21#

45.6K 2.3K 134
                                    

Wstałem przed siódmą i zapakowałem swoje rzeczy do torby. Dokumenty z biurka zebrałem w całość i schowałem do teczki. Ktoś zapukał do drzwi. Zbliżyłem się do drzwi i je otworzyłem, a do środka wszedł Nico.

-Wszystko gotowe do wyjazdu.

-Okej, idę jeszcze do Konrada, weź moją torbę, a teczkę wrzuć do pozostałych.

-Dobrze, będziemy czekać w samochodach.

Udałem się do gabinetu, lecz Konrada spotkałem już na korytarzu.

-Witaj alfo, idę właśnie do gabinetu.

-To tam porozmawiamy.-powiedziałem i równo ramię w ramie idziemy do pomieszczenia.

Konrad siada za biurkiem i wskazuje, abym ja też usiadł naprzeciwko niego.  Nie mam zamiaru spędzić tu dużo czasu, więc dalej stoję.

-Jeżeli dojdzie do kolejnego morderstwa, chcę natychmiast o tym wiedzieć. Jeżeli potrzebujesz ludzi mów.

-Ludzi mam, ale w magazynie są braki w sprzęcie lub jest on za stary. Samochody się co chwile psują, niektórych sprzętów nie starcza dla wszystkich.

-Wyślij mi wniosek pod koniec tygodnia, a ja go podpiszę i wyślę dalej. Wtedy szybciej dostaniecie potrzebny sprzęt. To wszystko ?

-Tak.

-W takim razie będę już wyjeżdżał.- odwracam się do niego tyłem i wychodzę.

Moja ekipa stała przy jednym z samochodów i o czymś żywo rozmawiała. Gdy byłem już w zasięgu ich wzroku, a oni zakończyli rozmowę i zajęli swoje miejsca w samochodach.

Teraz czekałaby nas dwugodzinna podróż, lecz jeszcze z jednego miejsca muszę zabrać dokumentacje. Z racji, że jest ono nie po drodze zajmie to lekko ponad trzy godziny.

W międzyczasie dzwonie do Kada, aby wiedzieć co się dzieje na moim terenie. Odbiera jak zawsze po drugim sygnale.

-Tak?

-Coś już macie na temat tego wampira z nocy?- mam nadzieję na jakieś nowe informacje.

-Tak, ale nie spodoba Ci się to.- jego głos poważnieje.- Chłopaki z Rico na czele sprawdzili rzekę na całej długości i dopiero, po południu natknęli się na znikomy ślad wampira. Poprowadził on ich do chaty na środku pola, w pobliżu nie było żadnego większego miasta. Przed domem był mężczyzna, ale jak zobaczył naszych, wychodzących z lasu wypił truciznę. Zmarł, nim nasi doszli do domu. W chałupie chłopacy wyczuli mocny ślad wampira, lecz nie było już po nim żadnego śladu. Tylko tyle udało się nam ustalić. Ferbs próbuje zidentyfikować mężczyznę, niestety jeszcze nic niema na jego temat.

-Kurwa, a na jakim to terenie było?

-Teren należący do alfy Joe, ale już wyraził chęć współpracy. Mamy pozwolenie na zbadanie pobliskich terenów, jak i całkowity dostęp do domu.

-Dobrze, a co z Elizą?- sam nie jestem pewien, co chciałbym usłyszeć.

-Była na śniadaniu, a teraz poszła z dziewczynami do pokoju Tess i nic nie wskazywało na to, aby szybko go opuściły.

-Może zadzwonię jeszcze wieczorem.

-Okej.

Chowam telefon do schowka w samochodzie i patrzę przez okno. Widoki nie powalają pola, lasy, jeszcze więcej pól i łąk. Na niektórych polach można zauważyć pasące się bydło. Z opowieści i książek wiem, że kiedyś istniały miasta, w których mieszkały miliony ludzi. Teraz to są najwyżej tysiące od czasu zakończenia Wielkiej Wojny, nie udało się osiągnąć takiej liczby populacji.

W kolejnej placówce wysłałem po papiery Dantego, nie chciało mi się rozmawiać z tutejszym zarządzającym. Był skończonym kretynem i irytował mnie swoją osobą. Dante zjawił się po niecałych dwudziestu minutach z niewielkim kartonem dokumentów. Zostawił pakunek w trzecim samochodzie i ruszyliśmy w dalszą drogę.

Teraz droga była prosta i szeroka, a kierowca pozwolił sobie na szybszą jazdę. Drogę, która powinna nam zająć dobre dwie godziny, pokonaliśmy w nieco ponad jedną.

Dom głównego alfy był otoczony miasteczkiem,  w którym żyły wilkołaki, żywiołaki i niezbędni ludzie. Było to największe miasto, jakie istnieje na terytorium zmiennych. Składa się ono z dwóch części: Cześć główna i cześć brzegowa.
W tej pierwszej znajduję się dom główny alfy oraz budynki niezbędne do zarządzania miastem i całym państwem. A w części brzegowej mieszkają wszyscy mieszkańcy. Oczywiście najważniejsze osoby w mieście maja domu w części głównej.

Przejechanie przez miasto zajmuje nam trochę czasu, o tej godzinie ruch jest spory. Niestety tylko jedna droga prowadzi do domu głównego. Dom mojego ojca znajduje się na niewielkim wzgórz tak jak cały teren głównej części. Jest to średniej wielkości pałacyk jeszcze z czasów przed wojną. Po odnowieniu jego kolor to jakiś jasny bliżej nieokreślony odcień. Wszystkie zdobienia zostały pomalowane złotą farbą. Dojeżdżamy do głównej bramy i zatrzymuje nas strażnik.  Dante spuszcza szybę od strony kierowcy.

-Dokumenty wstępu i wyłącz silnik.- recytuje swoją formułkę i patrzy tylko na kierowcę.

-Nie mam.-odpowiada Dante. Lubi się zgrywać.

-W takim razie zawróć i wróć, jeżeli będziesz mieć dokumenty.-mówi twardo strażnik.

-Nie muszę mieć dokumentów, żeby tu wjechać i oni także nie.- mówi pewny siebie i na ostatnie słowa Dante znacząco kiwa głową w stronę samochodów za nami.

-Nie ma dokumentów nie ma wjazdu.- mówi już tracący cierpliwość strażnik.

-Dobra młody zawołaj kogoś starszego.-w tym momencie wychodzi drugi strażnik.

-Jakiś problem?-pyta grubym głosem drugi strażnik.

-Nie mają pozwolenia, a chcą wjechać.-mówi już zirytowany pierwszy strażnik.

Drugi pochodzi już bliżej nas i widząc kto siedzi za kierownicą, patrzy szybko w moją stronę. Młodszy strażnik dostaje z liścia w tył głowy.

-Ty idioto! Jesteś głupi czy ślepy?-wydziera się starszy mężczyzna i daje znak, aby podniesiono szlaban. Teraz odwraca się w naszą stronę.-Przepraszam za tego idiotę.

Dante skinął głową i wcisnął guzik zamykający okno. Zaparkowaliśmy samochody blisko domu, później  zaparkuje się je w garażu. Wysiadłem pierwszy  i ruszyłem w stronę domu. Nie byłem tu już jakieś pół roku. Odkąd mam własny teren i swoją watahę, rzadko bywam w rodzinnych stronach. Przeważnie wtedy, gdy mam jakieś interesy do załatwienia.

Kolejny rozdział za nami 😄 Troszkę opuściła mnie wena i nie miałam czasu pisać, ale jakoś udało się dokończyć rozdział. Kolejny już za góra 2 dni 😘

Płomień LunyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz