XXVII

1.9K 125 7
                                    

Postawiłam sobie postanowienie. Ćwiczyć, ale ćwiczyć tak, bym miała wystarczająco siły fizycznej, by stamtąd wrócić. Po prostu dać z siebie wszystko, bo niedługo może nas już tutaj nie być.

W niedzielę przystąpiłam do spowiedzi. Poczułam się od razu lepiej na duchu, lecz cały czas dręczyła mnie myśl o naszej przyszłości. Chciałam wyżyć się na czymś.
- Coś cię gryzie, widzę przecież - powiedział, siedząc na krześle w strzelnicy, Izaak.
- Nie prawda. - Strzeliłam, chyba już setny raz i setny raz trafiłam.
- Ela. Jako jedyna, chciałaś zostać po zajęciach postrzelać. Poświęcając tym swój wolny czas i mój - mówił dalej.
- Nie musisz tu ze mną siedzieć. - Wyruszyłam ramionami i strzeliłam w tarcze na oślep. Trafiony.
- Ależ muszę.
- Niby po co? - Zrobiłam głupią minę, po czym wybrałam inny rodzaj broni z gabloty. Karabin T300, 50VI.

Gdy byliśmy sam na sam, mogłam sama grzebać sobie w składzie broni. Bardzo dobrze znałam się na broni. Interesował mnie ten temat.
- Bo boję się, że coś sobie zrobisz.

Prychnęłam pod nosem. Wstał i podszedł do mnie.
- Nic sobie nie zrobię. - Przewróciłam oczami.
- Ale nie wolisz inaczej spędzać swojego wolnego czasu...? - Przyparł mnie do ściany mrucząc i łaskotając mnie swoim nosem po buzi. - No i mojego? - dodał po chwili.
- No...ale muszę poćwiczyć - powiedziałam, odpychając go delikatnie i ustawiając broń do strzału w przeznaczonym do niego miejscu.
- A nie wolisz poćwiczyć... no nie wiem... całowania się ze mną. - Znów próbował odciągnąć moją uwagę.

Opuściłam pistolet i westchnęłam.
- A na wojnie to będę strzelać czy się całować? - Uśmiechnęłam się głupio, a on zrobił złą minę.
- Czyli jeszcze przeżywasz to, co ci ostatnio powiedziałem?
- Po prostu chce się do tego przygotować, najlepiej jak umiem - tłumaczyłam.
- Dobrze, ale nie musisz siedzieć tu po zajęciach. Jesteś najlepsza. - Otoczył moją twarz swoimi dużymi dłońmi. Serce zabiło mi szybciej. - Nie będziesz lepsza, niż jesteś, bo to nie możliwe.

Przytulił mnie do siebie. Chyba miał racje. Nie mogłam już nic zmienić. Nie mogłam, katować się ćwiczeniami i treningami. Wtedy, gdy byłam tak blisko końca, te ćwiczenia nie dawałyby żadnych rezultatów. Najwyżej tylko moje zmęczenie.
- Nie zadręczaj się myślami. Wszystko będzie dobrze - powtórzył już chyba setny raz i ucałował mnie w czoło.
- Wiem.

Wzięłam broń i odłożyła ją na miejsce.
- Idź odpocząć do przyjaciół. Ja muszę załatwić coś dzisiaj wieczorem - powiedział, otwierając drzwi na korytarz.

Wyszliśmy razem ze strzelnicy. Odprowadził mnie do drzwi, ukradkiem posłał krótkiego buziaka i zniknął w korytarzu.
- Gdzie byłaś? - zapytała niemal od razu Wiktoria, gdy weszłam.
- Na strzelnicy - powiedziałam, kładąc się na swoim łóżku.
- A nie z naszym seksi trenerem? - zaśmiała się.
- Był ze mną, bo musiał pilnować czy nie nabroję - tłumaczyłam.
Zapadła niezręczna cisza.
- Co robiliście, jak mnie nie było? - zapytałam, przerywając milczenie.
-W sumie to nic - powiedział Alojzy i znów ta cisza.

Coś musiało się stać. Zawsze byli radośni i rozgadani.
- Coś się stało? - zapytałam ogółu. Wiktoria zeskoczyła energicznie ze swojego łóżka.
- Zapytaj tego frajera! - krzyknęłam, pokazując ręką na Adriana, który siedział grzecznie na swoim piętrze i nic nie mówił.
- A co cię stało? - zapytałam, zdziwiona siadając.
- Jak przyszedłem, to się kłócili. Od tego czasu Adrian się nie odzywa - szepnął mi Alojzy.
- Adrian? - zapytałam, a on nawet nie odwrócił się w moją stronę. Skubał swoje palce i dłonie.
- Wiktoria? - Tym razem szukałam u niej odpowiedzi.

