Rozdział 9

136 9 7
                                    

Sobota przyszła bardzo szybko.

Kalina obudziła się w swoim łóżku, co ją nieco zaskoczyło. Nie pamiętała powrotu do domu. I to nie przez ilość wypitego alkoholu, tylko przez wyczerpanie organizmu. Była tak zmęczona, że nie rejestrowana tego, co się wokół niej działo. Na szczęście nie miała żadnej awantury, ponieważ jej ojciec musiał zostać na noc w pracy. Wywaliło system i stracili wiele ważnych danych, a następnego dnia mieli poważną rozmowę z jednym z ważniejszych klientów.

Szatynka rozciągnęła się, a na jej twarzy zakwitł szeroki uśmiech. Włączyła radio, a następnie wstała. Podeszła do okna i odsłoniła zasłony, pozwalając promieniom wschodzącego słońca wpaść do pokoju. Przez krótką chwilę patrzyła na przepiękne, błękitne niebo, na którym nie było ani jednej chmurki.

Pomyślała, że pogoda oddaje jej nastrój.

Odwróciła się plecami do słońca i poszła do łazienki. Nigdy nie nuciła pod nosem, robiąc poranne czynności. Tego dnia było zupełnie inaczej. Jej ciało podrygiwało w rytm piosenki, którą akurat puścili w radiu. Pierwszy raz, Linka niczym się nie przejmowała. Obiecała sobie, że nic ani nikt, nie zepsuje jej dzisiaj humoru. Wierzyła w to tak mocno, jak nigdy.

Śniadanie jadła sama, ponieważ mama i braciszek wyszli na zakupy. Szatynka z jednej strony cieszyła się, że jest sama w domu, ale z drugiej... Bała się, że gdy wróci ojciec, nic już nie będzie takie piękne, takie... normalne. Zjadła więc szybko, starając się nie bujać w obłokach, bo myśli uciekały w stronę wysokiego chłopaka, z którym miała się niedługo spotkać.

Zarumieniła się i przy okazji zakrztusiła herbatą, gdy pomyślała, że Feliks mógłby ją pocałować. Nie liczyła na żaden namiętny pocałunek. Zadowoliłaby się zwykłym buziakiem w policzek.

Ale nadzieja na wieczór jej życia powoli zaczynała gasnąć, aż zgasła zupełnie, gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Zastygła w bezruchu, aby następnie sztywnym krokiem wrócić do swojego pokoju.

– Kochanie, wróciłem! – usłyszała jeszcze, gdy zamykała drzwi.

Rozzłoszczona Kalina przekręciła klucz w drzwiach, a następnie rzuciła się na łóżko. Ze starego magnetofonu unosiły się dźwięki muzyki, której niestety nie można było nazwać wesołą. Nawet słońce schowało się za chmurami.

Dziewczyna wtuliła głowę w poduszkę, po czym zamknęła oczy. Nie chciało jej się spać, ale musiała jakoś przetrwać do spotkania.

***

Feliks wstał bardzo wcześnie rano. Chciał jak najlepiej przygotować się do spotkania z Kaliną. Bał się nazwać tego randką, ponieważ nie miał zbyt dużych nadziei na coś więcej. Na dodatek, bał się, że znowu się nie zjawi.

Jego mama, widząc jak syn snuje się po całym mieszkaniu, zachodziła w głowę o co może chodzić.

– Synku – zwróciła się wreszcie do niego, gdy Feliks po raz piąty wszedł do kuchni w ciągu niecałych dwudziestu minut. – Co cię gryzie?

Chłopak był tak bardzo zajęty rozmyślaniami o treningu i tym, co będzie po nim, że nie usłyszał matki.

– Synku – powtórzyłam, tym razem trochę głośniej.

– Tak, mamo? – Feliks gwałtownie obrócił głowę w jej stronę, patrząc na nią pytająco.

– Coś cię gryzie?

– Nie – zmieszał się chłopak. – Naprawdę, mamo – dodał, widząc jej minę.

Nie uwierzyła mu. Feliks nigdy przedtem się tak nie zachowywał. „A może spotkał jakąś dziewczynę?" – pomyślała, po czym uśmiechnęła się ciepło do syna. Popatrzyła na niego znacząco.

To be adored [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz