10 coś

7.1K 368 3
                                    

Lillehammer, Norwegia

Spotykamy się od kilku tygodni. Ciężko jest dzielić czas pomiędzy treningi, szkołę, młodszego brata, a teraz jeszcze dziewczynę, ale staram się. Naprawdę próbuję. Nieczęsto czuję coś równie nagle.

Śnieg pada gęsto, ale nie przeszkadza mi to w staniu naprzeciw kawiarni, w której ona pracuje. Lubię przyglądać się jej z boku, jak pracuje, jak czyta albo po prostu robi coś, co sprawia, że jest sobą. Staram się ją poznać, ale nie jest to łatwe. Ma wysokie mury obronne, zwłaszcza kiedy chodzi o rzeczy tak podstawowe jak jej imię. Nie lubi, kiedy je wypowiadam. Nie lubi też, kiedy jej się przyglądam.

Poprawiam torbę na ramieniu, próbując znaleźć ją wzrokiem. Jej ciemne włosy są spięte w kucyk, a fartuszek przewiązany w talii. Zapisuje zamówienie, uśmiechając się do klientów. Ciekawe, czy ma w oczach ten błysk, który mówi, że może wszystko, nawet jeśli zawsze się spóźnia.

Zdejmuję czapkę, a w tym samym momencie jej oczy spotykają moje. Pomimo wszechobecnego mrozu, robi mi się gorąco. Uwielbiam, kiedy na mnie patrzy. Uśmiecham się, a ona odwzajemnia ten niewielki gest. Śnieg pada mi na głowę, ale mam to gdzieś. Chcę zatrzymać ten moment – jej uśmiech, jak zbliżam się do szyby, macham do niej, a ona podchodzi do okna i odmachuje.

Chcę ją pocałować.

Zaraz wchodzę do środka.

Doris spotyka mnie w drzwiach, a nad głowami rozbrzmiewa dzwoneczek. Zawsze powtarza, że kocha to miejsce – uwielbia jego nieznikający świąteczny klimat.

– Jesteś. – Brzmi na zaskoczoną, mimo że przychodzę tu codziennie. – Zaraz do ciebie przyjdę, – łapie mnie za brzeg kurtki i prowadzi do wolnego stolika. – Co ci przynieść?

– Siebie. – Mówię bez namysłu.

Rumieni się, ale przewraca oczami, jakby chciała ukryć zakłopotanie.

– Zaczekaj chwilę, – całuje mnie w policzek, zanim zdążę ją przyciągnąć do siebie i ucieka.

Przyglądam się, jak obsługuje kolejne stoliki, nie tracąc ani chwili. Nie czuję, że marnuję czas, siedząc tutaj i czekając. To nowy poziom szaleństwa, ale lubię to szaleństwo.

W końcu wraca do mnie, stawiając gorącą czekoladę z piankami na stole. To napój, na który zabrałem ją w dniu, kiedy ją poznałem.

Siada naprzeciw mnie, podpierając głowę na dłoni. Próbuje ukryć uśmiech, ale nie bardzo jej to wychodzi.

– Nie musisz przychodzić codziennie, – powtarza.

– A może przychodzę dla darmowego kakao? – Próbuję ją rozbawić.

– Nie zapomnij o tym miejscu, kiedyś będzie należało do mnie. Jak już będziesz sławny, wspomnij o nim w jakimś wywiadzie.

– Nie zapomnę o tobie – odpowiadam, wymachując palcem w jej stronę.

Jej głos się zmienia, gdy szepcze cicho:

– Chciałabym...

Nie słyszę dokładnie, ale jej słowa wibrują w mojej głowie. To coś więcej niż żart. Może boi się, że zapomnę.

– Zrobię lekcje i zaczekam, aż skończysz – mówię, czując, że muszę to jakoś załagodzić. – Jeśli to dla ciebie za dużo, mogę wrócić później, ale... po prostu chcę być blisko ciebie.

Teraz już się nie ukrywa. Jej uśmiech rozciąga się od ucha do ucha.

– To w porządku? – pytam niepewnie.

– Całkowicie w porządku. – Kiwając głową, odpowiada.

Mamy tylko szesnaście lat. To wszystko jest dla nas obojga nowością.

Przyglądam się jej twarzy, próbując zrozumieć, skąd to się wzięło. Czy to śnieg? Czy to ona? Jak mogłem tyle czasu żyć, grać w hokeja, mijać tę kawiarnię i nie wiedzieć o jej istnieniu? Przyciąga mnie do siebie, jakby była magnetycznym biegunem, który przyciąga mnie bliżej z każdym dniem.

Doris wstaje, musząc wrócić do pracy. Chcę ją pocałować, ale ona się droczy. Zbliża się do mojego ucha i szepcze:

– Zdejmij kurtkę, gorąco tu. – Całuje mnie w ucho, zanim ucieka z powrotem za ladę.

Lubi się droczyć.

Lubi, kiedy ją gonię.

Nie mówi tego, ale widzę to. Nie chce, żebym przestał przychodzić, ani przestał się uśmiechać w ten głupkowaty sposób, jak zawsze, kiedy ją widzę.

Nie wiem, ile czasu mija, ale zdążam zrobić wszystkie lekcje. Doris wraca do mnie już gotowa do wyjścia. Wyciąga mnie za rękę na zewnątrz. Śnieg dalej prószy, a ona jak zwykle nie ma czapki.

– Gdzie masz czapkę?

– Zgubiłam, nieważne.

Zakładam jej swoją czapkę. Jest taka uparta, ale cholernie mi się to podoba. Zostawiam dłoń na jej policzku.

– Mogę cię wreszcie pocałować?

– Myślałam, że się droczysz! Zawsze od razu mnie całujesz!

Więc w końcu to robię. Śnieg prószy wokół nas, jakby wszystko wokół mówiło, że to jest nasze miejsce. Nasza chwila.

Doris przysuwa się bliżej, a ja mocniej ją przytulam.

– Jak było na treningu? – pyta cicho.

Rozmawiamy o hokeju, o moich planach, o wszystkim, co mnie napędza. Ona słucha wszystkiego z zaciekawieniem, a ja nie mogę się nadziwić, jak to wszystko się stało. Śnieg zaczyna padać mocniej, a ona robi kulkę ze śniegu i rzuca mi w plecy.

– Co tam, Sterling? – uśmiecha się szeroko, gotowa na wyzwanie.

Rzucam śnieżką, a ona ucieka przede mną, śmiejąc się jak dziecko. Biegnie przez śnieg, próbując uniknąć mojej śnieżki. Obraca się, jakby chciała mnie sprowokować.

W końcu ją łapię, popycham lekko na śnieg, a ona ciągnie mnie za kurtkę. Ląduję na niej, oboje wybuchamy śmiechem.

– Doris – warczę cicho, choć oboje wiemy, że to część naszej gry.

Ona splata ręce wokół mojej szyi i mnie całuje.

Nie zatrzymuje nas to, tarzamy się w śniegu, mokrym i zimnym, ale nic się nie liczy. Śmiejemy się i całujemy, jakby to było najważniejsze.

– Doris – mówię jej imię, głęboko, prawie nie poznając własnego głosu.

– W tej chwili sprawiasz, że lubię moje imię – mówi szeptem.

Całujemy się znów, jakby nikt nas nie miał powstrzymać.

Kompletnie się jej nie spodziewałem.

Ona też mnie nie. I to właśnie czyni to wszystko bardziej niesamowitym.

ON THIN ICEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz