Rozdział 51

1.1K 108 67
                                    


   Obudziłem się i już wiedziałem, że to nie będzie dobry dzień. Miałem okropny sen. Aż zatęskniłem za tym, w którym demon chciał mnie zeżreć. Albo za tym drugim, w którym demon chciał mnie zeżreć. Każdy koszmar był lepszy od tego.

   Śniło mi się, że jestem na ślubie... Ariel żenił się z tą rudą szmatą. Wpadłem tam dokładnie w momencie, kiedy pieczętowali związek pocałunkiem. Na szczęście obudziłem się i oszczędzono mi nocy poślubnej.

   Niechętnie zwlokłem się z tego nieznajomego łóżka. Jeszcze nie spałem w tym pokoju... no i było jakoś tak... luźno, gdy Ariela nie było obok. Ale to wszystko jego wina. Dlaczego nie może po prostu... współpracować? Nie chcę od niego wiele. On jest taki... głupi! Dlaczego nic nie rozumie? Dlaczego niczego nie zauważa? jest taki... tępy. Wydałem z siebie coś pomiędzy westchnieniem a wyciem i złapałem się za głowę. Trzeba mu wszystko łopatą wykładać.

   Zerknąłem na zegar. Było południe. Licząc na to, że Ariel o tej godzinie już gdzieś wybył, ruszyłem do mojego pokoju, by zdjąć z siebie te idiotyczne fatałaszki. To był głupi pomysł. Wydurniłem się. Ariel... nie chciał mnie... i to jest w tym wszystkim najgorsze. Jak mam w tej sytuacji nie zastanawiać się, dlaczego to zrobił? Co, jeśli... jeśli bardziej podoba mu się Layla? Spotkał ją po wielu latach... przypomniał sobie, jak to jest być z kobietą... i ja automatycznie stałem się nieatrakcyjny. Przed oczami stanął mi Ariel wpatrujący się w oczy Layly... zbliżył się do niej... objął... pocałował... Wypchnąłem ten obraz z mojej głowy. To tylko głupi sen. Ariel mnie nie zdradzi. Nie zrobiłby tego.

   Nie zmieni to faktu, że jestem na niego wściekły. Dlatego ulżyło mi, gdy nie znalazłem go w swoim pokoju. Szybko włożyłem na siebie cokolwiek i ruszyłem tam, gdzie mogłem liczyć na zrozumienie.

   Przeszedłem przez znajome korytarze i przeszło mi przez myśl, że byłbym pewnie w stanie trafić tu już z zamkniętymi oczami. Bez zawahania się otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Mammon stał oparty o stolik i wgryzał się w czerwone jabłko. Gdy mnie zobaczył, wydawał się delikatnie zaskoczony.

- Witaj Sky co mogę dla ciebie...

- Pociesz mnie!

   Bez zastanowienia skróciłem dzielący nas dystans i wtuliłem się w upadłego. Mammon zamarł na chwilę, po czym delikatnie poklepał mnie po plecach.

- Um... Sky kwiatuszku...

- Tak?

   Zerknąłem w górę, by spojrzeć mu w twarz, nie odrywając się od jego twardego torsu. Wpatrywał się w coś za mną. Zaintrygowany puściłem go i spojrzałem za siebie. Przy drzwiach prowadzących najprawdopodobniej do łazienki stał służący o dwukolorowych oczach. Tym razem jednak na jego twarzy widniał gniewny rumieniec, a oczy mu płonęły żądzą mordu. Nie odezwał się nawet słowem. Uniósł wysoko i dumnie podbródek, po czym szybkim, stanowczym krokiem wyszedł, trzaskając drzwiami.

- ... Sorki.

- Jakoś go udobrucham... tak myślę. Więc... Czym zasłużyłem na tyle miłości z twojej strony?

- To nie miłość. Potrzebuję przytulić się do czegoś miłego i ciepłego a jako że nie widziałem w pobliżu żadnego kota, to przyszedłem do ciebie.

- Przyznaj, że po prostu przyciągnął cię mój urok osobisty.

- ... Możliwe. W końcu ja żadnego nie mam.

- Ależ skąd... jesteś słodziutki. Ja z chęcią bym cię schrupał.

- To nie krępuj się, bo Ariel najwidoczniej nie ma ochoty.

Alexis IVWhere stories live. Discover now