PETER
Uderzam mężczyznę w szczękę, a on chwieje się, wtedy kopniakiem zwalam go z nóg i odrzucam pistolet gdzieś w bok. Zaklejam go, przymocowując do samochodu stojącego obok, po czym podskakuję wysoko, unikając ciosu kolejnego faceta. Walka idzie mi powoli, bo moje myśli cały czas krążą wokół pewnej blondynki, ale praca to praca. Po kolejnych kilku minutach udaje mi się unieszkodliwić każdego z przestępców, potem oddaję ich w ręce policji i wzbijam się w powietrze. Przez jakiś czas obserwuję wszystko z góry i podświadomie szukam zagrożenia, czegokolwiek, co pomoże mi zająć czymś umysł, ale jak na złość zupełnie nic się nie dzieje. Przelatuję obok Central Parku, gdzie dorośli z dziećmi spacerują i cieszą się cieplejszą pogodą, a potem postanawiam polecieć na pobliski budynek. Siadam na krawędzi dachu, z którego mam widok na większą część Manhattanu, zwieszając nogi w dół i oddychając głęboko rześkim powietrzem. Jestem tak wysoko, że bez obaw mogę ściągnąć maskę i przez chwilę w spokoju pomyśleć.
Wiosenne temperatury zastąpiły śnieg i mróz, słońce z każdym dniem przygrzewa mocniej, zieleń budzi się do życia, a jednak mój zły nastrój utrzymuje się już od dwóch tygodni. To zupełnie tak, jakby energia z mojej przyjaciółki przeniosła się wszędzie indziej, opuszczając ją zupełnie, bo gdyby miała w sobie chociaż odrobinę tej nieodłącznej energii, wiem, że wróciłaby do szkoły. Do mnie i do Neda. Pomimo wyraźnego zakazu i tak dzwonię codziennie i upewniam się, że jakoś sobie radzi po tym wszystkim, a w międzyczasie próbuję dojść do tego jak udało jej się to wszystko ukryć przez wszystkimi, zwłaszcza jej ojcem. Jest mi trochę przykro, bo nie ufa mi na tyle, by powiedzieć o zagrożeniu, ale nie mogę jej winić, bo w końcu nikt nie okłamuje jej bardziej ode mnie. Codziennie rano w szkole zatrzymuję się na korytarzu i wpatruję w drzwi wejściowe, jakby zaraz miała się w nich pojawić, rzucić jakimś upokarzającym żartem i zaśmiać się głośno, albo nawet przytulić mnie. Nie tracę nadziei. Przecież nie zostawiłaby mnie już na zawsze, prawda? Okej, nie potrafię sobie wyobrazić znalezienia martwej matki z dziurą w brzuchu. Ledwo uwierzyłem w serce dostarczone jej przesyłką, a teraz nawet nie próbuję postawić się na jej miejscu. Do tego ktoś wysyłał jej wiadomości wyraźnie mówiące, że robił to dla niej. Krzywdził ludzi, którzy skrzywdzili ją. Musi czuć się okropnie. To mało powiedziane, pewnie czuje się beznadziejnie, ale najwyraźniej musi przejść przez to sama. Z czasem powinno być chociaż trochę lepiej, wtedy wróci do szkoły i będziemy rozmawiać tak jak przed balem. Przy okazji wciąż nie wytłumaczyłem jej co się stało na balu, a pomijając Nicka Fury i fakt, że jestem Spider-Manem, który tamtej nocy ocalił Nowy Jork przez ponownym atakiem jednego z moich byłych wrogów, wolę zapomnieć o tamtej nocy ze względu na pocałunek Liz. Unikam jej jak mogę, praktycznie się przed nią chowam i nie bardzo podoba mi się wizja konfrontacji. Może i jestem tchórzem, ale nie mam pojęcia co mógłbym jej powiedzieć. O, wybacz, ale podobałaś mi się w tamtym roku, teraz wolę kogoś innego. Przecież zabrzmiałoby to jak tekst kompletnego dupka, którym nie jestem. A może jestem? Sam już nie wiem, zmieniłem się chyba przez ostatnie miesiące, musiałbym spytać Neda. On zawsze wie, co robić; mogę liczyć na dobre rady mojego przyjaciela, cokolwiek by się nie działo.
CZYTASZ
FRIENDLY ➵ spider-man fanfiction✔
Fanfiction❝ZŁAŹ Z MOJEGO SUFITU!❞ Gdzie dzieciaki bawią się w bohaterów, dorośli załamują ręce, a złole z Nowego Jorku przegrywają za każdym razem. No, prawie za każdym. [PART ONE] ej nie zniechęcaj się pierwszymi rozdział...