Rozdział 48

40 0 0
                                    

Mikołaj chciał zorganizować typowy męski wieczór. Był piątek, a rodziców znów miało nie być do późna, a mu się należał porządny odpoczynek. Najbardziej na względzie miał jednak Feliksa i jego brak zaangażowania w szkole i w klubie, już nie mówiąc o pogawędkach z Karolem, w których nie brał udziału. Zerwanie z Linką prawie doprowadziło go do depresji, co było ogromnym zaskoczeniem dla blondyna. Zerwał jako pierwszy i nie potrafił się z tym pogodzić – to było dziwne i pokręcone.

Wychodząc ze sklepu z plecakiem pełnym puszek piwa, prawie wpadł na jakiegoś chłopaka. Podniósł głowę i zamarł.

Zomo.

Chłopak już chciał go minąć, udając, że kompletnie się nie znają, gdy niespodziewanie Miki złapał go za rękaw kurtki.

– Czekaj – mruknął niechętnie.

– Po co? Chcesz mi po raz n–ty powiedzieć, jaki jestem beznadziejny i że klub świetnie sobie radzi beze mnie? Ach no tak, zapomniałbym, że jestem również zdrajcą i kretynem – powiedział Damian z jeszcze większą niechęcią niż Mikołaj.

– Z chęcią bym to powiedział, ale... nie mogę.

– Łał! A to coś nowego. Próbujesz stać się dobrym człowiekiem, albo za dużo wypiłeś?

– Trener chciałby, abyś do nas wrócił – mruknął blondyn z szybkością karabinu maszynowego. – To jest jego decyzja, nawet z nami jej nie omówił, więc nie myśl sobie, że...

– Nie wrócę tam.

– Co?!

Damian wepchnął dłonie do kieszeni spodni i przyjrzał się uważnie swojego dawnemu przyjacielowi. Zdawał sobie doskonale sprawę z faktu, ile ta w miarę normalna rozmowa kosztowała samego Mikiego. Nie zamierzał jednak zmieniać swoich planów i wracać na stare śmieci, na dodatek w aurze zawiści.

– To co słyszałeś. Nie wrócę tam.

– Potrzebuje... Musisz wrócić. Skoro trener uważa, że jest kiepsko to musimy wykorzystać wszystkie dostępne możliwości. Niestety, jesteś jedną z nich.

– W ciągu pięciu minut zbyt mało razy dałeś mi do zrozumienia, że mną gardzisz.

Mikołaj wywrócił oczami, czując wewnętrzną złość. "Feliks miał rację, do jasnej cholery, obije mu zaraz twarz" – pomyślał wściekły, starając się uspokoić.

– Tu nie chodzi o mnie, jasne? Nie przepadam za tobą i pewnie ze wzajemnością. – Uśmiechnął się krzywo. – Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli przegramy jeszcze kilka meczy, to klub przestanie istnieć.

– Trzeba było o tym pomyśleć wcześniej, a nie kozaczyć. I co ja mam teraz zrobić? Rzucić swoje plany i marzenia? I to dla kogo? Jakiegoś klubu, który nie potrafił uszanować moich decyzji? – Pokręcił głową. – Miki, nienawidzisz mnie, jak i cała reszta. Nie ma mowy o jakiejkolwiek współpracy na boisku.

– Uwierz mi, że resztkami sił wzbraniam się przed obiciem ci mordy. Naprawdę – syknął, zaciskając dłoń na pasku plecaka.

– Spoko – mruknął Zomo. – Ja spadam, a ty powiedz trenerowi, że bardzo mi przykro, ale nie mogę wrócić.

Blondynowi zabrakło słów, więc nie potrafił rzucić na koniec żadną ripostą. Stał jak skamieniały i patrzył, jak Damian mija go, nie zaszczycając go choćby jednym spojrzeniem. O ile kilka chwil wcześniej był zły, to potem rozrywała go złość do takiego stopnia, że miał ochotę dogonić tamtego i wdać się w porządną bójkę. Wziął jednak głęboki wdech i policzył w myślach do dziesięciu, po czym ruszył do przodu.

To be adored [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz