VIII

2.8K 178 3
                                    

Był tak samo wąski jak tamte. Wszystko było białe lub metaliczne. Nasz pokój znajdował się niedaleko od stołówki. Z tego, co zauważyłam, wyglądał tak samo jak reszta. Dwa łóżka piętrowe pokryte białą pościelą. Jedna duża poduszka, kołdra i koc. Jedna duża szafa stała we wnęce na prawo od wejścia. Ściany były szare, tak jak gumolit na podłodze. Wybrałyśmy sobie łóżko po lewej stronie. Ja na dole, Wiktoria na górze. Otworzyłyśmy pudełka. W środku znajdowały się nasze wojskowe mundurki w kilku zestawach. Luźne, czarne spodnie wojskowe (takie, jakie miał nasz trener), para czarnych i szarych bokserek, czarna, luźna kurtka, czarna, sportowa bluza, przewiewne krótkie spodenki, biały ręcznik, czarne, skórzane glany, czarne tenisówki, cztery sztuki białej bielizny i karta z moim imieniem i nazwiskiem podobna do tej, jaką miał nasz trener, gdy otwierał drzwi. Zdjęłam spodnie i ubrałam te z zestawu mundurowego; były na mnie idealne, a na Wiktorii odrobinę za ciasne w pasie. Obie zdjęłyśmy bluzki, gdy nagle drzwi się otworzyły. Automatycznie zakryłam się niezałożoną jeszcze bluzką. Chciałam się schować, ale nie było gdzie. Do środka weszło dwóch chłopaków, z początku pewnie, ale gdy zauważyli, że stoimy półnagie, odwrócili się do nas tyłem z podniesionymi do góry rękami na znak niewinności.

– Sorry, ale my tu mamy pokój – oznajmili, tłumacząc swoje wtargnięcie. Speszona założyłam szybko czarną bokserkę.

– No my też tu mamy – powiedziałam cicho. Odwrócili się ostrożnie.

– Adrian. – Jeden z ciemnymi włosami zaczesanymi do góry podał mi rękę. Miał krystalicznie czystą cerę. Uścisnęłam ją.

– Eulalia. – Drugi miał długą blond grzywkę i skrócone boki pofarbowane na czarno. Jego wyraźnie zielone tęczówki rzucały się w oczy.

– Alojzy. – Uścisnął rękę Wiktorii, a potem mi. Wyglądali na trochę starszych od nas. Byli wysocy i szczupli.

– Wiktoria – przedstawiła się. – Macie pokój z nami? – zdziwiła się mocno.

– Najwyraźniej tak. – Adrian spojrzał na kartkę. – E15. Widzę, że już się rozgościłyście. – Wrzucił swój plecak na drugie łóżko u góry, a Alojzy na dole.

– W końcu jesteśmy u siebie – zażartowała Wiktoria. Chłopcy bez wahania zaczęli ściągać przy nas koszulki i się przebierać. Przyznam, że byłam trochę onieśmielona i odwracałam wzrok, tak by nie pomyśleli sobie o mnie czegoś dziwnego. Nie byli wybitnie umięśnieni, a wręcz wychudzeni.

– To my już może pójdziemy – powiedziałam po dłuższej chwili, wychodząc szybko na korytarz. Po chwili wybiegła za mną Wika. Wróciłyśmy do stołówki, bo tak właśnie kazali nam zrobić po przebraniu się. Zajęłyśmy te same miejsca, co wcześniej. Po chwili zauważyłam idących w naszą stronę Adriana i Alojzego. Szybko dostrzegli nas w tłumie i dosiedli się do nas.

– Co tak uciekacie? Tacy jesteśmy straszni? – zapytał Adrian. Wiktoria zaśmiała się cicho, pokazując delikatnie białe zęby.

– Uwaga! – Usłyszeliśmy głos nad sobą. To generał 51,630 znów stał na stole obok. – Teraz zjemy obiad. Będziemy jeść trzy posiłki dziennie, śniadanie o szóstej trzydzieści, obiad o piętnastej i kolację o dwudziestej pierwszej. Codziennie po obiedzie dwie wylosowane osoby będą zostawać pół godziny po obiedzie i zmywać gary. Wracając do obiadu... dziś kasza z kurczakiem i groszkiem. Do picia herbata, woda lub kawa. Biorąc pod uwagę to, że mamy tylko dwie dziewczyny na dwustupięćdziesięcioosobowy oddział, myślę, że będą one mieć pierwszeństwo. Ktoś jest przeciwko? – Na pytanie nikt nie odpowiedział, po czym na znak przydzielenia przywileju uśmiechnął się w naszą stronę po raz pierwszy szczerze. – Zapraszam. – Wskazał ręką na blat, przy którym stało kilku pulchnych mężczyzn. Wiktoria wstała pierwsza dość pewnie, a za nią ja, mniej odważnie, jako jej przydupas. Podeszła i wzięła wklęsłą, metalową tacę, widelec, łyżeczkę. Naśladowałam jej każdy krok. Pierwszy mężczyzna nałożył nam dwie chochle kaszy i jedną chochlę ciemnego sosu. Drugi wrzucił nam nóżkę kurczaka i obsypał to wszystko groszkiem. Wzięłyśmy po butelce wody i wróciłyśmy na swoje miejsca. Nasz stolik był pusty. Chłopaki stali już w kolejce. W mojej rodzinie wszyscy jedliśmy razem. Nie wiedziałam, czy trzymać się dalej „tradycji", czy zacząć już jeść. Spojrzałam na Wiktorię. Zaczęła jeść.

– Smacznego – powiedziała, zauważając to, że na nią patrzę pytająco, lecz nie o taką odpowiedź mi chodziło.

– Wzajemnie – powiedziałam delikatnie, uśmiechając się. Spojrzałam w swój „talerz" i, jak to przystało w moim domu, uczyniłam znak krzyża. Potem złożyłam ręce i w myślach zmówiłam modlitwę. Na koniec znów się przeżegnałam i dopiero chwyciłam za widelec. Nie wstydziłam się swojej wiary. Byłam z niej dumna.

– Jesteś chrześcijanką? – zapytała z pełną buzią Wika.

– Tak – odpowiedziałam, jakby to było oczywiste.

– Rzadkość w tych czasach. – Nabrała pełen widelec kaszy i włożyła do buzi.

– Wiem. – Do stołu usiedli chłopcy i od razu zabrali się do jedzenia. Też zaczęłam jeść. Wszytko wyglądało i pachniało smakowicie. Jeszcze lepiej smakowało. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jadłam mięso. Mama nie kupowała go na co dzień, ponieważ było za drogie. Na święta wielkanocne zawsze kupowała chudą szynkę i to by było na tyle. Ta szynka nie mogła równać się smakiem z tym pysznym kurczakiem.

– No to losujemy mycie garów – usłyszałam, gdy już kończyłam swój posiłek. Odwróciłam się. Generał zatapiał rękę w szklanym, wielkim słoju i wyciągnął dwie karteczki. Poczułam, że to chyba mnie spotka dziś ten przywilej. Zawsze miałam takiego potwornego pecha. – Krystian 44,675 i Norbert 90,312. Zapraszam do kuchni. – Odetchnęłam z ulgą. Dwóch chłopaków z ociąganiem wstało i podeszli do mężczyzn, którzy nakładali obiady, a ci zaprosili ich na kuchenne zaplecze. – Reszta niech weźmie swoje karty. Zapraszam każdą grupę do odpowiedniego sektoru.

Na mojej karcie było napisane, że dostałam się do grupy E, przez co wnioskowałam, że muszę iść do sektoru E, tak jak reszta lokatorów mojego pokoju. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi z matowego szkła. Przesunęłam kartę pomiędzy nimi, a one rozsunęły się na boki. Naszym oczom ukazała się olbrzymia siłownią wyposażona chyba w każdy możliwy sprzęt. Pośrodku sali stał nasz trener. Oczywiście... na kogo miałam szczęście trafić? Na pana krzykacza i klepacza po plecach. Nie byłam z tego powodu zadowolona. Jawił mi się jako agresywny i postrzegał mnie jako niezdarę.

– Dwuszereg – rozkazał na początek. To chyba ten typ faceta, który lubi się rządzić. Stanęłam przed Alojzym. Było nas tam całkiem sporo, około pięćdziesięciu. – Zasady są takie, że ja ustalam zasady, a wy mnie słuchacie... Kolejno odlicz. – Na te słowa dyskretnie przewróciłam oczami. Mnie przypadło mówić numerek siedemnaście. Na początek wskazał kilku chłopaków. Kazał im wystąpić z szeregu i stanąć przy jednej z maszyn do ćwiczeń. Potem następne kilka osób obok innych, aż w końcu podzielił nas tak jakby na grupy. Wiktoria została przydzielona do urządzenia, dzięki któremu mogła budować swoje mięśnie rąk. Ja zostałam na końcu sama.

– Dla ciebie, Eulalio, mam specjalne ćwiczenie, bo wiem, że lubisz biegać. – Uśmiechnął się ironicznie i, dotykając moje plecy, zaprowadził na bieżnię. Nie lubiłam biegać.

– Każdy ćwiczy na swoim urządzeniu dwadzieścia minut. Potem przechodzi do urządzenia obok i znów ćwiczy dwadzieścia minut i tak do końca.

Włączyłam czerwony przycisk „Start", w powietrzu wyświetlił mi się ekran zbudowany z zielonego światła. Wybrałam najłatwiejszy program i zaczęłam wolno biec. Trener chodził i patrzył, jak ćwiczymy. Stopniowo zwiększałam prędkość bieżni. Po dwudziestu minutach zmieniono mnie na inne ćwiczenie i to nie mniej trudne od biegania. Na koniec wszystko mnie bolało. Wszystkie moje mięśnie trzęsły się.

– Koniec. Wszyscy do mnie – zawołał, gdy wykonałam ostatnie powtórzenie. Obolała podeszłam bliżej. – Obserwowałem was i stwierdzam, że... – Przerwał na chwilę. – ...jesteście beznadziejni. Sprawność minimalna. Większość z was nie ma wcale mięśni.

 Rozejrzałam się wokół. Otaczali mnie wysocy, silni mężczyźni. Nie wiedziałam, o co mu chodzi. On chyba był ślepy. – Będziemy ćwiczyć... dużo ćwiczyć. Jutro na rozgrzewkę pójdziemy sobie w plener. Zaczniemy sztuki walki, ale to też jutro. – Myślał głośno. – Mamy już godzinę 17:12, a koniec zajęć za cztery godziny, więc... co by tu zrobić w tak krótkim czasie... – Myślał, przegryzając dolną wargę. – ...to jeszcze jedna seria, tylko tym razem robimy wszystko po dwadzieścia pięć minut. Zaczynamy od tych samych ćwiczeń co wcześniej. – Znów zabawa z bieżnią. Już jej nienawidzę. Po skończonych ćwiczeniach byłam wyczerpana. Pot leciał ze mnie strumieniami. Mięśnie trzęsły się. Nogi uginały mi się w kolanach. Miałam ochotę położyć się i już nigdy nie wstawać. Skończyliśmy równo o dwudziestej pierwszej. Dziękowałam Bogu za to, że ten trening się już skończył i mogę odpocząć, ale mimo wszystko cały czas żyłam myślą, że jutro będzie taki sam ciężki dzień.

E38521Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz