Rozdział 36

59 0 0
                                    

Mimo jeszcze niedawnej chęci porozmawiania z Feliksem, Kalina siedziała na schodkach przed swoim blokiem i wymyślała tysiące powodów, aby tego nie robić. Próbowała sobie wmówić, że minie mu złość i ze względu na sprawę z Sandrą, tę imprezę z dziewczynami jej odpuści. Naprawdę na to liczyła i w sumie nie brała żadnych innych opcji pod uwagę. Jej żołądek miał jednak zupełnie inną teorię, ponieważ był skurczony i bolał. Szatynka zignorowała to i pełna nadziei wyprostowała się.

Piotruś z pewnością odwróciłby jej uwagę od problemów, ale wciąż był u dziadków. Ojciec pewnie przebywał u swojej kochanki, do domu wpadał na noc albo wcale. Nikt się tym nie przejmował, tylko jej matka chodziła jakaś taka przygaszona i bez życia. Lince wystarczyło, że gdzieś tam jest dziecko, które tata kocha bardziej niż ją. Szczerze wątpiła, aby tamto miało takie nieudane życie jak ona. Pewnie miało wszystko od ojca, gdy ona nie miała nic.

Z rozmyślań wyrwał ją chłopak, który wyglądał na zagubionego, ponieważ zachowywał się tak, jakby pierwszy raz był na osiedlu zapełnionym blokami. „Pewnie jeden z tych z wyższych sfer" – przemknęło jej przez myśl, gdy tak na niego patrzyła. Zanim odwróciła wzrok, chłopak również na nią spojrzał. Coś w jego wyrazie twarzy wzbudziło zaufanie Kaliny. Nie umiała tego nazwać, ani zrozumieć. Był wysokim szatynem, miał zielone oczy i taki łagodne rysy twarzy.

Chłopak uniósł brew, a Linka się speszyła i szybko spuściła wzrok. Mogła się tak na niego nie gapić! I jak zwykle odezwała się w niej nieśmiałość, ponieważ jej policzki się zaróżowiły. Przymknęła oczy i próbowała jakoś się ogarnąć. Jeszcze tylko tego brakowało, by nieznajomy pomyślał, że jej się spodobał.

Zaskoczona, zauważyła kątem oka, jak nieznajomy zbliża się w jej stronę. Gdyby tylko mogła, uciekałby stamtąd jak najdalej. Jej ciało odmówiło posłuszeństwa, więc siedziała i czekała, z mocno bijącym sercem. Nic się jednak nie wydarzyło, bo chłopak wszedł po schodkach, mijając ją, a później znikając na klatce schodowej. Kalina ośmieliła się obejrzeć, ale widziała tylko plecy chłopaka wchodzącego na pierwsze piętro. Szybko odwróciła głowę i westchnęła ciężko.

Najpierw sprawa z Sandrą, kłótnia z Feliksem, potem dziewczyny i ta ich impreza, kolejna kłótnia z Feliksem, a na koniec ten dziwny nieznajomy. Czy coś jeszcze tego dnia mogło się zdarzyć?

Załamała ręce, a chwilę potem prawie dostała zawału, gdy niespodziewanie trzasnęły główne drzwi, a tuż obok niej zbiegł nieznajomy. I nawet nie zwolnił, jedynie przyspieszył.

Pomyślała nawet, że to może jeden z tych naciągaczy albo włamywacz. Była przekonana, że uciekł, ponieważ okazało się, że jego obiekt mieszkalny nie jest pusty.

Aż się zaśmiała pod nosem ze swojej głupoty. „Linka, bredzisz, naprawdę bredzisz!" – powiedziała do siebie samej w myślach.

***

Majka nie bawiła się dobrze. Nagłe zniknięcie Linki przyprawiło ją jedynie o kolejny powód do zmartwienia. Uważała, że Justyna stanowczo przesadziła i powinna jak najszybciej zacząć myśleć jak osoba dorosła, a nie rozwydrzona małolata. Była na nią wściekła i miała nadzieję, że los ją jakoś ukarze. Z drugiej strony, nie życzyła jej źle. Jeszcze przez przypadek miałoby to coś wspólnego z Mikołajem i dopiero zaczęłyby się kłopoty.

Westchnęła ciężko, po czym napiła się swojego soku. Justyna po dwóch drinkach szalała na parkiecie i wydawała się nawet zadowolona. Kilku chłopaków chciało ją zaprosić do tańca, ale ona odmawiała w dość jednoznaczny sposób, więc wkrótce wszyscy sobie ją odpuścili. Barman Tomek jedynie wodziła za nią odważnie wzrokiem, nawet nie myśląc o tym, że może mu się przez przypadek za to oberwać.

To be adored [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz