Rozdział 47

1K 96 70
                                    


   Postanowiłem, że ten dzień będzie lepszy od poprzedniego. Obudziłem się wcześnie i szybko ogarnąłem, aby zgarnąć Ariela, nim zdąży w jakikolwiek sposób skontaktować się z Laylą.

   Udało się. Była co prawda siódma rano i większość aniołów dopiero wychodziła z domów, by rozłożyć swoje stoiska i takie tam, ale przynajmniej Ariel był cały mój.

   Oczywiście zdziwił się strasznie, gdy oświadczyłem mu, że wychodzimy. On był rannym ptaszkiem... ja nie bardzo. Wcisnąłem mu jednak kit, że przecież wczoraj poszedłem wcześniej spać i jeszcze się zdrzemnąłem za dnia, więc jestem wyspany. Nie byłem. Wstawanie rano to zło. Jeszcze nawet słońce porządnie nie wstało, bo teraz noce są dłuższe. No ale ważne, że to łyknął.

   Przechodziliśmy właśnie jedną z głównych ulic prowadzących do Kapitolu. Było jeszcze pusto. Jeśli coś się działo to raczej bliżej szóstego kręgu. Jednak tak było dobrze. Byliśmy sami... szliśmy sobie, trzymając się za ręce... podziwiałem piękno Nieba i oddychałem orzeźwiającym, zimowym powietrzem... I nagle stanąłem jak wryty. Ariel także się zatrzymał i był ewidentnie zaniepokojony.

- Sky? Co się stało?

   Nie bardzo wiedziałem co powiedzieć, więc po prostu wskazałem palcem. Spojrzenie Ariela powędrowało w tamtym kierunku. Anioł zamarł z wyrazem zaskoczenia na twarzy. Musieliśmy wyglądać komicznie. Staliśmy na środku ulicy z otwartymi ustami i niedowierzaniem wymalowanym na twarzy.

   Mijałem to miejsce wielokrotnie. Ulice od budynków oddzielał wysoki na może półtora metra murek. Był on bogato zdobiony mozaikowym wzorem... czy może raczej obrazem utworzonym z małych kolorowych płytek. Przedstawiał on piękny las, płynący przez niego strumień i wspaniałe, białe jelenie. Z tym że od ostatniego razu trochę się zmieniło.

   Na niemal całej długości mozaiki (czyli na mniej więcej dziesięciu metrach) ciągnęły się czerwone i czarne graffiti... tylko nie takie artystyczne... o nie... Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to piękny czerwony napis „Haniel, Haniel ty chuju".

   Bardziej jednak rozwalił mnie mentalnie rysunek z dopiskiem. Przedstawiał narysowaną w lekko kreskówkowy sposób głowę Haniela. Bardzo prosty rysunek, ale rysy były oddane na tyle, że jeśli widziało się, kiedy jego twarz to z łatwością można było rozpoznać, że to on. Z tym że dorysowano mu charakterystyczny czarny wąsik, który kojarzy się z pewnym słynnym niemieckim malarzem... Obok natomiast ktoś narysował... stos... i patyczkowatego ludzika na stosie... podpis głosił „Haniel lubi swoje dziewczyny, jak lubi swoje steki. Bardzo dobrze wysmażone".

- Ha... nawet śmieszne. Trochę mocne... ale śmieszne.

- To... wandalizm.

- Jak dla mnie to w sumie sztuka. Chociaż mogli to namalować na ścianie, bo szkoda zasłaniać mozaikę.

- Wiesz, kto to zrobił?

- Nie wiem... choć się domyślam. A teraz... może wycofajmy się stąd, zanim nas z tym powiążą... Tylko najpierw zrobię zdjęcie.

   Przysłowie mówi „Kto rano wstaje, temu pan Bóg daje". Coś musi w tym być, bo najwidoczniej jesteśmy pierwszymi, którzy to zobaczyli. Następna osoba, która to zobaczy, zapewne gdzieś to zgłosi i pewnie dość szybko to zmyją. A było to warte zobaczenia.

   Ciekawe... Zdecydowanie zrobili to upadli. Belzebub na pewno w tym nie uczestniczył, bo on ma wszystkie klepki na miejscu. Mammon mówił, że ma plany, więc pewnie noc spędził na rozdziewiczaniu jakiegoś służącego. Zostali Asmodeusz i Lucyfer... Byli już nieźle napruci jak wychodziłem. Ciekawe czy w ogóle pamiętają, że to zrobili... i ciekawe czy to ich jedyne dzieło. W każdym razem żadnego innego nie minęliśmy, ale kto wie... Ja się rozglądałem, ale nic niestety nic nie zauważyłem.

Alexis IVWhere stories live. Discover now