami stała w mocnym uścisku mężczyzny z zasłoniętą twarz czarną kominiarką. Do piersi przyjaciółki przystawiał wielki srebrny nóż, od którego odbijały się pomarańczowe odcienie wychodzącego słońca. Stali zaledwie pięć metrów ode mnie. Sparaliżowało mnie. Nie mogłam się ruszyć ze strachu. Spojrzałam w przerażone oczy przyjaciółki. Poruszyła ustami, próbując powiedzieć mi coś bezgłośnie. Odczytałam z nich polecenie „uciekaj". Nie mogłam uciec. Nie mogłam jej zostawić, mimo że kiedyś obiecałam. Nie zostawię jej żywej tutaj. W zastraszająco szybkim tempie i w niewyobrażalnym strachu probowałam coś wymyślić. Wiktoria nadal ruszała ustami, przekazując mi tajną wiadomość.

Mężczyzna patrzył na mnie przerażającym spojrzeniem, które zapamiętam do końca życia. Wydawało się, jakby mówił do mnie, że zaraz nas pozabija. Jego oczy były wręcz niewiarygodnie błękitne. Tak bardzo się bałam. Znów spojrzałam na Wiktorię, szukając w niej odpowiedzi. Była jeszcze bardziej bezradna niż ja. Staliśmy tak w milczeniu i bezruchu bardzo długo. Oprawca postanowił to przerwać. Docisnął nóż do jej klatki piersiowej, a ona wydała z siebie tylko cichy, stłumiony jęk. Nożownik gwałtownie wyciągnął zakrwawione ostrze z wnętrza mojej przyjaciółki. Chwyciła się za ranę i niemal natychmiast opadła na ziemię. Byłam w totalnym szoku. Chciałam płakać, ale nie mogłam. Nie mogłam przez chwilę pozbierać myśli. Moje serce zabolało mnie, po czym zaczęło bić w zastraszająco szybkim tempie. Wiktoria leżała w bezruchu z szeroko otwartymi oczami. Spojrzałam na mężczyznę, który zaczął powoli iść w moją stronę. Tym razem bez wahania jak najszybciej odwróciłam się i zaczęłam biec przed siebie. Oczywiście uzbrojony morderca pobiegł za mną w tak samo szybkim tempie. Byłam spanikowana. Chciałam go jak najszybciej zgubić za sobą gdzieś w lesie. Cały czas miałam wrażenie, że zaraz mnie dopadnie. Był szybki. Kilka razy prawie udało mu się mnie złapać. Nie pamiętam, jak długo biegłam. To wszystko trwało strasznie szybko, a zarazem trwało wieczność. Gdy moje nogi naprawdę nie dawały rady już dalej biec, obmyśliłam w głowie szybko plan. Spróbowałam wycisnąć z siebie resztki sił, by zwiększyć przewagę potrzebną do realizacji planu. Udało mi się, ale tylko trochę. Skręciłam w lewo, wbiegając w bardzo gęste zarośla, schowałam się i ustawiłam karabin w gotowości do strzału. Ręce drżały mi strasznie, a serce niemal nie wyskoczyło mi z piersi, gdy mężczyzna pewnie wybiegł zza zakrętu w moją stronę. Strzeliłam najcelniej i jak najszybciej umiałam pięć razy. Rozległ się straszny huk, a potem głucha cisza. Otwarłam oczy, które przed naciśnięciem spustu zacisnęłam. Morderca leżał na ziemi. Nie ruszał się. Powoli wyszłam z ukrycia i podeszła do leżącego ciała. Postrzeliłam go samo centrum skroni, brzuch i ramię. Nie było szans, by to przeżył. Zupełnie jak Wiktoria. Miał otwarte szeroko oczy. Były krystalicznie błękitne i gdyby nie był bezdusznym zabójcą, powiedziałabym, że były piękne. Zobaczyłam w jego już rozluźnionych rękach zakrwawiony nóż. Moja przyjaciółka została ugodzona w serce. Zatopił w niej niemal całe ostrze. Miałam ja cały czas przed oczami. W uszach cały czas słyszałam jej jęk bólu. Dlaczego nie potrafiłam jej uratować? Mogłam to zrobić, ale naprawdę nie potrafiłam. Przeze mnie ona nie żyje. Myśli plątały mi się w głowie.

Postanowiłam iść dalej w obojętnie którą stronę, ponieważ już dawno straciłam orientację, gdzie jest zachód. Tak jak obiecałam, nie wróciłam po ciało przyjaciółki. Niemal niemożliwe byłoby, gdybym znalazła je, nie wiedząc gdzie i jak daleko jestem. Szłam więc dalej i płakałam głośno. Tym razem sama, samiusieńka, bez nikogo. Gdyby teraz ktoś mnie napadł, nie miałabym szans.

Czas dłużył mi się strasznie. Nadal nie wiedziałam, gdzie idę. Szłam po prostu przed siebie, płacząc. Bardzo bolała mnie głowa prawdopodobnie przez nieustający płacz i zmęczenie. Kilka razy po drodze wymiotowałam. Robiło się coraz jaśniej i cieplej, przez co czułam się trochę bezpieczniej, ale nadal byłam załamana i bardzo samotna. Co chwilę musiałam robić postój. Nie wytrzymywałam dużego wysiłku i dokuczającego głodu. Borówki, które wczoraj zjadłymy nie napełniły mojego brzucha na długo. Woda też mi się kończyła, więc zaczęłam rozglądać się za jakąś rzeczką lub strumieniem. Gdziekolwiek nie spojrzałam, widziałam tego mężczyznę, który zabił moją przyjaciółkę. Nie mogłam zapomnieć wyrazu jej oczu, gdy była zabijana. Zarzucałam sobie winę za jej śmierć. Usiadłam pod drzewem, nie mogąc iść dalej ze zmęczenia i bezsilności. Płakałam tam kilka godzin. Nie chciałam tam być. Chciałam wrócić już do domu, mimo że w myślach sama wątpiłam w to że kiedykolwiek mi się uda. Dookoła robiło się ciemno, a ja czułam wiszące w powietrzu niebezpieczeństwo. Postanowiłam poszukać schronienia. Jak zawsze miałam na myśli jakieś drzewo. Strasznie szybko zapadał zmrok, a ja krzątałam się od drzewa do drzewa, sprawdzając, czy ma wystarczającą wysokość i grubość gałęzi. Po długim czasie znalazłam. Powoli zaczynałam wspinać się na nie. Kora była strasznie śliska, a ja wyczerpana, co nie sprzyjało sobie nawzajem ani trochę. Z wielkim trudem wspięłam się do połowy wysokiego drzewa.

Nagle noga ześlizgnęła mi się z niego. Moje ciało oderwało się od grubego drzewa. Niczym lalka rzucona przez dziecko w kąt spadłam na twardą leśną ściółkę. Myślałam, że umieram, że to już koniec. Wszystko mnie bolało. Nie mogłam się ruszyć. Wszystko widziałam tak jakby za mgła, aż nagle całkowicie moje oczy się zamknęły, a umysł wyłączył się.

E38521Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz