Tom P. O. V
Dwie sekundy po tym, jak zamknąłem drzwi hotelowego pokoju, wiedziałem, że popełniłem błąd. Mogłem sobie wmawiać, że tak będzie lepiej i dla niej i dla mnie, ale w głębi serca doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jak cholerną pomyłką była cała ta rozmowa.
A przecież do tej pory nigdy mi się to nie przydarzyło, przecież do tej pory to praca była najważniejsza, to kariera była najbardziej istotna, a związek był czymś, na co nigdy nie miałem czasu i dzięki temu mogłem uciekać z każdej relacji, broniąc się kolejnym kontaktem. Tylko po to, by później wracać do pustego hotelowego pokoju i marzyć o związku, który nie miał prawa bytu.
Nie w tym układzie sił.
Ostatnie lata wszystko, co robiłem, miało być popchnięciem kariery krok do przodu.
Każdy krok w przód na scenie był krokiem w tył w życiu prywatnym.
Jeden związek już tak zakończyłem, bo wygodniej mi było być samemu niż przeprowadzić się do Nowego Jorku i dać mnie i Kat szansę. A później była Tay i ten cały medialny cyrk, który miał być tylko spektaklem, a dla mnie okazał się czymś o wiele większym.
I wtedy Ona. Codziennie Ona. Każdego cholerne dnia siedziała przy tym samym stoliku, uśmiechając się lekko na mój widok i ignorując później kompletnie. Zakochałem się w niej jeszcze zanim poznałem jej imię. W tej milczącej doskonałości jej czerwonych ust, ciemnych włosów i orzechowych oczu. Mogłem przychodzić tam codziennie tylko po to, by na nią patrzeć, na wszystkie jej pomysłowe fryzury, swetry i setkę odcieni czerwieni jej paznokci, Dokładnie tak samo, jak tamte dziewczyny przychodziły, patrzeć na mnie.
Dlaczego w ogóle się do niej odezwałem? Przecież wiedziałem, że ją zniszczę, a kto chciałby zniszczyć doskonałość?
To wszystko, co potoczyło się później, było jak kula śnieżna, jeden jej uśmiech, brzmienie jej imienia, słodka irytacja, gdy za mną pobiegła i zapach jej perfum w ciemnym kinie.
Dlaczego umówiłem się z nią znów, po tym, co mi opowiedziała? Dlaczego to zrobiłem, skoro wiedziałem, ile przeszła i jak łatwo ją zranić, jaka jest ufna i dobra.
Ponieważ byłem pewien, że uda mi się ją uratować.
Pieprzony bohater. Niby taki stary i taki mądry, a kiedy się do mnie przytulała, traciłem rozum. Jak tej ostatniej nocy zaraz przed wylotem do Australii, ile się wtedy spotykaliśmy? Kilka tygodni, a byłem gotowy powiedzieć, że się w niej zakochałem, bo patrzyła na mnie tak jak nikt inny.
Już widziałem ją budzącą się obok mnie codziennie, już niemal widziałem, jak wkładam jej pierścionek na palec, a później przyszła praca. Nie wiem dlaczego, nie mogłem tego pogodzić, nagle nie mogłem zaakceptować, że się boi, że się waha, że ma wątpliwości. Ja spędziłem lata w świetle reflektorów, a dla niej to wszystko jest nowe i przerażające i takie wprowadzające mnie z równowagi.
Tay kochała je za bardzo. Joe za bardzo się ich bała.
A ja wiedziałem, że w końcu ją to zniszczy. Widziałem, jak zapada się w sobie i w swoich myślach, jak z całych sił stara się być wystarczająco dobra, a mnie wciąż było mało.
Naciskałem na nią, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Aż do tamtego smsa. Może ten typ ma rację, może będzie szczęśliwa z kimś innym. Przecież wczoraj widziałem, że potrafi być szczęśliwa, potrafi się bawić, być pyskata i tańczyć. Dlaczego? Bo nikt tego od niej nie wymagał, nikt na nią nie naciskał. Bo ja tego nie robiłem. Znam ją, znam każda jej bliznę i wadę, a dalej robię te same błędy. W moim chorym dążeniu do perfekcji wymagam tego od niej.
![](https://img.wattpad.com/cover/131937561-288-k587955.jpg)
CZYTASZ
may I feel? • T.H
FanfictionTrochę jak kot codziennie wybieram to samo miejsce z widokiem na park, grzeje się w ciepłe słońca, kawy i londyńskiej jesieni. Tu najłatwiej mi się skupić, siedząc samotnie w tłumie, gdy piszę kolejne szczęśliwe zakończenie. Dlatego, że szczęśliwe z...