Wiki dreptała w miejscu cała nabuzowaną złością. Widać to było po jej wyrazie twarzy.
- Wiktoria? - powtórzyłam tym razem głośniej.
- Bo on jest idiotą! - Znów z krzykiem pokazała na Adriana, który milczał.
- Co się stało? - pytałam dalej, podnosząc głos.
- Było tak super, a ty musiałeś to spierdolić! - krzyczała w stronę chłopaka, który nie wytrzymał i zeskoczył ze swojego łóżka.
- A co miałem zrobić?! - wrzasnął na nią.
- Co się do cholery stało?! - wykrzyknął tym razem Alojzy.
- Byliśmy sami - zaczęła spokojnie, lecz pogardliwym tonem Wiktoria. - Chciałam mu powiedzieć, co do niego czułam. Gdy to zrobiłam, wiesz, co mi powiedział? - Uniosła głos. - Że nie mógłby być ze mną. Dlaczego? - zapytała sama siebie. - Bo jest gejem. - krzyczała cała czerwona ze złości.
- Co miałem zrobić?! Nawet gdybym chciał, nie mógłbym tego zmienić! - odkrzykiwał.

Szczerze mówiąc, nie zdziwiło mnie to, że Adrian jest gejem. Podejrzewałam to, ale nie chciałam o niczym mówić Wiktorii. „Dość". Pomyślałam w środku i wstałam.
- Wszyscy już się zamknijcie. Zachowujecie się, jakbyście nie mieli mózgu. Kłócicie się o pierdoły i nie żyjecie realnym światem. Niedługo możemy umrzeć, a w się kłócicie o coś takiego? Jesteście żałośni.

Wyszłam stamtąd szybko. Nie chciałam kolejnej konfrontacji. Szłam tak siebie korytarzem i myślałam co mam zrobić. Nie chciałam wracać do pokoju, gdzie panuje dołująca i napięta atmosfera. Z niechęcią poszłabym do Izaak, bo gdyby chciał, żebym przyszła, powiedziałby to od razu, a nie odprowadzał mnie pod drzwi mojego pokoju. Postanowiłam, więc iść na stołówkę posiedzieć po prostu. W dużym pomieszczeniu panował półmrok. Oświetlało je tylko kilka białych lamp przy suficie. Dokuczała totalna cisza, lecz od czasu do czasu coś ją przerywało, jakby stuki talerzy o siebie. Powoli i cicho usiadłam przy jednym ze stolików, tak, by widzieć, co dzieje się w kuchni, z której dobiegały tajemnicze dźwięki. Widziałam tylko szczupła, wysoką postać myjącą naczynia. Dziwne, bo był to, że był tam sam. Zawsze losowane są dwie osoby. Dziwne było jeszcze to, że nie było dzisiaj losowania. Próbowałam zatkać w swoich myślach dziurę, tak by nie przedostawały się przez nią myśli dołująca.
Nagle poczułam czyjeś ciepłe ręce na moich gołych ramionach. Wzdrygnęłam się i szybko odwróciłam. Był to Izaak. Przystojny jak zawsze. Jego blond włosy niemal zlewały się kolorystycznie z panującym dookoła światłem.
- Co tutaj robisz? - zapytał, siadając obok mnie.
- Miałam sprzeczkę w pokoju. Nie chciałam tego słuchać i wyszłam - wytłumaczyłam bez szczegółów, opierając łokcie na stole, a na rękach czoło. Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa.
- Dlaczego nie przyszłaś do mnie? - zapytał, kładąc mi rękę na plecach. Niemal od razu przypomniałam sobie, jak w czasie pierwszych kilku tygodni klepał mnie po plecach. Nadal pamiętam, jakie to było wkurzające, ale to, gdy kładzie swoje duże ciepłe ręce na moich plecach, jest bezcenne i uwielbiam to.
- Nie chciałam ci zawracać głowy.

Odwróciłam wzrok w inną stronę.
- Ej. Ty nigdy mi nie zawracasz głowy. - Połaskotał mnie po żebrach. Wyprostowałam się momentalnie. - Pójdę tylko zobaczyć co u Tomka i idziemy do mnie - szepnął z uśmiechem na ustach wprost do mojego ucha.

Zrobiło mi się gorąca. Wstał i poszedł do kuchni. Do Tomka? Jakiś Tomasz miał mi pomagać w sprzątaniu, ale to chyba przypadek. Wrócił po niecałej minucie, podając mi rękę. Na początku nie podałam mu jej, sama nie wiem dlaczego. Wstałam, a on sam chwycił moją, splatając nasze palce.
- Pamiętasz, jak taki jeden frajer cię wystawił ze sprzątaniem? - zapytał, kierując się w stronę korytarza, gdzie znajdował się jego pokój.
- Tak, pamiętam - powiedziałam obojętnie.
- No więc... za to, że się wtedy nie wstawił, myje naczynia przez kolejne 7 dni. - Uśmiechnął się zadowolony z siebie. Również odwzajemniłam uśmiech. Miło z jego strony, że dla mnie ukarał jednego z chłopaków. - Potem mi się odwdzięczysz. - Mrugnął do mnie prawym okiem.

Fala ciepła przeleciała przez moje ciało. Dotarliśmy na miejsce.

E38521Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz