43#

35.1K 2.1K 453
                                    

Kade

Skończyłem rozmawiać z ojcem Tegana. Był nieziemsko wkurwiony, że taka sytuacja miała miejsce. Żołnierze powinni lepiej pilnować terenu. Ma przyjechać w ciągu kilku godzin. Przyjadą też z nim ludzie do zabezpieczenia terenu i pomocy.

Wróciłem do sali. Tess podłączała właśnie kroplówkę z jakąś substancją.

-Zostanę z nim.- odezwał się Dante.

-Ja się zajmę ogarnięciem całej reszty, ktoś Cię potem zmieni.- powiedziałem, wychodząc.

Na zewnątrz można by powiedzieć, że panował chaos, ale po przyjrzeniu się wszystkiemu dostrzegało się pewien schemat. Ludzie gasili pożary tam, gdzie były możliwe i dało się coś uratować.

Dopiero późno w nocy wszystkie pożary były opanowane. Wczesnym rankiem zaczęliśmy liczyć straty. Doszczętnie spaliło się sześć budynków mieszkalnych, jeden magazyn z żywnością, kilka budynków miało nadpalone ściany.

Zarządziłem spis ludności, aby ocenić straty w ludziach. Każdy do południa miał się podpisać na liście.

W nocy Dantego w szpitalu zmienił Nico. Tegan nie dostawał już leków, mimo to nadal się nie wybudził.
Teraz w szpitalu był z nim jego ojciec i matka.

Wraz z głównym alfą, przyjechało sporo osób, które teraz pomagały nam sprzątać to pobojowisko.

Podszedłem do wygasłego stosu, który był kiedyś domem głównym. Wszystko było zwęglone i wyczuwalny był zapach spalenizny. Z każdym krokiem w powietrze wznosiły się pyłki popiołu.

Można było dostrzec metalowe pozostałości po sprzętach kuchennych. Ostrożnie przechodziłem pomiędzy spalonymi przedmiotami. Ktoś obok mnie przechodził z wielką drewnianą belką. Inna osoba niosła ubrudzony od sadzy sejf, zapewne z gabinetu Tegana.

Widziałem,  jak kilka osób siłuje się z podniesieniem drewnianej płyty. Podszedłem, że im pomóc. To chyba kiedyś były drzwi. Przenieśliśmy spalony przedmiot do wyznaczonego miejsca, gdzie stały ciężarówki, by zutylizować śmieci.

Wróciłem na miejsce. Praca szła powoli, trzeba było uważać, gdzie się stawia nogi, bo ścieżka była prowizoryczna. Posprzątanie tego zajmie nam co najmniej kilka dni, pomimo że ludzi nam nie brakuje.

Gdyby wczoraj żywiołaki wody były na miejscu, zniszczenia byłyby co najmniej o połowę mniejsze.

-Mamy ją!- krzyknął ktoś z mojej lewej strony.

Ruszyłem tam tak szybko, jak się dało. Było to utrudnione. Doszedłem na miejsce, stało już tam sześć osób, siłując się z przewróconą metalową ramą łóżka.
Zacięła się o zwęgloną belkę, którą trzeba usunąć jako pierwszą. Ktoś właśnie przyniósł piłę do drewna.

Bo usunięciu problemu, cztery osoby dźwignęły pozostałość łóżka. Mym oczom ukazała się drobna skulona w pozycji embrionalnej zwęglona postać.

Wszyscy spuścili głowy na ten widok. Ja sam, stałem patrząc się i czując ogarniającą mnie pustkę. Przyzwyczaiłem się do tej dziewczyny, a teraz jej już nie będzie.

Przykucnąłem i delikatnie dotknąłem jej czarnego ciała. Na mojej ręce został popiół.

-Przynieście coś, na czym można by ją przenieść.- pod koniec głos mi zadrżał.

Ostrożnie wsunąłem ręce pod jej drobne ciało, wydawała się teraz jeszcze mniejsza niż była. Położyłem ją na prowizorycznych noszach, które ktoś właśnie przyniósł. Na moich dłoniach zostały resztki popiołu.

Płomień LunyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz