Rozdział 30

1.2K 102 19
                                    

   Narada przebiegała w dość... powiedzmy, że napiętej atmosferze. Ja i Ariel zajęliśmy chyba już nasze stałe miejsca stojące za Lucyferem. Samael jako przyczyna i główny wątek tego spotkania zajął specjalne miejsce naprzeciw Rady tak, że miał doskonały widok na każdego z nich a oni na niego. Z tym że ci dość skrzętnie unikali jego spojrzenia.

   Trochę się im nie dziwię. Większość ma poważne wątpliwości co do tego, że wymierzona w przeszłości kara była słuszna. Teraz na ich barkach spoczywa odpowiedzialność za błędy poprzedniego pokolenia... i za cierpienie które się przez nich dokonało. Michael jednak chyba był gotowy, by ową odpowiedzialność przejąć.

- Samaelu... cieszę się, że jesteśmy w stanie spotkać się po tylu latach w tak... sprzyjających warunkach.

- Sprzyjających komu?

   Zimne słowa i pogardliwy ton Samaela wprawiły anioła w coś w rodzaju zakłopotania lub niepewności. Może nie było tego widać na jego twarzy... ale takie odniosłem wrażenie. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że ta sytuacja jest dość... powiedzmy że delikatna. Jednak archanioł tak jak i reszta próbował robić dobrą minę do złej gry. Osobiście uważam, że szło mu nienajgorzej.

- Cóż... sprzyjających nam wszystkim.

   Sposób, w jaki białowłosy upadły wpatrywał się w Michaela, dawał jasno do zrozumienia, że nie tryska z radości z powodu tego spotkania. Miałem wręcz wrażenie, że Samael już dawno wykreślił „radość" i „szczęście" ze swojego słownika.

- Posłaliście po mnie, ponieważ chcecie mnie po waszej stronie. Jednocześnie boicie się mnie do tego stopnia, że nie jesteście nawet w stanie spojrzeć mi prosto w oczy.

- Mylisz się Samaelu. To nie strach.

- Więc co?

- Poczucie winy.

- ... Do tej pory go nie czuliście.

- Do tej pory nie wiedzieliśmy... nie mieliśmy powodów, by wątpić w decyzje naszych poprzedników.

- Nie mieliście powodów?! Bratobójcza wojna. Kary śmierci za najmniejszy przejaw buntu. Obojętność na problemy każdej z ras, która nie jest naszą. Odcięcie nas i zamknięcie za magicznymi murami. Czy doprawdy wasi poprzednicy byli tacy wielcy, wspaniali i nieomylni jak ich sobie wspominacie?

- Być może masz rację... prosimy jedynie, byś zrozumiał nasze postępowanie. Teraz gdy władza jest w naszych rękach, gdy nabraliśmy doświadczenia... zdobyliśmy wiedzę, jesteśmy w stanie dostrzec więcej. To, co ci się przydarzyło... postanowiliśmy ponownie rozważyć twoją sprawę z wielu powodów. Jednak... nie uznaliśmy cię jeszcze za niewinnego. Jutro ponownie przeprowadzimy twoją rozprawę. Tym razem to my będziemy twoimi sędziami... Będziemy bezstronni. To, co kiedykolwiek łączyło nas z tobą, nie będzie miało wpływu na nasze decyzje... to będzie sprawiedliwy sąd.

- Czym różnicie się od swoich poprzedników? Uważacie się za mądrzejszych? Sprytniejszych od wielkiej dwunastki, która łaskawie przekazała wam władzę?

- ... Jesteśmy młodzi. Nie dorównujemy im wiedzą ani doświadczeniem. Wydaje mi się jednak, że przewyższamy ich pod wieloma względami.

- Doprawdy?

- Gdy oni wydawali kolejne rozkazy... my staliśmy w pierwszych szeregach armii i brudziliśmy dłonie krwią. Nasi dowódcy urodzili się w erze pokoju. Nas wysłali na wojnę, abyśmy wyrzynali naszych braci... Nikt o tym nie mówi. Jednak... jak wielu z nich znaliśmy? Własnoręcznie wbiłem miecz w serce młodego chłopaka. Był w moim wieku. Znałem go. Trenowaliśmy w jednym oddziale. Uczyliśmy się w tej samej szkole. Nasze domy znajdowały się na tej samej ulicy. Nigdy nie poświęciłem chwili, by lepiej go poznać, mimo że przez tyle lat widywałem go niemal codziennie... i zabiłem go, bo tak mi kazano. Nasi poprzednicy nie byli doskonali. My też nie jesteśmy. Ale swoje przeżyliśmy Samaelu. Żadne z nas nie chce ponownie przelewać krwi... Chcemy przewyższyć naszych poprzedników. Zaczniemy od naprawiania ich błędów. Dostałeś drugą szansę właśnie dlatego, że nie jesteśmy tacy jak oni.

Alexis IVWhere stories live. Discover now