XX

2.1K 132 3
                                    


W niedzielę do naszego grafiku wkradły się nowe zajęcia. Zaczęto uczyć nas posługiwania się bronią. I to nie tylko pistoletami czy karabinami, ale też nożami i innymi bardziej czy mniej niebezpiecznymi. Bardzo mi się to spodobało i szybko sobie wszystko przyswoiłam. W innych korytarzach znajdowała się strzelnica, gdzie trenowaliśmy takimi samymi grupami, jak na siłowni.
- Iiii... strzał! - krzyknął Izaak, gdy trzymałam w ręku broń.

Czułam przypływ adrenaliny i podekscytowanie, a poza tym nieograniczoną władzę. Celowaliśmy do świetlnej tarczy, przypominającej tą do mierzenia wartości uderzenia. Gdy pocisk wpadł w jego pole, w ułamku sekundy zmniejszał swoją prędkość i powoli opadał na podłogę. Nacisnęłam spust. Kula z hukiem wyskoczyła w stronę zielonej tarczy. Kolejny raz w jej pobliżu pocisk opadł bezwładnie, wydając kilka stuknięć. Nieznana mi wcześniej technologia zaczęła obliczać trafność mojego strzału.
- 10/10 - zdziwił się, któryś raz z rzędu, widząc mój bardzo dobry wynik.

Opuściłam broń.
- Może sprzęt się zepsuł - rzucił, któryś z chłopaków, zazdrosnych o wynik.

Oni mają bardzo wielkie ego, które łatwo urazić.

Izaak przeskoczył przez mały biały murek, który wyznaczał miejsce strzelania. Podszedł do urządzenia i wyłączył je. Światło znikło. Podbiegł do murka i znów go przeskoczył. Powędrował na tyły pomieszczenia, gdzie znajdowało się takie jakby zaplecze. Nikomu nie pozwalał tam wchodzić. Przyniósł ze sobą nietypową rzecz; była to puszka po coca-coli na półmetrowym metalowym pręcie.
- Co to niby jest? - spytałam oburzona.
- Jagodowa szarlotka, nie widać? - zgasił mnie, nie śmiejąc się ani trochę.

Mimo to lubiłam, gdy mi tak dokucza.

Rozejrzał się po wszystkich członkach grupy. Podszedł do Wiktorii i podarował jej to berło, każąc stanąć w miejscu, do którego strzelamy. Miała trzymać rękę jak najdalej od siebie. Posłusznie pobiegła na wyznaczone miejsce.
- No to strzelaj w środek „o" - powiedział tak, jakby to było banałem.

Spięłam się trochę i wystraszyłam wyzwania. Nie byłam aż tak pewna swoich umiejętności.
- Przecież mogę jej zrobić krzywdę! - pisnęłam przerażona.
- Przecież tak dobrze strzelasz - powiedział sarkastycznie, co trochę mnie zirytowało.

W takich momentach nienawidziłam go. Myślałam nad tym, jak w takim człowieku może kryć się ten miły facet, z którym tak bardzo lubię rozmawiać i który tak bardzo mnie pociąga.
- Strzelaj - powiedział, widząc, że się waham.

Zacisnęłam usta i szybko przybrałam odpowiednią pozycję. Zaczęłam celować. Starałam się zrobić to, tak by nie zabić Wiktorii, która stała z zamkniętymi oczami, zapewne pełna strachu. Powoli wzięłam na celownik środek litery „o" i nacisnęłam niepewnie spust. Przez te krótkie sekundy pomyślałam o tym, że zabiłam Wiktorię. Po całej sali rozległ się huk, a potem delikatne brzęknięcie metalu. Wiktoria nie jest metalowa. Wszyscy dookoła zamarli. W tym również ja, jaki i Wiktoria, która była w gigantycznym szoku. Szybko spojrzałam na przyjaciółkę. Stała żywa bez żadnych obrażeń. Mocno zaciskała oczy.
- Chodź - rozkazał jej Izaak.

Wtedy delikatnie otworzyła oczy i, orientując się, że żyje, podbiegła do nas.

Izaak przejął puszkę i zaczął okręcać ją z każdej strony. W pewnym momencie zatrzymał się. Uniósł wzrok na mnie i podał mi ją.
- W sam środek - oznajmił ni to obojętnie, ni to z dumą.

Spojrzałam na nią. Rzeczywiście, kula przebiła puszkę na wylot przez obie litery „o" w samym środku.
- Idziemy - krzyknął trener, kończąc zajęcia.

- Powiem wam, że chyba po raz pierwszy tutaj nie smakowała mi kolacja - stwierdziła, wchodząc do pokoju, Wiktoria.
- Mi też - przyznał Adrian. - Niby owsianka, ale nie do końca. Pełno grudek i jakieś tam czarne kulki.
- To chyba były rodzynki - zaśmiał się Alojzy.
- Możliwe. - Adrian wskoczył na swoje łóżko. - Nienawidzę rodzynek.

- Ja też. - Uśmiechnęła się do niego Wiktoria, chcąc dać mu do zrozumienia, że fakt, iż obaj nie lubią rodzynek, jest powodem do ślubu.

Usiadłam na łóżku, co sprawiło, że Wika znikła z mojego pola widzenia.
- Ładnie dzisiaj strzelałaś - skompletował mnie Alojzy.
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się do niego przyjacielsko.
- Myślałam, że mnie zabije - zaśmiała się głośno przyjaciółka.

Jej śmiech przerwało pukanie. Alojzy wstałby je otworzyć, ale robiły to same za niego. W drzwiach ukazała się wysoka i umięśniona sylwetka Izaaka. Miał jak zwykle roztrzepane włosy i dość poważną minę, którą widziałam, znacznie częściej niż tą miała.
- Eulalio. Chodź ze mną - powiedział stanowczo, aż wszyscy wokół zamarli, oprócz mnie.

Pewnie wstałam i poszłam za nim. W przeciwieństwie do moich przyjaciół nie bałam się go i wiedziałam, że nie zrobiłam nic tak złego, przez co mogliby mnie np. rozstrzelać.

E38521Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz