moga byc bledyWyobrażając sobie tą ikonę, tego jednego i jedynego filantropa, który tak naprawdę do tej pory jako jeden z niewielu trzymał wszystko w ryzach, starał się pomóc dosłownie każdemu, kto mu się nawinął, w dodatku z własnego wyboru, większość ludzi pewnie widzi kogoś niepokonanego, niezniszczalnego, może nawet niezdolnego do głębszych uczuć, głównie ze względu na tryb życia, jaki prowadził przez bardzo długi czas. To prawda, że nie byłby tym, kim jest bez pieniędzy i fakt, bywa doprawdy nieznośny w wielu, wielu sytuacjach, jednak ta cała postać zbudowana w ludzkich umysłach na podstawie tego, że posiada fortunę, dużej ilości osób przysłania widok na kryjące się pod tymi wszystkimi pozornymi pustactwami cechy, które z kolei sprawiają, że jest właśnie tym niezastąpionym Tony'm Starkiem.
Po pierwsze, cholerna inteligencja. Nie znam inteligentniejszego człowieka niż mój ojciec, zarzekam się na wszystko, dosłownie wszystko, a jak ktoś nie wierzy, no cóż - nie obchodzi mnie to. Przez całe swoje życie pragnę udowodnić całemu światu i przede wszystkim sobie samej, że zasługuję, aby nazywano mnie jego jedynym dzieckiem, chociaż oczywiście to nigdy do końca możliwym nie będzie, bo nie można zaprzeczyć, że robię bardzo głupie rzeczy i nie potrafię przestać. To właśnie ja, ta młoda, bezmyślna Milenne Stark, z łatwością pozyskująca mądrość i zaradność od samego urodzenia, ale której za grosz nie dano inteligencji. Rozróżniajmy to. Nie, stop, wracając do Tony'ego (jak widać tematem lubię wracać do siebie - ciekawe po kim to mam - chociaż nikt do tej pory nie narzekał). Po drugie, charyzma. Jak złym człowiekiem nie nazywaliby go ci wszyscy pozerzy, jak okropnym, rozpływającym się w swojej sławie i bogactwie draniem z ego większym niż samym kontem bankowym, nie sposób postrzegać go w ten sposób po bliższym poznaniu. Nie da się i tyle. Kochamy go i zawsze będziemy kochać, cała nasza pokręcona rodzinka, czyli Avengers, Happy, może nawet Pepper, ostatnimi czasy Peter (chociaż i on należy do Avengers... co nie?) i oczywiście ja. Uwielbiamy jego charakter, pomimo tego jak trudny jest momentami do zniesienia i ile czasu spędziłam w życiu zastanawiając się nad tym czy znam kogoś choć w pięciu procentach go przypominającego - oczywiście, że nie. Ktoś może twierdzić, że zna kogoś podobnego do mojego ojca, ale zapewniam, że tak naprawdę jest w błędzie. Nie ma podobnych. Po trzecie, poświęcenie. Od samego początku mojego istnienia na tej planecie poświęcił dla mnie zbyt wiele, żebym mogła ująć to w słowach, a poza mną poświęca się każdego dnia w różnych sytuacjach i okolicznościach, dla przypadkowych nowojorczyków i nie tylko, próbując zatuszować swoje nierzadko piękne czyny zachowaniem narcyza. Żeby nie było, że za bardzo mu zależy. Bo kiedy inni zobaczą maleńką rysę, choćby najmniejszą, na tej fasadzie pewnego siebie mężczyzny w garniaku, z cwanym uśmieszkiem i tendencją do rzucania najmniej odpowiednimi tekstami w stresujących sytuacjach, zawsze, ale to zawsze istnieje możliwość wykorzystania jej przeciwko niemu, co dosyć mocno go przeraża. Nie wiem, czy to tylko ja dostrzegam każdy ze szczegółów w dosłownie wszystkim co robi, mówi. Problem stanowi czas - dopiero teraz to dostrzegam, wszystko to, o czym teraz mowa, skupiam się na tym bardziej niż kiedykolwiek. A dlaczego tak jest? Dlaczego frustracja udzieliła się we mnie dopiero teraz, skłaniając do takich a nie innych, niekolorowych przemyśleń? Dlaczego brzmi to jak próba uhonorowania? Dlaczego w ogóle to wszystko nagle znalazło się w mojej ostatnio pękającej w szwach głowie?
Bo się nie obudził.
Najgorsze z uczuć. Opisywanie go jest bezcelowe, bo wystarczy, że ja sama to czuję, nikt inny nie musi przy tym tak cierpieć. Nawet nie wiem czym ono jest. Ale kto wie? Słowa i myśli nie oddadzą tego w żadnym stopniu tak jak samo istnienie tu i teraz, bo to ono sprawia, że dalsze robienie czegokolwiek stało się akceptowalne. Błądzenie w tego typu ciemnych zakamarkach umysłu, tak jak to robię od długich dwudziestu minut, skłania do głębszego przeżywania. Nie, to zmusza do głębszego przeżywania, odczuwania nieopisanego bólu związanego z poczuciem straty, dalszego powolnego pojmowania rzeczywistości takiej, jaka jest. Nie mogę nazwać tego pustką czy czarną otchłanią, ani nawet porównać do nicości, która zazwyczaj powinna kreować samo pojęcie utraty czegoś lub kogoś bezcennego dla nas. To wachlarz najróżniejszych emocji, od mniej wyraźnych przez te muśnięte silniejszą barwą po najbardziej rozwinięte, najgłębiej odczuwalne. Chociaż fakt faktem, na zewnątrz pokazuję tą pustkę, której się ode mnie oczekuje, by nie zadawali pytań, ale też by zapobiec próbom pocieszenia mnie, bo nie chcę tego. Tak bardzo tego nie chcę.
CZYTASZ
FRIENDLY ➵ spider-man fanfiction✔
Fanfiction❝ZŁAŹ Z MOJEGO SUFITU!❞ Gdzie dzieciaki bawią się w bohaterów, dorośli załamują ręce, a złole z Nowego Jorku przegrywają za każdym razem. No, prawie za każdym. [PART ONE] ej nie zniechęcaj się pierwszymi rozdział...