XI

2.5K 165 21
                                    


Chciałam się podnieść, by wykonać rozkaz.

- Siedź, siedź - rozkazał, pochylając się nade mną. - Wezmę cię na ręce - powiedział, próbując mnie objąć.

- Dam radę - powiedziałam, odpychając go, chcąc się podnieść.

- Nie żartuj. - Uśmiechnął się i podniósł mnie tak szybko, że zdążyłam tylko chwycić się go mocno. Bałam się, że mnie upuści mimo tego, że był bardzo silny, a jego napięte mięśnie podczas tego wysiłku okazały się twarde jak skała. Zaczął iść. Nasza grupa była kilka metrów przed nami. Znów było mi niezręcznie, że komuś przeszkadzam, że jestem obciążeniem. Tym bardziej było mi głupio, że niósł mnie sam generał.

- To... skąd jesteś? - zapytał, patrząc przed siebie. Zdziwiło mnie to pytanie. Nie sądziłam, że w ogóle się odezwie, a jak już, to że nie na temat prywatny.

- Pg.R2 K4, Dzielnica Dolno-Pomorska - powiedziałam cicho. Chciałam zapytać „A pan?", ale nie wiedziałam, czy to będzie stosowne.

- Moja babcia tam mieszkała - powiedział z entuzjazmem. Na pewno łączył z tym dobre wspomnienia.

- Już nie mieszka? - zapytałam luźno, chcąc jakoś rozwinąć rozmowę.

- Nie żyje - powiedział tak, jak by to było oczywiste. Mogłam to sama wywnioskować. Zrobiło mi się głupio.

- Przepraszam - bąknęłam cicho.

- Nie szkodzi. Na każdego przyjdzie czas. - Nadal patrzył przed siebie. Zapadła chwila ciszy. - Co robisz ciekawego nad tym morzem? - znów zapytał, a jego głos był coraz milszy, wyluzowany i sympatyczny.

- Już nic - mruknęłam.

- Dlaczego? - zdziwił się.

- Bo jestem tu. - Zakłuło mnie w sercu. Przypomniała mi się moja rodzina. Zostawiłam ich. Tak po prostu.

- Nie masz zamiaru wrócić? - Poruszył ramionami. To zdanie w jego głosie brzmiało, jakby ta sprawa i opcja była oczywista.

- A da się? - Zapadła chwila ciszy.

- Co robiłaś nad morzem? - zapytał, odchodząc od wcześniejszego tematu.

- Żyłam sobie - mówiłam obojętnie.

- Z czego żyłaś? - wypytywał.

- Tata łowił ryby, a ja sprzedawałam - tłumaczyłam.

- Mieszkałaś z rodzicami? - W tych czasach nie było pełnoletności. Dało się wyprowadzić się w dowolnym momencie. Żyć, jak się chce. Nie trzeba było się nikogo słuchać. Najczęściej ludzie robili to w wieku około dwudziestu lat, by jak najszybciej odciążyć swoich rodziców.

- Tak.

- To ile ty masz lat? - zapytał zdziwiony.

- Siedemnaście. - Zrobił wielkie oczy, nie wiedziałam dlaczego.

- Nie obraź się, ale wyglądasz na starszą. - Tym razem to ja się zdziwiłam. Nikt wcześniej mi tego nie mówił.

- A pan ile ma lat? - Musiałam się zapytać. Po prostu musiałam. Mimo że brzmiało to trochę głupio i było mi niezręcznie. Na te słowa zaśmiał się wyraźnie.

- A na ile wyglądam? - Nie był stary, ale nie był też nastolatkiem. Wyglądał dojrzale. Miał męską, kwadratową szczękę, ale i młodzieżową fryzurę. Strzelałam. Niczego nie byłam pewna.

- Trzydzieści? - Uśmiechnął się tylko. - Zgadłam? - Jeszcze szerzej się uśmiechnął. - Nie? - Zaśmiałam się, czując, że się mylę.

- Nie powiem. - Uśmiechnął się szeroko, ukazując białe zęby.

- Mniej? - Strzelałam dalej w nadziei, że odpowie.

- Nie powiem. - Uśmiechał się znów.

- No powiedz... - Zapędziłam się trochę. To nie był mój kolega, tylko mój trener, mój generał, mój „szef". Mimo że dobrze mi się z nim rozmawiało (tylko wtedy, gdy na mnie nie krzyczał) nie wypadało mi się odzywać do niego na „ty". - Niech pan powie - poprawiłam się szybko, niemal sylabując to zdanie.

- Nie szkodzi. - Odetchnęłam z ulgą, a on dodał po chwili. - ...i nie powiem. - Dlaczego on to tak ukrywał? Może tak naprawdę miał tysiąc lat i brał jakieś tabletki nieśmiertelności? A może po prostu nie udzielał swoich danych gówniarze, którą uczył? Nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia. Dotarliśmy do bazy. Generał otworzył drzwi i zeszliśmy na dół. Oczywiście zniósł mnie na rękach po schodach. Do bazy wróciliśmy równo na śniadanie. Generał usadził mnie na moim ulubionym miejscu i poszedł nawet po śniadanie dla mnie. Było to bardzo miłe. Nie spodziewałam się tego z jego strony. Niektórzy podśmiewali się. Przyniósł mi dwa tosty z żółtym serem, herbatę i waniliowy serek.

- Jak zjesz, to przyjdę po ciebie. Pójdziemy do lekarza z tą nogą. - Pokiwałam tylko głową na tak. Poszedł sobie.

- Jak się czujesz? - zapytała Wiktoria, siadając ze śniadaniem.

- Dobrze - mruknęłam, gryząc tosta.

- Nie wyglądasz dobrze - stwierdził Adrian.

- Zaryj twarzą o piach. Zobaczymy, jak będziesz wyglądał. - Zdenerwowałam się trochę.

- Nie wściekaj się - uspokajał mnie.

- Adrian, nie denerwuj jej. Ma kiepski poranek - upomniała go Wika. Nie odpowiedziałam. Wszystko mnie bolało. Zjadłam śniadanie do końca. Alojzy zabrał nasze tace i poszedł je odnieść.

- Chodź. Idziemy. - Wyskoczył gdzieś znienacka trener. Próbowałam wstać. - Czekaj. Zaniosę cię.

- Chcę sama - zaprotestowałam i samodzielnie delikatnie wstałam. Nie chciałam, by mnie nosił na oczach wszystkich. Było mi głupio i wystarczyło mi, że i tak niektórzy gadali za moimi plecami. Opierając się o jego ramię i podskakując, dotarłam do drzwi korytarza, gdzie na jego końcu przebywała taka jakby pielęgniarka. Ledwo zniknęliśmy im z oczu, a on wbrew mojej woli wziął mnie na ręce. Wystraszyłam się, ponieważ totalnie nie spodziewałam się tego.

- Rozumiem, że wstydzisz się tego, że wasz kochany trener się o ciebie troszczy, ale teraz już nikt nie patrzy - powiedział z kamienną mina, jakby czytał mi w myślach. Milczałam. Weszliśmy do gabinetu. Pachniało tam jak w szpitalu. Za biurkiem siedziała kobieta w średnim wieku o białych włosach w lekarskim kitlu.

- Witaj, Elizo - przywitał się z nią.

- Cześć. Kogo mi sprowadzasz? - Głos miała miły i przyjemny.

- Uczennicę. - Położył mnie na kozetce.

- Co się stało? - Założyła okulary.

- Ciapa biegła i przewróciła się. Jej kostka jest chyba skręcona - mówił miło i wesoło jak ona.

- Zaraz obejrzymy. - Delikatnie podwinęła mi spodnie, ale nic nie było widać przez glany. Musiała je zdjąć, co równało się z trącaniem mojej nogi. Gdy tylko lekko ją dotknęła, krzyczałam i wyrywałam się. Trudna sytuacja zmusiła nas do zawarcia układu między nimi; ona zdejmuje mi buta, a on trzyma mnie, bym się nie wyrywała. Ktoś, kto wszedłby do tego pomieszczenia, nie wiedząc, co się tam naprawdę odbywa, mógłby sobie pomyśleć dziwne rzeczy, a to wszystko wbrew mojej woli. Generał leżał na mnie wzdłuż mojego pasa i przyciskał mi ramiona do kozetki. Był bardzo ciężki i silny. Nie miałam szans się wydostać. Miałam wrażenie, że ta męczarnia trwała wieki. Bolało potwornie. Gdy w końcu zdjęła mi but, poczułam ulgę. Nic nie uciskało mnie już w bolącą kostkę. Trener zszedł ze mnie. Uniosłam się i spojrzałam na stopę. Była opuchnięta i mieniła się we wszystkich kolorach tęczy.

- Skręcona - stwierdziła lekarka, dotykając ją delikatnie.

Najgorsze było przede mną. Trzeba było ją nastawić.

E38521Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz