They all warned us about times like this. 8 grudnia 2019.

677 51 106
                                        

Ostatni raz, kiedy byłam na Hawajach, wspominam jako koszmar. To całkiem zabawne z perspektywy czasu, że jako złe wspomnienie rysuje mi się całowanie się na plaży z mężczyzną, którego poślubiłam i morze alkoholu wypitego z prawdziwą superbohaterką. A tak niestety właśnie jest; niemal namacalnie czuję tamten strach, ataki paniki i złe przeczucia, które mnie męczyły, gdy wyglądałam przez okno i patrzyłam na ten sam ocean, na który patrzę dziś rano. Tylko dziś wszystko jest o wiele, wiele spokojniejsze.

Tego chyba właśnie potrzebowałam najmocniej na świecie: czasu.

Jasne, Tom nie wyleczył moich chorób magią swojej miłości, zwyczajnie nie tak działa świat i choroby psychiczne. Jednak pogodzenie się z pewnymi rzeczami było dokładnie tym, czego potrzebowałam.

Nie jestem zdrowa, nigdy nie będę zdrowa, pewnie całe życie będę żyła z widmem kolejnego załamania nerwowego i ataku paniki, który może nadejść niespodziewanie. Jednak teraz, jak nigdy wcześniej wiem, że one miną. Wystarczy, że wezmę leki, dziesięć głębokich oddechów i powiem sobie, że wszystko, co złe jest tylko w mojej głowie.

I będzie dobrze. Może nie od razu, może dopiero kolejnego dnia, ale będzie dobrze.

Jest dobrze.

Marysia za moim plecami wydaje z siebie jakieś niezrozumiałe mruknięcie, a ja uśmiecham się lekko, gdy odrywam wzrok od widoku za oknem i spoglądam na nią. Moja siostra śpi zwinięta w mały kłębek na samym brzegu materaca, a ja postanawiam zostawić ją tam jeszcze na chwilę. Zamykam za sobą drzwi sypialni, na paluszkach udaję się do kuchni, gdzie robię dzbanek kawy i wychodzę z laptopem na taras. Przez dłuższą chwilę bezmyślnie patrzę się w otwartą skrzynkę mailową, czekając, aż kofeina zacznie krążyć w moich żyłach i będę miała siłę, by rozróżniać literki na ekranie. W końcu krzyczę na samą siebie wewnętrznie, że ta prokrastynacja na nic się nie zda i zabieram się do pracy.

Zawsze sądziłam, że nie mogę pracować z wizją deadline'ów wiszących na karku, że to się po prostu źle skończy i przez moją chorobę schowam się na tydzień pod kołdrą. Co ostatecznie zaowocuje zwolnieniem dyscyplinarnym za niedotrzymanie terminów. W końcu przez chwilę pracowałam w korporacji i to był koszmar, na szczęście już wiem, że nie chodziło o pracę, tylko o ludzi. Zawsze chodzi o ludzi.

A teraz doceniam moją nerwicę, która nie pozwala mi zostawić pracy na później i dlatego zabieram się za przesłany mi scenariusz już w tej chwili. Po prostu nie chcę dalszą część dnia myśleć o tym, że nadal mam coś do zrobienia.

– Kawy... kawy... – Rozlega się głos nad moją głową, a gdy podnoszę wzrok, widzę Taikę udającego zombie i idącego powoli w moją stronę. Ma na sobie sprany podkoszulek All Blacks, bokserki w choinki i duże puchate kapcie. Przewracam tylko oczami i wręczam mu kubek, który wcześniej przygotowałam. Patrzę, jak wypija łyk i uśmiecha się szeroko, po czym zamyka mi komputer na dłoniach. – Clement kocha, to poczeka, a jak jakimś cudem nie kocha, to zwyczajnie nie ma wyboru. Chwilowo należysz do mnie.

– Ja nie wiem, co wy byście zrobili bez moich błyskotliwych i logicznych poprawek na swoich scenariuszach – sarkam, odsuwając od siebie komputer, a on uśmiecha się triumfalnie.

– Marion jeszcze śpi? Nie, żeby mnie to dziwiło, wypiła wczoraj chyba tyle rumu, ile w ogóle sama waży.

– Może tak być, nie wykluczam tego. Podobno się ostatnio pokłóciła z facetem, co wyznała mi dopiero w nocy i co oznacza, że jak zobaczę go w święta, to chyba skopię mu dupę.

– Biedny Kamal – mówi Taika ciepłym głosem. – Nie dość, że ma taką żonę, to jeszcze ma ciebie za szwagierkę.

– Oni nie są po ślubie.

may I feel? • T.HOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz