Rozdział 31

106 8 0
                                    

Październik chylił się ku końcowi, a jesień zadomowiła się na dobre, zrzucając bezlitośnie kolorowe liście z drzew. Do tego wszystkiego doszedł wiatr, który z ogromnym zadowoleniem targał włosy, rozwiązywał szaliki i doprowadzał do gubienia rękawiczek. Niebo wieczorami przybierało cudowne połączenie różu i fioletu, a popołudniowe słońce dokładało wszystkiemu dookoła złocistego wyglądu. Jesień była prawie idealna, ale opady deszczu doprowadzały ludzi do dziwnych rozkmin na temat życia.

Nawet Lince, a może tym bardziej jej, jesień dała porządnie w kość. Obchodziła się z nią bezlitośnie, powoli obdzierając ją ze wszystkiego, co dobre i radosne. Feliks zszedł na drugi plan wraz ze swoją niby luźną znajomości z Sandrą. Dziewczyna zaczynała wręcz nienawidzić tej dziewczyny, a tym bardziej kiedy ta go zaprosiła na wieczorny wypad na salę gimnastyczną w celu rozegrania paru meczów koszykówki. Może i byli tam inny uczestnicy, inni faceci, ale Howickiej strasznie leżał na sercu fakt, że będzie tam Sandra i on. Razem.

Siedziała przy komputerze szukając nie wiadomo czego w internecie. Próbowała wszystkimi znanymi sobie sposobami odciągnąć swoje myśli od Markera, ale nie potrafiła. A raczej: nie chciała. Tak ciepło na jej sercu robiło się, gdy dopuściła do siebie miłe wspomnienia. Problem polegał na tym, że po chwili pojawiała się tam Sandra i wszystko niszczyła. Kalina nie mogła wyrzucić sobie z głowy jej zalotnie uśmiechniętej buźki. Przecież na pierwszy rzut oka było widać, że ona leci na Feliksa. Tylko on chyba tego nie widział, albo widział i bardzo mu się to spodobało. Miał ją, ale widocznie to mu nie wystarczało.

Miała dość kłótni, a naprawdę nie chciała kłócić się ciągle z własnym chłopakiem o tę samą rzecz, więc ze stoickim spokojem przyjęła informacje o wieczornym wyjściu Wierzbowskiego. Feliks przyglądał się jej badawczo, ale nic nie powiedział, co ją wkurzyło, ale umiejętnie zdusiła w sobie złość i zakończyła rozmowę telefoniczną nauką. Jak zawsze, chociaż nie zdawała sobie z tego sprawy.

***

Feliks siedział w szatni i obracał telefon w dłoniach. Miał wyrzuty sumienia, choć sam nie wiedział skąd się one wzięły. Przecież Sandra była jego koleżanką, nie podobał się jej i z pewnością ona sama na niego nie leci. On na nią zresztą też nie – tego był pewien. Zachowanie Linki dało mu jednak do myślenia. Nie rozumiał jej zazdrości i chyba nawet nie chciał się za bardzo w to zgłębiać. Wcześniej żyło mu się cudownie u boku szatynki, a teraz znów zaczęły się schody, bo niby przyjęła wszystko spokojnie, ale jednak jej głos miał w sobie nutkę wyrzutu.

Poczuł na sobie czyiś wzrok, więc spojrzał w tamtą stronę i uśmiechnął się niemrawo do Sandry, która stała w drzwiach szatni. Z lekkim ociąganiem chłopak wstał i wyszedł na zewnątrz.

– Nad czym tak dumasz? – spytała, wyrównując z nim swój krok.

– Nad niczym.

– Chodzi z pewnością o Kalinę, co?

– Nie, ona akurat jest moim małym cudem, ale czasami po prostu trudno mi ją zrozumieć. Nawet... nie, to głupie. – Zaśmiał się nerwowo. – Nieważne.

– Co niby jest głupie?

– Nic.

– No weź powiedz!

Chłopak się wahał, chociażby ze względu na to, że nie był pewien reakcji Sandry. Mogła się zaśmiać i obrócić to w żart, albo spojrzeć na niego w ten jeden, szczególny sposób, gdy rozmawiali o poważnych sprawach. Na szczęście uratował go kolega, który niespodziewanie rzucił w niego piłką. Marker poczuł ulgę, a chwili późnej wbiegł na salę zostawiając gdzieś w tyle Sandrę.

To be adored [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz