XXXVII

1.5K 108 8
                                    

Całą noc nie spałam. Alojzy nie przyszedł. Zaczynałam się martwić.

Wczesnym rankiem zeszłyśmy z drzewa. Trawa była jeszcze mokra od rosy i słońce delikatnie przedzierało się pomiędzy gałęziami gęsto rozmieszczonych drzew. Postanowiłyśmy iść w stronę schronu, by zwiększyć swoje szanse na odnalezienie Alojzego. Nigdzie go nie było. Już miałam kompletnie się załamać, gdy nagle zobaczyłam z daleka charakterystyczny ciemny materiał leżący w długiej trawie. W moim sercu zapalił się promyk nadziei, ale i wielkie obawy.
- Wiktoria, patrz - Uderzyłam ją łokciem, by spojrzała w tę samą stronę co ja.

Jej oczy zrobiły się wielkie. Szybko podbiegłyśmy. Kucnęłam przy znalezionym ciele. Ten ktoś leżał na brzuchu. Sprawnie obróciłyśmy go na plecy. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Odskoczyłam kawałek. Alojzy leżał cały siny na twarzy i blady. W okolicy brzucha miał olbrzymią ranę. Na moje oko był to postrzał z LDP905. Coś we mnie pękło. Znów ktoś wyrwał mi serce.
- Alek, wstawaj! - krzyknęłam, uderzając go w rękę.

Łzy zaczęły lecieć mi strumieniami. Mój brat nie żyje. Tak bardzo martwił się o nas wszystkich. On ma żyć.
- Alojzy! - krzyknęłam tak, jakby na pełne imię mógł zareagować. - Dlaczego poszedłeś sam? - zapytałam, patrząc na jego siną twarz.

Podniosłam wzrok na Wiktorię. Siedziała, ocierając łzy. Po chwili podniosła głowę.
- Wiktoria... ja... nie chcę tu być - wydusiłam z siebie, szlochając.
- Ja też nie chce - płakała nadal.
- Musimy stąd uciekać. Ja tego nie wytrzymam. - Płakałam, chwytając ją za rękę.
- Tak. Jeszcze dzisiaj. Nie chcę tracić więcej przyjaciół. Tylko ty mi zostałaś - wybuchnęła płaczem, a ja zaraz za nią.

Mocno się do siebie przytuliłyśmy.
- Co z Alusiem?

Czasami nazywaliśmy go tak zdrobniale. Pogłaskałam go palcem wskazującym po zimnym policzku.
- Pochowamy - powiedziała Wiktoria, ocierając łzy.

Jak powiedziała, tak zrobiłyśmy. Za pomocą dużej kłody wykopałyśmy w miękkiej glebie płytki dół. Trwało to bardzo długo i niemal same nie umarłyśmy ze zmęczenia przy tym. Niosąc przyjaciela za ręce i nogi przeniosłyśmy go do miejsca pochówku. Bardzo mnie to bolało. Jego odejście było dla mnie strasznym ciosem. Ciało przykryłyśmy stertą piasku własnymi rękami, płacząc przy tym strasznie. Postanowiłam scyzorykiem wyryć na drzewie jego imię i numer. Gdy zaczęłam to robić Wiktoria, mówiąc, że wpadła na genialny pomysł odbiegła kawałek.

Gdy kończyłam już napis, przybiegła z bukietem jasnofioletowych wrzosów. Rozłożyła je niemal perfekcyjnie na przykrytym już piaskiem ciele zamordowanego przyjaciela. Skończyłam i odeszłam od drzewa z olbrzymim bólem serca. Słońce wskazywało na to, że było już po południu. Stanęłam obok przyjaciółki.
- Gdzie idziemy? - zapytała, wzdychając.
- Do domu - powiedziałam, lekko się uśmiechając. Wiktoria uniosła delikatnie lewy kącik ust do góry. - Gdzie jest zachód? - zapytałam, a ona podniosła głowę ku słońcu.

Pomyślała chwilę, po czym wskazała ręką drogę przed nami. Założyłam na plecy swój plecak. Wspólnie odpięłyśmy z nadgarstków komunikatory, po czym zniszczyłyśmy je silnymi rzutami o drzewo. Odwróciłam się jeszcze w stronę spoczywającego przyjaciela.
- Pa, pa Alojzy. - Pokiwałam mu i odwracając się w stronę zachodnią, zaczęłam iść.

Wiktoria poszła za mną.
- Myślisz, że dojdziemy do domu? - zapytała po dłuższej chwili ciszy.
- Mam nadzieję. Nie chcę wracać tam, skąd idziemy - westchnęłam, a serce mi się ścisnęło.
- Ja też. Mam tylko ciebie. Nie chcę cię stracić. - Szturchnęła mnie łokciem.
- Przepraszam - powiedziałam po chwili.
- Za co? - zdziwiła się.
- Za to, że cię nie posłuchałam, gdy mówiłaś mi, że Izaak mnie nie kocha - mówiłam, patrząc na swoje buty. Było mi tak strasznie wstyd.
- Nic dziwnego, że mnie nie słuchałaś. Powiedziałam to bardzo chamska, ale już zapomnijmy o tym. - Machnęła ręką.

Znów zapanowała cisza, którą przerwała Wiktoria.

- Mam tylko nadzieję, że nie zabrał Ci tego, co najważniejsze - powiedziała oznajmująco, ale jej wzrok był jednak pytający i odczuwałam go nawet bez patrzenia na nią.
- Na szczęście nie - odpowiedziałam, wzdychając poniekąd z ulgą.
- Mamy tylko siebie. Strasznie smutno to brzmi - westchnęła głośno.
- Będzie mi brakować chłopaków - dodałam, jeszcze bardziej się dołując.
- Mi też.

Jedna z łez wydostała się spod moich powiek, ale szybko ją wytarłam.
Szłyśmy tak kilka godzin do czasu, aż zrobiło się ciemno. Po drodze znalazłyśmy krzak borówek. W miarę napełniłyśmy nimi swoje brzuchy, ale to nie to samo co normalny posiłek.
- Zaczynam tęsknić za rybą mojej mamy. - Uśmiechnęłam się delikatnie do Wiktorii.
- Aż taka dobra?
- Nie. Po prostu była codziennie na obiad. Myślałam, że jest u mnie tak źle i że jestem biedna, a tu proszę. Niektórzy mają gorzej.

Dopiero teraz zaczęłam postrzegać jak moje poprzednie życie jako bardzo dobre i naprawdę zaczęłam je po tym wszystkim doceniać.
- Idziemy odpocząć? Ty się prześpisz, bo wczoraj trzymałaś wartę - zaproponowała Wiki.

Przyznam, że byłam bardzo zmęczona. Bolała mnie strasznie głowa, a nogi prawie mi odpadły z bólu. Znalazłyśmy odpowiednie drzewo. Zrobiłyśmy z niego nasz „dom". Umówiłyśmy się, że dzisiejszej nocy to przyjaciółka będzie pilnować otoczenia, gdy ja prześpię się chwilę. Przywiązałam się liną do drzewa i gdy tylko zamknęłam oczy, zasnęłam.

„Stałam u dołu drzewa, na którym miałam zamiar iść spać z Wiktorią.
- Eulalia! - usłyszałam znajomy głos za sobą.

Odwróciłam się. To Alojzy i Adrian stali za mną. Nie wiem, jak wyglądał Adrian po śmierci. W tym momencie wyglądał tak jak zwykle. Alojzy był też zupełnie normalny. Ani trochę siny i bez wielkiej dziury w brzuchu. Taki właśnie jego obraz starałam się zapamiętać.
- Musicie stąd szybko iść - powiedział poważnym głosem Alojzy.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Tu są nożownicy. Ci, którzy mnie zabili - powiedział Adrian.
- Nikogo tu nie ma. - Rozejrzałam się dookoła.
- Nie tu. W realu - wyjaśnił Alojzy, a ja nie wiedziałam, o co chodzi.
- Jak w realu? Nie rozumiem.
- Eula obudź się. - Przyjaciel chwycił mnie za ramiona...”

Nagle otworzyłam oczy. Niemal zupełna ciemność kryła się przed nimi. Ten sen był strasznie dziwny. Serce biło mi szybciej, a mój oddech też przyspieszył. Usłyszałam szelest. Szybko odwróciłam głowę w lewo, skąd pochodził dźwięk. Byłam przerażona. Spojrzałam na Wiktorię. Dziewczyna spała w najlepsze. Wyciągnęłam rękę i szturchnęłam ją delikatnie.
- Wiki wstawaj - szepnęłam do niej. Niemal natychmiast podniosła zwisającą głowę. - Ciiii - wyprzedziłam ją od razu.

Miała bardzo zaskoczoną minę.
- Przepraszam, że zasnęłam - szepnęła, ale to teraz nie było ważne.
- Ciii. Ktoś tu jest.

Zaczęłyśmy się rozglądać. Niemal od razu zauważyłam przez drobne szpary w gałęziach mężczyznę stojącego w znacznej odległości od naszego drzewa.
- Co robimy? - zapytała, odwiązując się.

Widząc to, też zaczęłam to robić.
- Nie wiem. Stoi tam jakby na kogoś czekał - szeptałam, obserwując sytuację.

Po dłuższej chwili podeszło do niego jeszcze dwóch tak samo ubranych mężczyzn. Byli ubrani w całe czarne ubrania. Takie same spodnie wojskowe jak my, czarne bliski z długim rękawem i czarne kominiarki. Rozmawiali, ale nie słyszałyśmy o czym.
- Eula, strzelaj - zaproponowała Wiktoria.

Drżącą ręką chwyciłam za mój karabin i zaczęłam mierzyć. Serce biło mi strasznie szybko. Wzięłam głęboki oddech i nacisnęłam spust trzy raz z rzędu. Niemal w jednej sekundzie powaliłam wszystkich.
- Spadamy stąd.

Spakowałam szybko liny do plecaka i zeszłyśmy z drzewa. Szybkim krokiem zaczęłyśmy iść w stronę zachodu. Przyznam się, że byłam niemal sparaliżowana strachem. Jeszcze bardziej wystraszona byłam faktem, iż chłopcy przyśnili mi się i ostrzegli. Oglądałam się dookoła, by nikt znikąd mnie nie zaskoczył. Moja broń była w gotowości. Popatrzyłam w niebo. Właśnie wschodziło słońce, ale dookoła nadal było szaro i nie do końca widno. W pewnym momencie zauważyłam, że coś jest nie tak. Odwróciłam się w stronę Wiktora. Nie było jej przy mnie. Zmroziło mnie. Przystanęłam i obejrzałam się za siebie.

E38521Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz