Stoję na Luton, pijąc trzecią kawę i czekam na moment, gdy przy numerze mojego lotu pojawi się informacja, do której bramki się udać. Jeden raz spóźniłam się na lot, dzięki czemu miałam nauczkę na całe życie. Teraz zawsze jestem na lotnisku kilkadziesiąt minut przed wylotem, właśnie po to, by wypić kawę, czy kupić dzikie ilości słodyczy dla wszystkich...
Dla kogo właściwie? Nikt tam na Ciebie nie czeka.
Mój telefon dzwoni pierwszymi nutami Helpless z „Hamiltona", a z wyświetlacza uśmiecha się do mnie mój mężczyzna, odbieram telefon, odsuwając się kawałek dalej od zgromadzonych ludzi.
– Nie śpisz jeszcze Skarbie? – pytam, spoglądając na zegarek, pokazujący mi aktualny czas w Wietnamie.
– Nie, zaraz będę się kładł. Chciałem porozmawiać z Tobą jeszcze przed wylotem. Jak się czujesz?
– Od wczoraj nie wiele się zmieniło – mówię, uśmiechając się lekko. – Dalej jestem kłębkiem nerwów, ale to tylko jeden dzień. Jutro wieczorem już będę spać w naszym łóżku.
– Tęsknię za naszym łóżkiem – mówi zmęczonym głosem. – Naprawdę nie wpadniesz, chociaż na kilka dni?
– Tom, kiedy? Za cztery dni przyjeżdża Marion i zostaje na dwa tygodnie.
– A ja zostaję tu do końca lutego.
– Spotkamy się w domu, na dwa dni i polecimy razem do Australii, a tam czeka nas szalone osiemdziesiąt dni na planie „Thora" – mówię, uśmiechając się i dopijając kawę, gdy on wzdycha cicho.
– Tęsknię za Tobą jak wariat.
– Nie jak wariat, to ja jestem tą szaloną osobą w naszym związku Kochanie. Też mi Ciebie brakuje, ale damy radę, to tylko dwadzieścia pięć dni.
– Napisz do Taiki, żeby nie był takim dupkiem, jak przylecimy.
– Nie mam wpływu na to, czy Cię lubi, czy nie – sarkam, śmiejąc się. – To, że lubi mnie, nic jeszcze nie oznacza.
– On dał Ci funkcję edytora scenariusza.
– Nic za nią nie dostanę! Wymienią mnie tylko w napisach, między kierowcami a osobami robiącymi wam kanapki – parskam znów śmiechem i biorę wdech. – I nawet nie próbuj być zazdrosny. Wiesz, jak bardzo Cię kocham?
– Wiem – odpowiada, a ja mam pewność, że się uśmiecha i zagryzam lekko usta. – Na pewno dasz sobie radę w Łodzi?
– Tak. Będę pisać, jak wyląduje. Idź spać. Kocham Cię.
Rozłączam się, widząc numer bramki i powoli ruszam w jej stronę, poprawiając torbę na ramieniu, dwie godziny i będę w Polsce. Moje serce wpada w dziwny rytm, coś pomiędzy ekscytacją a przerażeniem, więc przed wejściem na pokład popijam jeszcze jedną tabletkę wodą i z całych sił staram się trzymać tego, że to tylko jeden dzień.
Gdy podchodzimy do lądowania w zaśnieżonej Warszawie, czuję się już odrobinę spokojniej, w końcu miała tu czekać na mnie Kaśka. Nie rozmawiałam z nią od ponad dwóch tygodni, odkąd przyleciała do rodziców i znów wpadła w wir weselnych przygotowań. W końcu przechodzę przez kontrolę paszportową i obejmuję moją przyjaciółkę, jakbym nie widziała jej pół roku, a nie miesiąc.
Wsiadamy do samochodu, który pożyczyła od ojca i gdy wypadniemy już na autostradę, wypytuje mnie o wszystko, co wydarzyło się ostatnio w moim życiu, a ja wiem, że chce na chwilę odpocząć od tematu ich wesela.
– Więc Benedict Cumberbach to twój ziomek? – pyta rozbawiona, gdy upijam łyk kawy ze stacji benzynowej.
– Nie wiem, nie wiem, czy on mnie lubi. Jest strasznym dupkiem, ale dupkiem w taki sposób, że masz ochotę przyjść, poprosić o więcej – odpowiadam, wzruszając ramionami. – Z resztą, serio, pomówmy o Tobie, o Twoim weselu o czymkolwiek poza mną.
CZYTASZ
may I feel? • T.H
FanfictionTrochę jak kot codziennie wybieram to samo miejsce z widokiem na park, grzeje się w ciepłe słońca, kawy i londyńskiej jesieni. Tu najłatwiej mi się skupić, siedząc samotnie w tłumie, gdy piszę kolejne szczęśliwe zakończenie. Dlatego, że szczęśliwe z...
