Siadamy w kinie z karmelowym popcornem i wodą mineralną, bo moja siostra skutecznie odmawia jakichkolwiek gazowanych napojów, a ja nie mam siły jej przekonywać. Wystarczy, że następne dwie godziny będę oglądać śpiewającego Ryana Goslinga, to jak ja kocham musicale, nie jest nawet jedną tysięczną tego, jak Maria kocha tego amerykańskiego aktora o uroczym uśmiechu. Na szczęście już w pierwszej piosence wsiąkam w fotel, dając się oczarować magii filmu.
A na końcu płaczę.
Płaczę jak bóbr, doskonale wiedząc, co Emma próbuje oddać w swoim ostatnim skinieniu głową. Uderza mnie cały ból tej sceny, tej zmarnowanej linii rzeczywistości, która nigdy się nie wydarzyła, a mogłaby być dużo lepsza. Wiem, że tak samo, jak ona przez tę jedną sekundę chciałbym zmienić wszystko, by było tak, jak chce tego serce, a nie cholerny rozum.
Jeszcze na napisach biegnę do łazienki, próbując opanować atak histerii, a Młoda idzie za mną i puka do drzwi mojej kabiny.
– Żyjesz? – pyta z wrodzoną sobie empatią.
– Nie.
– Nie wiedziałam, że ten film będzie dla Ciebie takim policzkiem. Przepraszam, spodziewałam się innego zakończenia.
– Czy tylko ja już na tym świecie piszę szczęśliwe zakończenia? – pytam i wychodzę, wycierając twarz ręcznikiem papierowym
– Ale to było szczęśliwe zakończenie – mówi, podając mi puder. – Przecież zrealizowali swoje marzenia, odnieśli sukces, ona w końcu dostała to, czego chciała i... cholera. Tak już wiem, co Cię ruszyło.
– Właśnie.
– Chodźmy do domu, zrobię Ci gorąca czekoladę z wiśniami z alkoholem.
– Jesteś najlepsza istota na świcie.
Nasz tata już śpi, ale udaje nam się obudzić go, gdy zaczynamy stukać garnkami i Młoda dostaje długi wykład na temat przemęczenia, jakiego się nabawi, zarywając noce. Z kubkami zaszywamy się w jej zabałaganionej sypialni i próbuję dowiedzieć się czegokolwiek o jej przesłuchaniu, czy imprezie, na jaką idziemy w sylwestra, ale równie dobrze mogłabym gadać do ściany. Wiem, że w jej zachowaniu coś jest nie tak, wiem, że coś próbuje przede mną ukryć i naprawdę mam wielką nadzieję, że chodzi o jakiegoś faceta, którego poznała.
Następnego dnia jak co rano jemy z tatą śniadanie, a później idziemy na spacer, nawet jeśli pogoda zmienia się w ciągu kilku minut i przyjemna zimowa aura przeradza się w burzę śnieżną. Siadamy w jakiejś kawiarni i rozmawiamy, nie wiem, czy kiedykolwiek rozmawiałam z ojcem tyle ile, rozmawiam teraz i myślę, że gdybym miała go obok siebie na co dzień, może w ogóle nie potrzebowałbym terapii.
OK. Potrzebowałabym, ale lepiej radziłbym sobie poza nią.
Wieczorem jeden z pierwszych razy od rozstania z Tomem robię pełen makijaż i zakładam szpilki. Czarne leginsy, jedwabna luźna koszula w pudrowym różu i ułożone loki. W lustrze wyglądam prawie normalnie, prawie jak jedna z setek dziewczyn, jakie mija się na ulicy.
Ciekawe ilu z nich trzęsą się ręce, gdy sobie przypomną jakiej szminki użyły. Tom przecież lubił ten kolor. Zauważył go na naszych pierwszych randkach.
Nie potrafię policzyć, ile razy próbował mi ją rozmazać swoimi pocałunkami.
W końcu wrzucam ją do torebki i zamwiam Ubera, żebyśmy mogli dojechać do teatru. Młodej udaje się wpuścić nas na chwilę za kulisy i obserwuję kilkadziesiąt osób, biegających po wąskich korytarzach zaplecza i wszystkie śliczne dziewczyny szykujące się do stanięcia w blasku świateł. Łapie Marie przy jednym z luster i robię nam zdjęcie. Wrzucam je na Instagram, gdy idziemy na swoje miejsca, używając cytatu z „Hamiltona".

CZYTASZ
may I feel? • T.H
FanficTrochę jak kot codziennie wybieram to samo miejsce z widokiem na park, grzeje się w ciepłe słońca, kawy i londyńskiej jesieni. Tu najłatwiej mi się skupić, siedząc samotnie w tłumie, gdy piszę kolejne szczęśliwe zakończenie. Dlatego, że szczęśliwe z...