XLI

1.5K 99 4
                                    

Powoli wracałam do zdrowia, podczas gdy wszyscy członkowie rodziny Luizy opiekowali się mną, najlepiej jak potrafili.

Któregoś tygodnia mojego pobytu w tym miasteczku Luiza zaproponowała, bym wyszła z nią na spacer. Zgodziłam się. Poranek był pochmurny, więc założyłam mój mundur. Chodziłam delikatnie pochylona do przodu, ponieważ mój kręgosłup nie zregenerował się jeszcze. Nie miałam pewności, czy kiedykolwiek wróci do swojego poprzedniego stanu. Wątpiłam w to, szczerze mówiąc.

Wolnym krokiem wyszłyśmy z domu. Wiał delikatny wiatr, a słońce nie wychodziło za kłębiących się szarych chmur co jakiś czas. Wzdłuż jednej piaszczystej drogi stały duże szare domu, a przy nich różni ludzie. Kobiety prały ubrania w rękach. Mężczyźni naprawiali różne maszyny, zajmowali się zwierzętami. Dzieci natomiast biegały i bawiły się w przeróżne gry. Na mój widok każdy przystawał i przyglądał mi się dokładnie, tak jakbym była z innej planety. Czułam się z tym bardzo dziwnie. Luiza za to szła obok mnie dumnie, tak jak by odpowiadało jej to, że wzbudzamy zainteresowanie.

Przeszłyśmy tak całą tę długa ulice i weszłyśmy na leśną ścieżkę.
- Wzbudzasz zainteresowanie - zaśmiała się Luiza.
- Nie da się ukryć. - Uśmiechnęłam się szeroko.
- Ci ludzie w większości stąd nigdy nie wyjeżdżają, więc widok kogoś innego to dla nich bardzo ciekawe wydarzenie - tłumaczyła. - Szkoda tylko, że ja jestem na to skazana - westchnęła.
- Jak to skazana? Na co? - zapytałam ciekawa.
- No na siedzenie tutaj. Nikt stąd nie wyjeżdża. Będę musiała wyjść za mąż za jakiegoś mojego sąsiada, którego nawet nie będę musiała kochać. Nie mogę się dalej uczyć. Fakt jest tu jedna nauczycielka, ale to nie wystarcza. Rozumiesz? - zapytała bezradnie.
- Chciałabyś się dalej kształcić? - spytałam ciekawa.
- Bardzo. Kocham chemię i geografię - odparła. - Marzą mi się studia na uniwersytecie, chciałabym tam poznać mojego przyszłego męża i zamieszkać w mieście - opowiadała z błyskiem w oku. - Zdradzić ci sekret? - zapytała, opierając się o jedno z drzew.
- Dobrze. Jaki to sekret? - Przystanęłam.

Zaciekawiło mnie to, bo myślałam, że już wszystko opowiedziała mi o sobie.
- Wszyscy w tej wiosce jesteśmy obrzydliwie bogaci - powiedziała podkreślając słowo „obrzydliwie".

Zmarszczyłam brwi. Wydawało mi się to trochę dziwne. Skoro wszyscy byli bogaci, to dlaczego tu mieszkają, a skoro już tak jest, to dlaczego nie w pałacach? Dlaczego nie leżą i odpoczywają, a inni nie pracują za nich?
- Jak to? - spytałam głupio.
- Diamenty. - Uśmiechnęła się, wzruszając ramionami.
- Jakie diamenty? - zdziwiłam się, chcąc dowiedzieć się więcej.
- Na naszych terenach są kopalnie diamentów. Każdy niegdyś miał swoje małe pole do upraw. Z czasem okazało się, że pod naszymi polami są złoża diamentów. Inne kwadraty płacą nam za to, że mogą je sobie wydobywać, bo my byśmy tego sami nie zrobili. Nie mamy sprzętu ani chęci. Ludziom tu podoba się proste życie. Mamy tyle pieniędzy, że często nie wiemy co z nimi zrobić. Tak w ogóle to mało się u nas da z nimi zrobić. Od czasu do czasu ktoś pojedzie do miasta daleko, daleko stąd i kupi krowę; to by było tyle z wydawania pieniędzy. Tu się wszyscy znamy i się wymieniamy różnymi rzeczami.

Zrobiłam jeszcze bardziej zdziwioną minę. Nigdy bym nie pomyślała o tym, że mają tyle pieniędzy i nic z tym nie robią.
- No nieźle. - Pokiwałam głową, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Właśnie. Gdyby było jak, moi rodzice bez wahania przeznaczyliby te pieniądze na moją edukację.

Poczułam się, jakby przysłowiowa lampka zaświeciła mi w głowie. Przecież to ja jestem z miasta. Muszę niedługo wrócić do domu. Luiza może jechać przecież ze mną. W Dolnopomorskim, aż roi się od uniwersytetów i szkół. Jeśli naprawdę jej rodzice są tacy bogaci, jak mówi, pieniądze nie stanowią tu żadnego problemu. Mogłaby mieszkać w akademiku. Odwiedzałabym ją. Nauczyłabym ją, jak żyć w mieście. Przynajmniej tak mogę odwdzięczyć się za to, co dla mnie zrobili, za to, że uratowali mi życie i opiekowali się mną tyle czasu. Jestem genialna.
- Luiza? - zapytałam, a ona podniosła głowę na mnie.
- Tak? - zapytała cicho.
- Pojechałabyś ze mną do miasta? - Jej mina wyglądał na zdziwioną, a jednocześnie wesołą.
- Co? Jak to? - pytała niedowierzająco.
- No w mojej dzielnicy, aż roi się od uczelni. - Patrzyłam, jak jej oczy błyszczą coraz bardziej. - Jeśli z waszymi finansami jest tak, jak mówisz, na przeszkodzie do twojego studiowania stoi tylko zgoda twoich rodziców.

Uśmiechnęłam się, a ona robiła coraz większe oczy.
- Zrobiłabyś to dla mnie? Zabrałabyś mnie ze sobą? - pytała, niedowierzając.
- Jasne. Tylko tak mogę się odwdzięczyć za to, że mnie przygarnęliście.

Luiza z radością rzuciła się na mnie i zaczęła przytulać tak mocno, że niemal brakło mi tchu.

- Jak wy to sobie wyobrażacie? - zapytała siedząca w fotelu mama Luizy, analizując propozycje, odnośnie wyjazdu Lu. Rozumiałam, że to nie prosta decyzja. W końcu mieli oddać swoje dziecko, jedyną córkę w ręce obcej osoby na pastwę nieznanego dotąd otoczenia.
- Luiza pojechałaby ze mną do R2 K1 do Dolnopomorskiej, tam, gdzie mieszkam. Będzie tam mogła się dalej uczyć, bo wiem, że bardzo tego chce. Pomogę jej, jak tylko mogę. Będzie mogła mieszkać w akademiku. Będę u niej codziennie - tłumaczyłam trochę chaotycznie, chcąc ich przekonać.
- Kategorycznie nie - powiedział jej ojciec spokojnie, ale jednocześnie stanowczo.

Poczułam, jak Luizie pęka serce. Spojrzałam na nią. Jej oczy były przepełnione łzami.
- Ale dlaczego, tato? - spytała załamującym się głosem.

Było mi jej naprawdę szkoda. Wiem, że bardzo cieszyła się na ten wyjazd.
- To za daleko. Może stać Ci się krzywda. Poza tym, mimo że bardzo lubimy Eulalię, nadal jest dla nas obcą osobą i nie mogę jej zaufać na tyle w sprawie twojego życia.

Miał rację. Byłam dla nich obca. Szkoda mi było tylko Luizy, która zapłakana pobiegła do pokoju babci.
- Jutro przed południem wyjeżdża pociąg z miasteczka niedaleko w stronę twojego K1 - zaczął jej tata cicho, gdy wyszła. - Wiemy, że bardzo chcesz wrócić do domu. Przygotujemy Ci kilka potrzebnych drobiazgów na podróż - mówił dalej, a ja kiwałam tylko głowa, potakując.

Mimo tego, że bardzo chciałam wrócić do domu, było mi smutno, że muszę opuścić to miejsce. Panowało tu cudowne ciepło rodzinie i naprawdę dobrze się tu czułam.
- Dziękuję - szepnęłam i powoli skierowałam się do pokoju, w którym ten cały czas spędziłam na kurowaniu się.

Siedziałam tam jakiś czas, czekając na Luizę. Chciałam z nią porozmawiać na ten temat. Nie przychodziła bardzo długo. Postanowiłam sama pójść do niej. Zapukałam do drzwi pokoju babci, gdzie zapłakana wbiegła. Otworzyła mi staruszka, wzdychając.
- Przepraszam Cię bardzo, ale Luiza nie chce z nikim rozmawiać. Jest jej naprawdę przykro - mówiła to, utożsamiając się z bólem wnuczki.
- Dobrze - westchnęłam zrezygnowana. - Chciałam jej tylko przekazać, że jutro wyjeżdżam. Chciałam się pożegnać. - W moim głosie też było słychać smutek.
- Przekażę jej. Jeśli będzie chciała porozmawiać, to na pewno przyjdzie - powiedziała spokojnie, a mi pękało serce.

Bardzo chciała studiować, ale jednocześnie jej rodzice mają rację. Jestem tylko obcą osobą.
- Dobrze, dziękuję - powiedziałam, odchodząc.
Lu nie przyszła na noc do swojego pokoju, a ja przez to nie mogłam spać niemal cała noc. Stałam przed wyzwaniem powrotu do domu. Bałam się, że sobie nie poradzę.

E38521Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz