Rozdział 35

1.2K 107 11
                                    

   Stwierdziłem, że skoro Anja pracuje nad moją bronią, to ja powinienem popracować nad sobą. A jako że następne dni były wyjątkowo spokojne, spędziłem tydzień na nauce i ćwiczeniach. Poświęcałem na to każdą wolną chwilę i szło świetnie.

   Ariel nauczył mnie posługiwać się bronią długą. Znaleźliśmy coś, co najbardziej przypominało broń, którą zamierza zrobić dla mnie Anja i uczyłem się jak jej używać. Okazało się to wyjątkowo łatwe i przyjemne.

   Większość czasu spędziłem jednak na trenowaniu tego, czego nauczył mnie Belzebub. Tutaj moje postępy były zdecydowanie widoczne. Przez te siedem dni opanowałem do perfekcji otwieranie wyrwy w odpowiednim rozmiarze i kształcie. Nauczyłem się też robić to na tyle szybko, że pod koniec siódmego dnia mojego intensywnego treningu udało mi się przejść na tą kolejną 'warstwę'. A oznaczało to, że mogę udać się do Belzebuba i poprosić by wytłumaczył mi co dalej z tym fantem. Niby powiedział abym przyszedł gdy dojdę do dwudziestej... ale chciałem zapytać czy mógłby mi coś doradzić.

   Udałem się wiec do kwater upadłych. Gdy tam dotarłem, Belzebub stał przy siedzącym na kanapie Lucyferze i coś do niego mówił. Dziwne było to, że Władca Piekieł i pozostali upadli przysłuchiwali się temu z uwagą i... dość niezwykłą dla nich powagą. Lucyfer wydawał się wręcz na bieżąco analizować każde słowo bruneta. Moje pojawienie się oczywiście nie uszło jego uwadze. Spojrzał na mnie, jednak wciąż przysłuchiwał się temu, co mówi Belzebub. Ja niestety stałem zbyt daleko by cokolwiek usłyszeć.

   Gdy czarnooki skończył, nadal niepewny co zrobić stałem w wejściu. Na szczęście Lucek ukrócił moje cierpienie i zaprosił mnie do środka delikatnym gestem dłoni.

- Czy jest jakiś powód, dla którego atmosfera jest taka... pogrzebowa?

   Nadal, czując się odrobinę niepewnie usiadłem obok Mammona. Lucyfer siedzący naprzeciw mnie posłał mi swój zwyczajowy uśmiech. Z tym że ten był odrobinę mniej frywolny niż zazwyczaj.

- Tak. Zgon.

- ... W sensie...

- W sensie śmierć.

- Co... ale kto... co się stało?

- Cóż... Belzebub właśnie przekazał mi raport z Piekła. Obecnie Hekate, Amdusias, Agares i Barbatos zajmują się wszystkim pod moją nieobecność. Do tej pory panował spokój. Cóż... jak na Piekielne standardy. Co jakiś czas pojawiał się jakiś demon tak jak przed moim przybyciem tutaj. Mówiłem, że jest ich ostatnio więcej, więc przed opuszczeniem Piekła wzmocniłem nieco straże. Mój system patroli i wart sprawdzał się dobrze, mimo iż nie mamy zbyt wielu ludzi. Wszystko opierało się jednak na fakcie, iż demony, które nas atakują to zazwyczaj pojedyncze jednostki, w dodatku nie te najsilniejsze. A przynajmniej tak było do tej pory. Belzebub jest w Piekle raz na siedem dni. Dlatego nie są to najnowsze informacje. Cztery dni temu... okazało się, że nasza obrona nie jest tak dobra jak nam się wydawało. Moich ludzi zaatakowała grupa demonów. Osiem osobników... dość silnych. To nie był jakiś zbłąkany demon, któremu jakoś przez przypadek czy łut szczęścia udało się wydostać z trzeciego kręgu. To była cała wataha w trakcie polowania. Zaatakowały z zaskoczenia, nie jak zdezorientowane zwierzęta a jak inteligentne drapieżniki. Zginęło dwóch naszych. Trzech jest ciężko rannych. A nie był to żaden z potężnych gatunków. Miały przewagę, ponieważ nikt nie spodziewał się całej grupy. Nie na to przygotowani byli ci ludzie.

- I... co planujesz?

- Cóż zbyt wiele nie jestem w stanie stąd zrobić. Agares i Barbatos poczynili już pewne działania. Radzą sobie dobrze. Ja natomiast mam tydzień nim Belzebub ponownie uda się do Piekła. Do tego czasu przemyślę naszą sytuację. Spróbuję umocnić patrole... może zwiększę liczbę ludzi... jednak to osłabiłoby wartowników... Cóż mam jeszcze czas by to przemyśleć. Hekate i Amdusias natomiast do tego czasu pewnie znajdą jakieś informacje na temat tego, jak te demony dotarły tak blisko.

Alexis IVWhere stories live. Discover now