35#

41.1K 2.5K 164
                                    

Za bramą ujrzałam wielki plac, mógł mieć jakieś sto na dwieście metrów. Większość placu była zapełniona przez wilkołaki, wszyscy stali i wyglądali, jakby czekali na coś.
Gdy pojawiłam się z Teganem, wszyscy zaczęli szeptać między sobą.
Przeszliśmy do przodu, a wszyscy schodzili nam z drogi. W tłumie zauważyłam Jeffa, nie widziałam go podczas kolacji, musiał być na nocnym patrolu. Mój widok chyba najbardziej go zaskoczył. Wyglądał, jakby chciał do mnie podejść, ale nie mógł. Taki los wilka, nie wolno się spoufalać ze zwykłymi ludźmi.

-Idź do Dante i Kade'a.- wskazał mi dłonią Tegan, gdzie oni stoją.

Stanęłam pomiędzy nimi, czułam się pewniej w ich towarzystwie. Widziałam stąd Jeffa, przeszedł bardziej do przodu. Zauważyłam, że rozgląda się nerwowo.

Tegan wszedł na drewniany podest, górował teraz nad nami wszystkimi. Powiedział coś jeszcze do dwójki ludzi, oni skinęli głową i wyszli. Powrócili po pięciu długich minutach,  prowadząc Davora. Miał ręce związane na plecach. Głowę miał spuszczoną w dół, na goły tors. Doprowadzili go, aż zrównał się z Teganem, po czym kopnęli go w tył kolan, by klęknął. Choć nie miał zakneblowanych ust, nic nie powiedział.

Tegan zbliżył się do niego, ale nie spojrzał na klęczącego wilkołaka. Ten drugi także nie podniósł głowy.

-Ten o to wilkołak śmiał podnieść rękę na moją mate.- rozbrzmiał głos Tegana, a tłum ucichł.- Do tego śmiał znieważać jednego z moich ludzi. W mojej obecności im ubliżał, a tym samym ubliżał i mnie. Mówiłem na samym początku, że moja mate jest nietykalna, jednak nie do wszystkich to dotarło. Mówiłem też, jaka kara spotka tego, kto się do niej zbliży. Taka kara miała spotkać i Ciebie, ale z uwagi, że jesteś tutaj najlepszym żołnierzem i byłaby to strata dla posterunku, zmieniłem ją na trzydzieści batów srebrem, oraz dziesięć batów z rtęcią.

Mina Davora wyrażała jednocześnie zdziwienie i przerażenie. Klęczał jednak w miejscu, nie wykonując żadnych ruchów. Tegan kiwnął głową w kierunku osób stojących za Davorem. Dopiero teraz zauważyłam, że każdy z nich trzyma po bacie. Jeden mienił się srebrem, drugi był ciemny i chyba wykonany ze skóry.

Pierwszy ze strażników przybliżył się do skazańca i wykonał zamach. Końcówka bata ze świstem opadła na gołe plecy wilkołaka. Ten lekko się zachwiał, zacisnął mocno szczękę i twardo patrząc do przodu, przyjmował kolejne ciosy.

Mi przypomniały się chwile, kiedy to ja byłam obkładana biczem po plecach. Zadrżałam lekko na to wspomnienie. Stałam tak blisko przyjaciół Tegana, że Kade pochylił się do mnie i powiedział tak, że tylko ja mogłam to usłyszeć.

-Możesz zamknąć oczy, nie musisz na to patrzeć.

Nie odpowiedziałam mu. Wolałam sobie wyobrazić, że Davor dostaje te baty nie za poniesienie na mnie ręki, tylko za te wszystkie lata, przez które się nad nami znęcał. Znęcał się nad wszystkimi dziewczynami, przez te wszystkie lata co tu był, a teraz płacił za to karę. Ten pomysł o wiele bardziej mi się podobał.

-Dwadzieścia jeden.- usłyszałam, pomiędzy trzaskami bicza.

Davor nadal nie wydał z siebie żadnego dźwięku, nawet jęknięcia, kompletnie nic. Sprawiał nawet wrażenie, jakby przestał oddychać. Oczy miał zamknięte.

Spojrzałam w stronę Jeffa, ale on nie patrzył na mnie. Wyglądał na trochę zdenerwowanego i zmęczonego. Lekko się garbił.

-Trzydzieści.- te słowa odwróciły moją uwagę.

Davor nadal klęczał, a jeden z żołnierzy chwycił jego ręce i przymocował je do niewielkiego metalowego słupa. Teraz miał ramiona nad głową.

Gdy pierwszy żołnierz się odsunął, drugi machnął biczem w stronę skazanego. Ten wypuścił, całe powietrze z płuc.
Za trzecim uderzeniem wilkołak cały drżał i wył.
Za piątym razem dostał takie drgawki, jakby miał się przemienić, ale nie mógł.
Za siódmym, jego głowa opadła bezwładnie na ramię.
Przy kolejnych był już nieobecny.

-Zabrać go z powrotem do celi, niech tam jeszcze posiedzi.- powiedział Tegan.

Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jego oczy. Mimo iż dzieliła nas odległość, widziałam, że są czarne, a nie brązowe. Wyglądał na bardzo wkurzonego.

Spojrzał na mnie, a jego oczy odzyskiwały normalny odcień. Wskazał na mnie.

-Podejdź.-Nie musiał krzyczeć, bym słyszała jego słowa.

Nikt z obecnych się nie odzywał. Poszłam normalnym krokiem do schodów. Przeszłam obok Jeffa, zaciskał dłonie w pięści.
Weszłam po pięciu drewnianych stopniach i stanęłam obok mojego mate. Spojrzałam na niego, ale on patrzył się w tłum.

-Zapamiętajcie tę lekcję.- krzyknął wrogo, po czym spojrzał na mnie i szepnął.- możemy już pójść.

Zeszliśmy z podestu, ciepła dłoń Tegana trzymała moją. Jak poprzednio wszyscy zrobili nam przejście i bez problemu doszliśmy do wyjścia. Zamiast skierować się z powrotem do budynku, samotnie szliśmy w kierunku bramy.

-Gdzie idziemy?- spytałam, zerkając na  Tegana.

-Zabieram Cię na spacer do lasu, wrócimy na obiad.

Przeszliśmy przez bramę, a troje wilkołaków pełniących wartę skłoniło się nam. Szliśmy piaszczystą drogą, by po kilku metrach skręcić w leśną ścieżkę. Drzewa widziane z tej perspektywy były o wiele wyższe, niż gdy się patrzyło przez okno.
Ciszę lasu przerwał Tegan.

-Po południu idę na patrol terenu, wrócę późnym wieczorem. Przez ten cały czas Kade lub Dante będą Cię mieli na oku.

-Okej.- Opowiedziałam, a w mojej głowie już był plan, jak spędzę popołudnie.

Usiedliśmy na powalonym konarze drzewa. Usiadłam dość blisko mojego mate, ale dla niego to było i tak za mało. Jednym zwinnym ruchem przeciągnął mnie na swoje kolana. Siedziałam bokiem na jego kolanach, oparłam głowę na jego ramieniu i wsłuchiwałam się w spokojne głosy lasu.
Tegan położył mi dłoń na plecach, podniosłam na niego wzrok. Drugą dłonią delikatnie uniósł mój podbródek i pocałował mnie w usta. Pocałunek był krótki, ale wyrażał dużo pozytywnych uczuć do mnie. Patrzyliśmy sobie przez jakiś czas w oczy.

-Mam nadzieję, że nie przeraziła Cię za bardzo ta scena na placu?- Wypalił nagle Tegan i popsuł cały urok tej chwili.

-Nie.-powiedziałam zgodnie z prawdą. -Żyjąc z wilkołakami na co dzień, można się przyzwyczaić do waszej brutalności.

-Ze mną już nic Ci nie grozi.- powiedział, dając mi całusa w nos.-Powinniśmy wracać, jeżeli chcemy zdążyć na obiad, ale my możemy sobie pozwolić na spóźnienie.

Droga powrotna zajęła nam trochę czasu. Zdawało mi się, że idziemy inną ścieżką niż poprzednio. Miałam rację, bo po jakimś czasie, szliśmy widząc mur po lewej stronie.

Zdążyliśmy, nim wszyscy zasiedli do stołów. Tegan znowu wymieniał pojedyncze słowa z betą. Kade i Dante o czymś dyskutowali. Obserwowałam dziewczyny kładące talerze z jedzeniem i dostrzegłam jedną nową, której wcześniej nie widziałam.
Po skończonym posiłku udałam się z Teganem do naszego pokoju.

-Za jakiś czas przyjdzie Kade, bo Dante idzie razem ze mną.

-Jesteś pewien, że mogę zostać w tym pokoju sama i nic sobie nie zrobię.- powiedziałam żartem.

-No dobrze przekonałaś mnie.- przycisnął mnie do ściany i namiętnie całował.

Jego usta schodziły z moich ust na szyję. Ręce błądziły po talii, by zakraść mi się pod koszulkę.
Przerwało nam pukanie do drzwi, alfa zacisnął usta i poszedł otworzyć.

-Już jestem.- ogłosił Kade.

-Dobrze.

Tegan pocałował mnie jeszcze ostatni raz i wyszedł, zostawiając otwarte drzwi, a Kade czekał na korytarzu.

Czy można uczcić to w lepszy sposób, niż dodając rozdział ? Chyba nie :)  

77 tys. wyświetleń i 12 tys. gwiazdek - Dziękuję !!!

Płomień LunyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz