Są takie momenty, w których nie myślę o nim kompletnie, a ten moment trwał prawie całe dwa ostatnie dni. Przez większość czasu Tessa i Jane wlewały we mnie alkohol na przemian z nieustannym upewnianiem się, że wszystko jest w porządku. A dopóki to robiły, naprawdę było w porządku. Przebywając wiecznie słonecznym Los Angeles mam wrażenie, że jestem gotowa na to, by ruszyć dalej. Zwłaszcza, że jeśli wierzę jakiemuś mężczyźnie w moim życiu, to jest nim bez wątpienia Taika i mam dziwną pewność, że pomimo tamtej nocy, naprawdę nasza relacja się nie zmieni.
W tym czasie nie zaglądałam nawet do internetu. Odcinam się od niego regularnie, ale tym razem sprawiło mi to prawdziwą przyjemność, bo nie groziło mi przypadkowe natknięcie się na zdjęcia, czy komentarze, których nie chcę widzieć.
I dopiero teraz, gdy stoję na lotnisku, a za oknami zbiera się w końcu na deszcz, zaczyna do mnie docierać rzeczywistość. Siadam na metalowej ławeczce i włączam internet w telefonie, przygotowana na to, że wyleje się z niego lawina informacji
W pierwszej kolejności rzucam okiem do skrzynki mailowej, choć nie spodziewam się tam znaleźć nic pilnego. Wszyscy nasi współpracownicy mieli w końcu święta. Rzucam też okiem na życzenia, które hurtowo wysyłają mi dalsi znajomi, ale na razie nawet ich nie odczytuję.
A później wchodzę na Instagram.
I wtedy zauważam, że nie zablokowałam komentarzy pod ostatnim zdjęciem, tak jak to zawsze mam w zwyczaju. Zanim to zrobię, niemal masochistycznie do nich zaglądam. Poza wyrzucaniem mi użycia cytatu z piosenki Taylor, jako opisu i chyba dwudziestoma odpowiedziami na komentarz mojej siostry, dominuje w nich jeden temat: brak obrączki na moim palcu.
Ja pierdolę, jak ja mogłam to przeoczyć?
Jak bardzo prosto. Byłaś pijana.
Może jednak Taika miał rację, może naprawdę napisałabym coś głupiego na Twitterze, jakby nie zabrał mi telefonu.
Oczywiście. On zawsze ma, kurwa, rację.
Czuję, jak ściska mi się żołądek i znów przypominam sobie, w jakim świecie żyję. Tu, w mojej rzeczywistości, nie można wrzucić jednego zabawnego zdjęcia na imprezie, bo zostanie ono poddane tak głębokiej analizie, że trzy portale plotkarskie zaczną węszyć nasz rozwód. Z ciekawości przeglądam ostatnie wiadomości, oznaczone nazwiskiem mojego męża i faktycznie znajduję gdybania o naszym rozstaniu, podsycane przez jego wygłodniałe fanki.
Niektórzy pewnie są w stanie przywyknąć do nieustannego plucia na nich, ja jednak do tych osób nie należę i znów czuję się fatalnie. Najgorsze jest jednak to, że Tom nie poprosi o to, by przestały. Znam go, wiem, że będzie milczał lub swoimi eleganckimi odpowiedziami wszystko zaogni. Tak samo, przecież zrobił z Tay, a teraz nawet nie mam pewności, że rzeczywistość ich związku wyglądała tak, jak on ją przedstawił.
Co gorsza, właśnie ta durna piosenka śpiewana przeze mnie i Janelle na imprezie znalazła na dobre swój dom na Instagramie, nawet pomimo tego, że nagranie zniknęło z profilu Tessy kilkadziesiąt godzin temu.
Jak to kiedyś powiedziała moja siostra: gówno uderzyło w wentylator.
A teraz sprzątać będę musiała je sama.
Idę do łazienki, gdzie w zamkniętej kabinie próbuję odzyskać choć część woli walki, którą miałam jeszcze kilka godzin temu, gdy opuszczałam dom Tessy. Teraz wydaje się ona być błahym wspomnieniem, należącym do kogoś innego, do kogoś, kto istniał tylko chwilę i nie był prawdziwy. Nie był znerwicowaną mną, która ma ochotę znów być tchórzem i żywić się nadzieją, że Tom do mnie wróci i nie będziemy musieli się nigdy nikomu tłumaczyć.
CZYTASZ
may I feel? • T.H
FanfictionTrochę jak kot codziennie wybieram to samo miejsce z widokiem na park, grzeje się w ciepłe słońca, kawy i londyńskiej jesieni. Tu najłatwiej mi się skupić, siedząc samotnie w tłumie, gdy piszę kolejne szczęśliwe zakończenie. Dlatego, że szczęśliwe z...
