Devils roll the dice. 21 grudnia 2019.

500 42 48
                                        

Choinka, stojąca w naszym salonie, wydaje mi się w tej chwili niemal ironiczna. Mam wrażenie, że ubieraliśmy ją dopiero wczoraj, a nie kilka tygodni temu, a teraz jest jasnym dowodem na to, ile się przez ten czas zmieniło. Siedzę na kanapie w moim ulubionym grubym swetrze, z kubkiem najlepszej zielonej herbaty, jaką kiedykolwiek piłam i przyglądam się tym migoczącym światełkom naprzeciwko mnie.

Przez ostatnie kilka dni nie rozmawiałam absolutnie z nikim. Oczywiście, wykonałam kilkadziesiąt rozpaczliwych prób kontaktu z Tomem, ale każda z nich pozostała bez odpowiedzi, a ja nie jestem typem osoby, która w ogóle umie robić sceny. Więc, zamiast ubrać się w płaszcz i jechać do jego teatru, by zażądać kolejnych wyjaśnień, siedzę na sofie z komputerem na kolanach. W tle lecą stare odcinki ulubionego serialu, a ja piszę przesłodzony świąteczny rozdział nowej książki.

Pamiętam, jak Thomas złamał mi serce po raz pierwszy, jak z łazami w oczach próbowałam napisać szczęśliwe zakończenie, jak wbijałam sobie paznokcie w dłonie, jak byłam na granicy świadomości. Teraz po prostu wzięłam dwie tabletki więcej i wypiłam butelkę wina, którą znalazłam w mieszkaniu. Kolejna wymagałaby ode mnie wyjścia do sklepu, więc zostałam przy herbacie i tym, że mam ze sobą moją wenę.

Więc piszę.

Długo zastanawiałam się, czy nie odwołać wizyty u Tessy, ale później doszłam do wniosku, że to będzie krok w tył. A jak zrobię jeden, to po nim nastąpi kolejny i jeszcze jeden, aż wrócę do dawnej siebie. Do tej zapłakanej, żałosnej, smutnej istoty, z pustej kawalerki w Londynie, której nawet już nie lubię. Nie lubię jej, bo była głupia, bo dała się nabrać na te piękne oczy i piękne słowa i pierścionek na palcu, jakby miał być on jakąś gwarancją, że kolejna osoba nie spierdoli jej życia. Dlatego za nic nie mogę wrócić do bycia tą osobą, w końcu moje życie ostatnio się na nim nie kończy.

Jasne, nadal czuję się, jakbym straciła dziewięćdziesiąt procent moich chęci do życia, ale zostało mi chociaż dziesięć. A w nich, w tym malutkim procencie, byli moi przyjaciele w słonecznym Los Angeles.

Patrzę na bukowy blat naszej kuchni i po chwili namysłu zdejmuję zegarek, który od niego dostałam, obrączkę i pierścionek zaręczynowy i je tam zostawiam. Przez chwilę nie wiem, czy to dobry pomysł, ale w końcu uznaję, że nie ma innej opcji i dopiero wtedy wychodzę z mieszkania.

Jadąc na lotnisko, piszę długiego maila, w którym tłumaczę się z mojego kilkudniowego milczenia i z tego, że jeśli nagle świat nie stanie na głowie to na święta przyjadę sama. A później wysyłam go do taty i mojej siostry, a zanim wsiądę do samolotu, piszę jeszcze krótkiego smsa do Taiki.

Mam wrażenie, że jeszcze to wszystko do mnie w pełni nie dotarło, w końcu pierwszy raz od kilku dni wyszłam w ogóle z mieszkania i włączyłam internet w telefonie. Więc może nadal to procesuję, może jakaś część mojej podświadomości wierzy, że to nie koniec. A może to naprawdę te lata terapii w końcu dają o sobie znać i dlatego w ogóle jeszcze mam jakąś chęć do życia.

Po przylocie od razu wynajmuję samochód i przez chwilę siedzę w nim na parkingu, zanim zdobędę się na to, by pojechać do Tessy. Przez ostatnie lata zdążyłam wypić z nią tyle alkoholu na wszystkich konwentach, że mogę śmiało nazwać ją swoją przyjaciółką, ale martwili mnie jej znajomi. Jej obłędnie piękni, zdolni i bogaci znajomi, wśród których nigdy nie czuję się pewnie. Pociesza mnie jednak to, że na razie jest wcześnie, więc może będziemy mieć chwilę na ogarnięcie mojego emocjonalnego armagedonu, zanim będę musiała zmierzyć się z kolejnym.

Drzwi ich willi otwiera dziewczyna Tessy, Janelle, która uśmiecha się szeroko i biegnie w moją stronę. Thompson upominała ją jakieś sto milionów razy, by nie rzucała mi się na szyję, ale teraz już naprawdę nie robi mi to różnicy. Przytulam się do niej i zabieram z bagażnika torbę, a ona zagląda do samochodu.

may I feel? • T.HOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz