XLII

1.4K 89 1
                                    

Nie spałam prawie całą noc z powodu emocji, które krążyły w moim mózgu. Z rana „spakowałyśmy się". Nie miałam tu nic prócz munduru i karabinu, który jednak postanowiłam zostawić. Rodzice Lu kupili mi na drogę kilka kolorowych koszulek i jedzenie. Nie mówiąc już o tym, że zafundowali bilet do domu i zostawili kieszonkowe. Byłam im naprawdę wdzięczna za wszystko. Długo żegnałam się z nimi. Będę za nimi bardzo tęsknić. Rzadko da się spotkać tak miłe osoby w tym zakłamanym świecie.


Pożegnałam się ze wszystkimi oprócz Lu, która nadal załamana nie chciała wyjść z pokoju babci. Było mi bardzo przykro, że nie mogłam jej zobaczyć jeszcze raz, ale z drugiej strony rozumiałam jej ból i zawód.

Według planu z domu wyszłyśmy długo przed południem, by zdążyć na pociąg.
Niestety stacja znajdowała się około pięciu kilometrów od wioski, którą zamieszkiwała Luiza. Jej tata zaoferował mi i tutaj pomoc. Starym, ale mającym swój urok autem, zawiózł mnie na stację.
- Mieszkasz w dużej dzielnicy? - pytał po drodze.
- Wydaje mi się, że tak. - Zastanowiłam się chwilę. - Szkoda tylko, że Lu nie może tam pojechać na studia - dodałam po chwili, wzdychając.

Bardzo bałam się samotnej podróży.
- Wiem, ale musi zrozumieć nasze obawy i to, że to jest po prostu za daleko. - mówił, a ja przytakiwałam.
- Rozumiem - dodałam jeszcze. - Sama bardzo tęsknię za rodzicami.

Poprawiłam się w fotelu.
- Ty za rodzicami, my za synem. Też poszedł na wojnę - westchnął głośno. - Nawet nie wiemy, czy żyje.

Spojrzał na mnie, jakbym miała przy sobie aktualną listę poległych. Postanowiłam przemilczeć to. Nie chciałam go łudzić. Wiedziałam, że dużo nowicjuszy nie dało rady w tym boju, ale przecież nie powiem mu tego. Wiem, jak by się czuli moi rodzice, gdyby ktoś im to powiedział.

Tata Luizy po zaparkowaniu wraz ze mną poszedł odebrać mój bilet. Czekał już na mnie pięknie zapakowany w kopertę, a wraz z nim podróżna mapa. Wyrysował mi na niej moją trasę pociągu wraz ze wszystkimi przesiadkami. To bardzo kochany człowiek. Tak wiele dla mnie zrobił. Uratował mi życie, można powiedzieć, że opiekował się mną, a teraz pomaga wrócić do domu.

Czekał ze mną na stacji, aż do przyjazdu pociągu. Przy pożegnaniu nie mogłam się powstrzymać i bardzo mocno go przytuliłam.
- Dziękuję Panu bardzo - powiedziałam chyba tysięczny raz.
- Nie ma za co - zaśmiał się.
- Jak to nie ma za co? Uratował mi Pan życie - niemal wykrzyczałam to, puszczając go z objęć.
- Drobiazg. - Machnął ręką. - Wskakuj do pociągu, bo zaraz odjedzie - nakazał z uśmiechem.
- Proszę pozdrowić ode mnie Lu i przekazać, że będę tęsknić - powiedziałam z ciężkim sercem, wchodząc do wagonu o numerze 17. -Wyślę jej kartkę z Dolnopomorskiej.

W tym momencie drzwi zamknęły się, zagłuszając wszystkie zewnętrzne odgłosy. Zdążyłam tylko szeroko się uśmiechnąć i pomachać. Zrobił z uśmiechem to samo, po czym pociąg ruszył. Powoli zaczął ruszać się z miejsca, a po kilku sekundach pędził już niewiarygodnie szybko. Postanowiłam poszukać mojego przedziału. Ruszyłam w ich kierunku, szukając tego z numerem 3. Po dłuższej chwili znalazłam. Nikogo w nim nie było.

“Cisza, spokój, odpoczynek” - pomyślałam, siadając po odłożeniu torby na miejsce bagażu.
Znów patrzyłam, jak wszystko, co mijam, znika w zawrotnym tempie.
- Przepraszam, można? - usłyszałam głos, a gdy się odwróciłam, doznałam szoku.

Przede mną stała Luiza. W kanarkowej sukience z białymi falbanami. Włosy jak zawsze splecione miała w warkocz. Jej mina była nie za wesoła, przestraszona, trochę zawstydzona. W rękach trzymała sporą skórzaną walizkę. Włosy na całym ciele stanęły mi dęba, a w głowie zakręciło się. Jak ona się tu znalazła? Czy to jakiś niezbyt fajny żart?
- Co Ty tu robisz?! - krzyknęłam bardzo głośno, wstając.
- Chciałam jechać z Tobą. - Podniosła głowę, wzdychając.
- Lu! Nie możesz jechać ze mną. Twoi rodzice Ci zabronili. Wiedzą o tym, że tu jesteś? - pytałam chaotycznie.
- A jak myślisz? - Usiadła na siedzeniu, zakładając ręce na piersiach.
- Lu, co ty zrobiłaś! - Chwyciłam się za głowę. - Wszyscy będą się o Ciebie martwić! - krzyczałam na nią.
- Zostawiłam im list - mówiła obrażona.
- List? Dziewczyno, Ty się słyszysz? Jak list ma ich uspokoić?!

Cała wściekła chwyciłam ją za rękę, chcąc podnieść i wyprowadzić z pociągu na najbliższej stacji.

- Wysiadasz na najbliższej stacji - zdecydowałam, a ona zaczęła krzyczeć, bym ją puściła.
- Co tu się dzieje? - zapytał konduktor, wchodząc do naszego przedziału.
- Ta Pani musi wysiąść na najbliższej stacji - powiedziałam, trzymając ją mocno za ramię.
- Nieprawda - zaprotestowała, wyrywając mi się.
- Ma Pani bilet? - zapytał Luizę, która pewnie wyciągnęła go z kieszeni sukienki. - To bilet na sam koniec trasy… - zaczął - więc nikt nie może przeszkodzić Pani tam jechać.

Spojrzał na mnie, oddając bilet Lu. Ona zaś z dumą i twarzą zwycięsko odebrała go. Usiadła znów na siedzeniu, a on patrząc na mnie ze złą miną, wyszedł. Byłam wściekła. Jak mogła zrobić to dobrowolnie swoim rodzicom? Jak mogła uciec z kochającego domu? Usiadłam na swoim miejscu naprzeciwko niej. Zapadła cisza.
- Jak mogłaś tak po prostu, dla realizacji swoich marzeń opuścić rodzinę i przyjaciół, zostawiając tylko list? - zapytałam cicho, sycząc złością.

Dobrze wiem, jak to jest opuścić kochającą rodzinę i wyjechać daleko od domu. Tym gorzej jest stracić bliską osobę. Straciłam przyjaciółkę i dwóch przyjaciół. Tak bardzo za nimi tęsknię. Nie ma dnia, w którym nie myślałabym o nich. Nie ma wieczoru, w którym nie modliłabym się za nich. Nie ma snu, w którym nie widziałabym twarzy umierającej Wiktorii. Dlaczego wtedy po nią nie wróciłam? Może gdybym ją znalazła i nie byłoby za późno, znalazłabym pomoc? Może Wiktoria by żyła? A teraz nie wiem nawet, gdzie ona jest. Nie wiem, czy ktoś znalazł i pochował jej ciało. Czasami marzę o tym, by miała tyle szczęścia, co ja. Może miała i ktoś jej pomógł. Nie wiem. Nie wiem już nic.

A Luiza opuściła wszystkich z własnej woli. Niedługo będzie za nimi tęsknić tak jak ja i żałować tej decyzji.
- Ty, jak odchodziłaś, też zostawiłaś tylko list - powiedziała cicho.

Zastanowiłam się chwilę nad tym. To bolało. Bardzo. Poczułam, jak moje policzki robią się mokre i pieczonce. Podniosłam wzrok na nią.
Zauważyłam, że jej też po policzkach lecą łzy. Szybko przysiadłam się obok niej i je otarłam.
- Luiza, nie płacz - powiedziałam stanowczo. Chwyciłam jej twarz w obie dłonie i spojrzałam prosto w jej zapłakane, zielone oczy. - Zaopiekuję się tobą. Choćbym miała umrzeć. Zaopiekuję się tobą. Nic ci się nie stanie.

Znów przytuliłam ją mocno do siebie i ucałowałam w czubek głowy.
- Nie stracę cię tak jak Wiktorii... Alojzego... Adriana - szepnęłam cicho do siebie.

Nie stracę jej. Nie mogę stracić.

E38521Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz