Piszę dość długi wpis na bloga, o chodzeniu na imprezy i kilku najgłupszych rzeczach, jakie możesz zrobić, by zamienić moją zabawę w koszmar. Dłuższą chwilę myślę nad zdjęciem, jakie mogę do niego dołączyć, a w końcu decyduje się na filmik, który ostatnio nagrał Tom, widząc moje tańce w kuchni.
Między atakiem paniki a tym wideo nie ma nawet doby, co też zawieram we wpisie, zamykam w końcu laptopa i spoglądam na Toma, który leży obok mnie, czytając scenariusz nowej części „Thora".
– Skończyłam – oświadczam z uśmiechem. – I jak tam Kochanie?
– Nie wiem, czy mi się podoba – mówi, wzdychając lekko i przekartkowując całość.
– Czemu?
– Dużo żartów mi tu nie leży. Sam nie wiem... może to nie mój poziom humoru po prostu.
– Poznałeś Taike? – pytam, a on kręci przecząco głową. – Z tego, co wiem, jego praca w dużej mierze opiera się na improwizacji, więc jak coś nie leży Ci w tekście, nie oznacza to od razu, że trafi do filmu. Mogę przeczytać?
– Później – mówi, odkładając scenariusz na szafkę przy łóżku i przyciąga mnie do siebie. – Jeszcze tylko trzy filmy, jestem taki zmęczony.
– Tą franczyzą, czy może brakiem snu w ciągu ostatnich kilku dni?
– Lokim – stwierdza chłodno. – Tym szaleństwem związanym z każdą kolejną częścią, każdym zdjęciem, każdym kolejnym kontraktem... Kiedy podpisywałam pierwszy, nie sądziłem, że tak się to rozwinie, a minęło prawie dziesięć lat, a ja za chwilę znów będę biegał w peruce za Chrisem. Na szczęście nie zanosi się, bym miał przeżyć czwartą część, a nawet jeśli, nie mam najmniejszej ochoty, przedłużać umowy na kolejne filmy. To była wspaniała przygoda i jakby nie Loki, nie miałbym połowy tego, co teraz, ale uważam, że powinien już odejść. A ja razem z nim.
– I mając dość dużych franczyz, właśnie kręcisz kolejną? – pytam, przytulając się do niego, gdy śmieje się głośno. – Nie będę w żaden sposób komentować Twojej pracy, ale jeśli Cię męczy, to zrób jak Ben, na jakiś czas zaszyj się w Londynie, kręcąc jakiś serial, czy bawiąc się w Hamleta...
– Musiałbym mieć do tego dobrą wymówkę. Jak zrobimy sobie dwójkę dzieci, pewnie zagram taką kartą, a na razie nie chcę zwalniać, chcę zacząć robić coś nowego. Rozwijać się – stwierdza z uśmiechem. – A właśnie, z Hawajów lecimy na kilka dni do Sydney. Wiem, że znów Cię nie spytałem o zgodę, ale nie da się tego zgrać w terminie, by po drodze zatrzymać się w Londynie.
– Czemu do Sydney?
– Mamy pierwsze pełne spotkanie z czytaniem tego scenariusza.
– Czyli imprezę, na której będzie cała obsada nowego „Thora"? – upewniam się, niemal piszcząc z podekscytowania, gdy mi przytakuje. Tu akurat rozum przegrywa z sercem na całej linii i nie mam najmniejszej ochoty na niego krzyczeć.
– Chodź, podrzucę Cię do lekarza i przy okazji załatwię kilka rzeczy na mieście, a później możemy coś zjeść.
Wstaję, żeby przebrać się w coś bardziej wyjściowego i ruszamy do centrum. Mimo że przychodzę na terapie dwa albo trzy razy w tygodniu, dalej nie czuję się swobodnie w towarzystwie recepcjonistki. Próbuje przejrzeć statyki bloga, ale jej obecność nie pozwala mi się skupić, więc po prostu przeglądam bezmyślnie newsfeed.
W końcu siadam naprzeciw Kamala i mojej filiżanki z zieloną herbatą. Nie mam za wiele do opowiedzenia, bo w ciągu ostatnich kilku dni czułam się co najmniej dobrze, więc skupiam się na jutrzejszym wyjściu do teatru i moich relacjach z Tomem, a raczej na naszyj wyjeździe na Hawaje.
CZYTASZ
may I feel? • T.H
ФанфикшнTrochę jak kot codziennie wybieram to samo miejsce z widokiem na park, grzeje się w ciepłe słońca, kawy i londyńskiej jesieni. Tu najłatwiej mi się skupić, siedząc samotnie w tłumie, gdy piszę kolejne szczęśliwe zakończenie. Dlatego, że szczęśliwe z...
