Większość nocy leżę, gapiąc się na błękitny sufit nad łóżkiem Kamala, który odrzucił wszystkie moje propozycje, że będę spała na kanapie, albo się podzielimy materacem, za co jestem mu teraz wdzięczna, gdy znów zaczynam płakać.
Jest mi niedobrze, mam wrażenie, jakbym nie mogła złapać głębokiego oddechu, odkąd wyszłam z tego hotelowego pokoju. Stres mnie pożera, zapadam się w niego i jedyne co robię, to płaczę.
Mimo że leżę w pachnącej proszkiem do prania pościeli, czuję zapach Toma, jakby właśnie zniknął z łóżka, jakby wyszedł rano pobiegać, albo robił śniadanie. Mam to okropne palące pragnienie, by obudzić się i zobaczyć biel sufitu jego sypialni i usłyszeć grające na dole radio, gdy smaży jajecznice.
Rzeczywistość niestety jest szara jak pościel z Ikei w której śpię. W rzeczywistości Tom nie jest już mój. Nigdy nie będzie, a ja powinnam trzymać się właśnie tego, znaleźć coś tu i teraz, a nie wypłakiwać się na samo wspomnienie jego ust.
Idę pod szybki prysznic, gdy Kamal jeszcze śpi, z ulgą przyjmując to, że posiada suszarkę do włosów i kradnę mu szampon. Ściągam wyprane wczoraj wieczorem ciuchy z grzejnika i idę do kuchni zaparzyć nam kawę. Krzątam się, zerkając co chwilę na mojego przyjaciela, który śpi jak zabity, otwieram lodówkę i ze zdobytych rzeczy robię naleśniki z dżemem.
Wcale nie myślę o biodrach Toma przypierających mnie do blatu, zawsze, gdy gotowałam, ani przez chwilę nie przebiega mi przez głowę wspomnienie pocałunków, jakimi obsypywał moją szyję, stojąc za moimi plecami.
Nie. Wcale mnie to nie niszczy.
– Wstawaj śpiochu – mówię do mojego przyjaciela, całując lekko jego czoło, a on się śmieje.
– Boże, zrobiłaś śniadanie. Jesteś najlepszą istotą na świecie.
– Takie fajne dziewczyny biorą się z Polski – mówię, uśmiechając się na wspomnienie Taiki i sięgam po kawę. Nie jestem głodna, mój żołądek jest ściśnięty i ledwo co toleruje płyny, a co dopiero coś stałego. Grzebię w telefonie, obserwując jak Kamal je powoli.
Taika >Nowa Zelandia jest najdalej od wszystkiego i to jest w niej wspaniałe. Jak się czujesz?
>Chujowo, ale stabilnie. Moja zajebistość przechodzi właśnie próbę ogniową.
– Masz kupione prezenty świąteczne? – pyta Kam, powoli wynosząc talerze do zmywarki.
– Kilka, resztę muszę jeszcze dokupić, a co?
– Ja nie mam nic, planuje dziś je zrobić. Pójdziemy razem? – pyta, a ja przytakuję, siląc się na lekki uśmiech.
Czekam, aż skończy brać prysznic i się ubierze, a później zawijamy się w nasze płaszcze w ciasnym korytarzu i schodzimy w dół na parking. Zaczął padać śnieg, prawie nie ma wiatru i opada on magicznie wokół nas, a ja podnoszę twarz do nieba. Jest pięknie. Rzeczywiście cholerny Londyn znów mi to robi, kolejny raz mnie w sobie rozkochuje, gdy jeden z jego najpiękniejszych mieszkańców właśnie wyrwał mi serce.
– Look around, look around at how lucky we are to be alive right now! – śpiewa Kamal, obracając mnie tuż przy swoim aucie.
– Dziękuję – mówię, gdy ruszamy już w stronę centrum.
– Po to tu jesteśmy Joanne. Ja, Twoje siostry, Twoi przyjaciele. Żeby Ci udowodnić, że życie jest naprawdę spoko i nie warto przeżyć go w komórce pod schodami, pisząc łzawe romanse.
Łzawe romanse. Mój umysł nagle sobie o czymś przypomina i zaglądam do torebki, upewniając się, że mam w niej pendrive i obracam go w dłoniach.
CZYTASZ
may I feel? • T.H
FanfictionTrochę jak kot codziennie wybieram to samo miejsce z widokiem na park, grzeje się w ciepłe słońca, kawy i londyńskiej jesieni. Tu najłatwiej mi się skupić, siedząc samotnie w tłumie, gdy piszę kolejne szczęśliwe zakończenie. Dlatego, że szczęśliwe z...
