Rozdział 2

102 2 0
                                    



,,Pamiętnik z końskiego grzbietu"

Rozdział 2

Pierwsza jazda w tym roku zaliczona. Wybrałam się do stajni i razem z Komedią pojeździłam na oklep. Komedia to śląska klacz, którą się opiekuję i taktuję ją naprawdę jak własną. Jest kara, ma gwiazdkę na czole i białą koronkę na lewej tylnej nodze. To na niej nauczyłam się jeździć i wspólnie z nią przeżyłam wszystkie najpiękniejsze jeździeckie chwile. Jest najwspanialszym koniem na świecie i bardzo mocno ją kocham. Drugą klaczą w stajni jest Liza, zwana przez nas potocznie Lady Gagą, kluską śląską lub rudym lizkiem. Jest maści skarogniadej, również ślązak, trochę niższej i mocniejszej budowy. Ma charakterek, ale jakiś czas temu Marta zaczęła na niej jeździć i nawet sobie radzi. Dzisiaj Liza jakby kulała na tylną nogę...

Następnego dnia okazało się, że to fałszywy alarm i klaczy nic nie było. Ja postanowiłam zrobić trening na kantarze zamiast ogłowia, a Komedia galopowała jak torpeda. Strasznie rwała się do galopu, ale sytuacja opanowana. Z pewnością odziedziczyła geny po swoim dziadku, który był anglikiem. Planowałam jutro wybrać się w teren, ale rozpadał się deszcz i nie wiem czy coś z tego wyjdzie...

Jak się okazało z terenu nici. W zamian za to, osiodłałam Komedię i pojechałyśmy w odwiedziny do mojej koleżanki Patrycji. Jest ode mnie starsza i to właśnie ona nauczyła mnie podstaw jazdy konnej. Ma swoją gniadą klacz szlachetnej półkrwi i często wpadałyśmy do niej na plac na wspólną jazdę. Tego dnia Marta i Liza też z nami były. To ich pierwszy wypad poza teren stajni, Liza to koń buntowniczka, ale tym razem nie było najgorzej. Niestety Marta nie dawała rady okiełznać jej w galopie, bo klacz wywoziła ją pod bramę.

Wieczorem obejrzałam film ,,Niezwyciężony Secretariat" - ten film jest świetny ! Właściwie to wszystkie filmy o koniach są super, a konie wyścigowe są wspaniałe !


Niedługo mam urodziny i rozdałam już zaproszenia koleżankom.



Mama zaspała i nie obudziła mnie do szkoły. No i nie poszłam. W takim razie wybrałam się do fryzjerki, bo chcąc nie chcąc moje włosy są farbowane i co jakiś czas muszę ją odwiedzać. Nie byłam u koni, bo nie mam jak wrócić, eh a Marta ,,nie da rady". Ostatnio trochę mnie denerwuje, bo jak ja nie mogę to ona już da radę... To w końcu ja załatwiłam jej możliwość opieki nad Lizą. Musiałam pocieszyć się jakimś głupim filmem w telewizji, gdzie głównymi bohaterami był gang ludzi latających z toporkami.

Pisałam z Patrykiem na fejsie. Jest to taki mój znajomy, którego właściwie znam tylko przez internet. Ma swoje konie, jeździ konno i dobrze mi się z nim rozmawia. Niestety mieszka daleko i nie mamy możliwości się spotkać.

W końcu wybrałam się do Komedii, zasuwała tak szybko jak nigdy dotąd. Było super, ale strasznie zarazem. Koń bryknął i zawiesiłam się na szyi, ale nie spadłam. Jestem trudnym przeciwnikiem, nie łatwo mnie zrzucić. Nie mam jej tego za złe, trochę było w tym mojej winy, że pozwoliłam jej się tak rozszaleć. Jakoś szczególnie mnie to nie ruszyło, ale te uczucie prędkości było niesamowite.

Popołudnie spędziłam z koleżankami z klasy na mojej imprezce urodzinowej. Czas zleciał bardzo fajnie.

Dzisiaj mam urodziny, jakoś średnio to czuję. Mam 15 lat, łatwo będzie zapamiętać. Nie byłam z Patrycją w terenie, bo musiała być w szkole. Może i dobrze, bo wiał wiatr i było ślisko. A do tego padał śnieg, co dziwne, bo jakoś w tym roku nie było wcale zimy. Komedia już na sam początek zrobiła mi prezent i była cała czyściutka, także nie musiałam namęczyć się przy czyszczeniu. Niestety na jeździe zachowywała się okropnie. Wyrwała galopem i nie dało się jej zatrzymać. Odchylałam się do tyłu żeby znowu nie bryknęła, ale nie udało jej się mnie zrzucić, choć przez chwilę galopowałam bez strzemienia. Po takim przedstawieniu musiałam zsiąść, przemówić jej do rozsądku, a potem jeszcze raz na nią wsiadłam i stępowałyśmy. Z konia od razu zrobił się aniołek, nawet nie protestowała gdy zakładałam jej derkę i sama podeszła do mnie na pastwisku. Na urodziny dostałam czekoladę od Marty, to miło z jej strony. Ale najwcześniej życzenia złożył mi mój kocur. Przyszedł do mnie w nocy, położył mi się na brzuchu i mruczał i swoim noskiem miział mnie po twarzy. Na ogół nie ma w zwyczaju tak robić, ani nie lubi zbytnich pieszczot. A jak go zrzuciłam, bo było mi ciężko (bo to rasa maine coon i waży prawie dziesięć kilo), to po prostu leżał dalej obok. David napisał mi, że ma dla mnie jakiś prezent. Ciekawe co on znowu wymyślił ? A moim największym marzeniem zawsze była izabelowata klacz.

Pamiętnik z końskiego grzbietuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz