Rozdział 26

77 3 0
                                    

 – Julka?

– We własnej osobie, więc?

– Spierdalaj – mruknął, obracając głowę z powrotem w stronę pustych kieliszków.

– Dała ci kosza?

– Spierdalaj, powiedziałem.

Julka nic sobie nie robiła z jego obraźliwym słów. Położyła rękę na jego udzie i powoli zaczynała ją przesuwać w stronę rozporka. Drżenie jego ciała uzmysłowiło jej, że obrana przez nią taktyka przynosi efekty.

– Dalej mam sobie iść? – spytała, coraz intensywniej masując jego udo.

– W co ty ze mną grasz?

– Jesteś sam. Ja też. Dlaczego nie moglibyśmy sobie trochę umilić czasu we dwoje? Nie powiesz mi chyba, że taki z ciebie świętoszek?

Blondyn spojrzał całkiem trzeźwo na Julkę, chociaż alkohol wręcz wrzał w jego krwi. Świetnie zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli jej ulegnie, to pewnie przekreśli swoje szanse u Justyny, ale co miał do stracenia? Nic, bo przecież ta lodowata blondynka nic od niego nie chciała. Nic, absolutnie nic. Był wciąż na nią zły i chciał się na niej odegrać. Zemsta mogła okazać się bardzo słodka i cholernie mocno przyjemna.

– Nie, ale to nie znaczy, że prześpię się z pierwszą lepszą.

Dziewczyna roześmiała się sztucznie, a potem nachyliła się w jego stronę.

– Nie jestem wyuzdaną dziwką, ale z chęcią spełnię każdą twoją łóżkową zachciankę.

Obróciła go takim spojrzeniem, że Mikołaj zadrżał z podniecenia. Wiedział, że ta gra może przynieść fatalne skutki. „Ale jakie skutki? Justyna pewnie zabawia się z tym przydupasem!" – krzyczał głos w jego głowie. Alkohol tłumił głos rozsądku, więc coraz gorsze myśli chodziły mu po głowie, aż w końcu Julia go pocałowała, sprawiając, że wszystko wokół się zatrzymało.

Po krótkiej chwili wahania, oddał pocałunek, będąc bardziej zachłanniejszym niż sama dziewczyna. Podczas, gdy jej ręka wciąż spoczywała na jego udzie, on bez zbędnych ceregieli przygryzł delikatnie jej dolną wargą, czując jak rozrywa go od środka pożądanie.

Alkohol zrobił swoje, a sam Mikołaj stał się jedynie ofiarą w jego rękach, jak i również w rękach Julii.

***

Powoli zapadał już zmierzch. Ulice powoli pustoszały, a latarnie z każdą minutą świeciły jaśniej, wydłużając cienie. Wszystko powoli zaczęła spowijać czerń. Ławka, na której siedziała Justyna z Igorem stała w cieniu wysokiego dębu. Blondynka mimo wieczornego chłodu, uparcie siedziała na ławce w samej cienkiej bluzce, wpatrując się w jezdnię. Igor nie potrafił oderwać od niej wzroku. W głowie siedziała mu propozycja zaproszenia dziewczyny na randkę, ale nie był pewien jej reakcji.

Zresztą, niczego nie był pewien.

Niby była z nim, siedziała obok niego, ale jednak była nieobecna duchem – jakby jej myśli wędrowały do zupełnie innego miejsca. Interesowało go to miejsce lub osoba, wokół której się kręciły, ale bał się zapytać. W końcu odpowiedź mogłaby mu się nie spodobać.

– O czym myślisz? – zapytał, bo i tak wiedział, że Justyna mu nie odpowie szczerze.

– O psach.

Szatyn uśmiechnął się krzywo.

– Pies pewnie ma ponad metr osiemdziesiąt, blond włosy i niebieskie oczy. – Sam nie wiedział, dlaczego to powiedział, więc gdy Justyna obróciła głowę w jego stronę i posłała mu zbolałe spojrzenie, spuścił głowę. – Przepraszam. Nie wiem, co mnie napadło.

To be adored [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz