55#

31.3K 1.7K 223
                                    

Dzisiejszy dzień zapowiada się bardzo ciekawie. Tegan jeszcze nie do końca ufa Thomasowi i jeden z wilkołaków ma nas pilnować podczas treningów.

Niby pierwszy trening miał być prosty, ale mi kompletnie nic nie wychodziło. Nie umiałam, utrzymać na dłoni płomienia, by zapalić nim świeczkę stojącą obok drugiej, która płonęła. I już nie wspomnę, że Thomas zapala świeczkę, przenosząc płomyk w powietrzu, dla mnie jest to nierealne.
Próbuje się skupić, ale żadne próby nie przynoszą efektu, płomień po prostu gaśnie, gdy zabieram go na rękę.

-Uhhh... nie nadaję do tego.- stwierdziłam zirytowana.- poddaję się.

-Ćwiczymy dopiero pierwszy dzień, a ty już się chcesz poddać. Mnie też od razu się nie udawało, musisz znaleźć swój własny, indywidualny sposób, by zapanować nad nim.

Ponowiłam próby, ale nic się nie zmieniło. Tak samo wyglądały kolejne dni, zawsze w południe przed obiadem, trenowałam po dwie godziny. Tylko raz udało mi się przez niecałe dwie sekundy utrzymać płomień na dłoni. Thomas dawał mi dużo rad, które sam otrzymał i korzystał z nich. Jednak mi niewiele one dawały. Mimo to starałam się z całych sił, aby mi się w końcu coś udało.

Tegan

Minął tydzień, kiedy informator zadzwonił do mnie, wyznaczając termin spotkania. Zrobiłem przegląd ludzi i wybrałem trzydziestu dwóch najlepiej się do tego nadających. Ojciec zgodził się na czas mojej nieobecności podesłać swoich żołnierzy do pilnowania mojej watahy. Byłem pełen obaw, ale nie mieliśmy innego wyjścia, jeżeli chcemy zrobić cokolwiek z tą sprawą.

Z rana załatwiłem wszystkie sprawy związane z naszą misją i wróciłem, do Elizy. Czas spędzony z nią był mi bardzo potrzebny. Nie zdradzałem do końca, w jakim celu jadę, wiedziała, że wyjeżdżam na jakiś czas i nie będzie ze mną żadnego kontaktu.

Wszedłem do pokoju, a Eliza wyszła akurat z łazienki. Przytuliłem ją, zaciągając się jej zapachem. Do wyjazdu zostało nam niewiele czasu. Tak bardzo nie chciałem jej zostawiać na tak długi czas, ale wiem, że będzie tutaj bezpieczna, ponieważ Dante, Rico i Kade zostają tutaj.

Gdy nadszedł czas wyjazdu, wyszedłem z Elizą na główny plac. Doszliśmy do samochodów, które miały nas podwieźć do opuszczonego domu.
Ująłem twarz mojej kochanej mate i złożyłem długi pocałunek, który był niemym pożegnaniem. Czułem się jednak tak, jakby to było ostatnie pożegnanie, mam nadzieję, że jednak mnie przeczucie myli.
Eliza przytuliła się jeszcze do mnie i wyszeptała.

-Wróć cały.

Nie wiem, jak domyśliła się tego, że będę walczyć, ale po jej minie wydawało mi się, jakby wszystko wiedziała.

-Wrócę do Ciebie, obiecuję.- mam nadzieje, że dotrzymam tej obietnicy.

Jeszcze raz ją pocałowałem i zasiadłem na miejscu pasażera. Jak tylko zamknąłem drzwi, to nasz samochód jako pierwszy ruszył w stronę bramy.

Do wyznaczonego miejsca dotarliśmy w tym samym czasie co ostatnio. Wszyscy wyładowaliśmy potrzebny sprzęt z samochodów, a kierowcy wrócili do watahy. Lepiej było nie ryzykować i nie zostawiać tutaj aut.
Czekaliśmy, aż po kwadransie zjawiła się ta sama osoba co ostatnio.

-Witaj alfo.- skinął głową w moją stronę i rozejrzał się po ludziach, którzy stali dookoła.

-Witaj.- powiedziałem, przyglądając się mu uważnie.

-Ilu masz ludzi?

-Lekko ponad trzydziestu.

-Trzeba będzie na trzy razy przejść do miejsca, gdzie się schowacie. Zbyt duża grupa zwróci uwagę.

-Nie podoba mi się to.- mruknął mi na ucho Nico.

-Dobra niech tak będzie.- powiedziałem i wskazałem na ludzi, którzy idą ze mną i powiedziałem do jednego z wybranych.-Zapamiętaj drogę, bo wrócisz tutaj z nim.

Wraz z dwunastoma osobami, szliśmy wąską ścieżką do lasu i wyszliśmy koło jakiegoś miasteczka, którego nie poznawałem. Myślałem, że udamy się właśnie tam, lecz tajemnicza osoba skręciła ostro w lewo w stronę gęstych zarośli.

-Tędy udamy się do kanałów, są zapomniane i pochodzą jeszcze z czasów przed wojną. Nikt tam nie zagląda, nawet nie wiem, czy ktoś o nich wie. Sam znalazłem je przez zupełny przypadek.

Przeszliśmy przez krzaki do wielkiej rury. W kanale było ciemno, ale mając dobry wzrok, dało się dostrzec wszystkie kontury, więc z poruszaniem się nie było problemu. Szliśmy jakieś pięć minut, gdy mężczyzna odsunął kawał blachy, by wejść do jakiegoś pomieszczenia. Zapalił niewielką lampę i naszym oczom ukazało się dość sporych rozmiarów pomieszczenie. Z betonowych ścian wychodziła wilgoć, a w niektórych miejscach było widać matalowe szyny. W rogu pomieszczenia była spora ilość śpiworów, a w skrzyniach obok prowiant. Pozatym w powietrzu unosił się dość mocno wyczuwalny zapach stęchlizny.

- Nie są to jakieś luksusowe warunki, ale inaczej nic się nie uda. Nim przyjeżdża Pan, miasteczko jest tak jakby....-zamyślił się na chwilę, szukając chyba odpowiedniego określenia.- zamykane, dobrze ukryte patrole obserwują jego granice tak, że w razie czego Pan szybko może się stąd ewakuować. Tylko czekając już w pobliżu, z dala od patroli uda się go zaatakować z zaskoczenia. Nim dotrą posiłki, nie będą już takim zagrożeniem.

-Dlaczego go zdradziłeś i nam pomagasz?

-Powiedzmy, że zabił o kilka osób za dużo.- powiedział, kierując się do wyjścia.- Idę po resztę, nie mam za dużo czasu.

Jego odpowiedź jakoś mnie nie zadowoliła i nadal nie wiedziałem, czy można mu w pełni ufać. Kiwnąłem w stronę wilkołaka, który miał z nim iść.

W ciągu czterdziestu minut wszyscy moi ludzie byli już na miejscu. Tajemniczy informator, poszedł, oznajmiając, że zjawi się za parę dni z nowymi informacjami. Wyznaczyłem trzy osoby, które miały się rozejrzeć po mieście.
Przyda nam się małe rozeznanie w terenie, by ustalić plan awaryjny.
Większość osób zajęła się rozpakowywaniem i składaniem przyniesionego sprzętu, reszta osób poszła rozeznać się w tunelach.

Znaleźli dodatkowe dwa wyjścia, ale dostęp do nich był lekko utrudniony, lecz nie niemożliwy. Dodatkowo sporządzili mapę korytarzy w tunelu. Wyznaczyłem kilku ludzi do trzymania warty w tunelu, dla bezpieczeństwa.

Teraz pozostało nam tylko czekać i być w każdej chwili gotowym do ataku.

Jeszcze 3-4 rozdziały i epilog :)

Płomień LunyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz