- Millie, nie ruszaj się i zostań tutaj, słyszysz? Cholera, kto tu wpuścił tyle złomu? F.R.I.D.A.Y., zabezpiecz dodatkowo budynek, nie chcemy kolejnych niespodzianek, i zdaj mi szybko raport. Wszystko, co wiemy, może dowiemy się, kto je nasłał. Millie, mówiłem nie ruszaj się!Opieram dłonie o chłodną posadzkę w kuchni, nie czując na szczęście bólu, bo adrenalina ogarnia moje ciało. Staram się jednak nie dotykać niczego okaleczonymi plecami, żeby nie pogarszać swojej sytuacji, a kiedy szykuję się do wstania, Tony popycha mnie z powrotem tak, że ląduje twardo na tyłku, ukryta za wyspą kuchenną. Sam uruchamia rozpoczęcie nakładania czerwono złotej zbroi klikając na bransoletkę przy nadgarstku, po czym znika mi z oczu. Jęczę cicho, czekając przez kilka sekund, aż głośne dźwięki atakujących budynek maszyn ustaną, a następnie podnoszę się, obchodząc blat i podbiegając do leżącego na ziemi Steve'a. Jego twarz jest cała we krwi, pewnie był skierowany przodem do szyb, a oczy spoglądają na mnie nieprzytomnie.
- Hej, słyszysz mnie? - zaczynam do niego mówić, zerkając kątem oka na Clinta, który podchodzi w naszą stronę, podpierając się na kolanach i dłoniach. - Steve, odezwij się - błagam głośno, podciągając go tak, żeby moje udo robiło mu za poduszkę. Sama krzywię się na widok jego skaleczeń, w duchu przysięgając, że zemszczę się na kimkolwiek, kto mu to zrobił.
Wreszcie mężczyzna wydaje z siebie jęk, po czym przy mojej pomocy podnosi się z ziemi, spluwając krwią. Clint obejmuję jego plecy ramieniem, odbierając go ode mnie i podtrzymując mocno, a ja w tym czasie sprawdzam stan Hawkeye. Nie jest tak źle, wygląda podobnie do Tonego, ale ma też rozciętą wargę. Ogarnia mnie natłok myśli, który przyspiesza reakcję mojego ciała na zaistniałą sytuację. Podchodzę do blatu i sięgam po dwa najostrzejsze noże kuchenne, które mogą dobrze posłużyć mi za broń. W końcu nie będę stała z boku i patrzyła, jak maszyny niszczą ten budynek od środka, mordując po drodze przypadkowych agentów czy pracowników. Clint coś do mnie krzyczy, ale ja już wybiegam z kuchni i zamiast do windy kieruję się na schody. Zbiegam jak najszybciej, słysząc coraz głośniejsze dźwięki uderzania o metal połączone z odgłosami laserów. Niektóre z tych robotów pewnie poleciały na górę, ale niżej jest ich więcej, tak samo jak więcej ludzi. Mogłabym biec do swojego pokoju po mój paralizator, który pomógłby mi przeładowując elektrycznie atakujących, jednak nie mam na to czasu. Dostaję się na piętro niżej, gdzie na korytarzu dwa roboty niszczą wszystko, co napotkają na swojej drodze. Co dziwne, słychać, jak coś mówią.
- Zabić, zabić, zabić...
Nie zwalniam ani na chwilę, biegnąc korytarzem w ich stronę, a po chwili wskakuję jednemu na plecy, unosząc się teraz w powietrzu, i zamachując się nożem. Wbijam go mocno w szyję robota, gdzie, jak zakładam, znajduje się najwięcej przewodów, a potem od razu puszczam rączkę i zeskakuję na ziemię. Jeszcze chwila kontaktu z maszyną, a przeszedłby mnie prąd o śmiertelnym napięciu. Drugi z nich, widząc, jak jego towarzysz upada na ziemię, zwraca na mnie swoją uwagę, unosząc jedną dłoń. Pojawia się struga światła i gdyby nie mój refleks spowodowany jedynie wysoką dawką adrenaliny, w moim brzuchu miałabym wypaloną dziurę. Drugi raz zamierza się do zabicia mnie swoim czerwonym laserem, ale rzucam drugim nożem w jego twarz, przez co traci koncentrację i wypala dziurę w ścianie po mojej prawej. Okej, pora na improwizację. Nie czekając na ratunek doskakuję do przeciwnika, odzyskując broń wyrwaną z jego metalowej maski robiącej za twarz, a chwilę potem robię z nim to samo, co z poprzednim.
CZYTASZ
FRIENDLY ➵ spider-man fanfiction✔
Fanfiction❝ZŁAŹ Z MOJEGO SUFITU!❞ Gdzie dzieciaki bawią się w bohaterów, dorośli załamują ręce, a złole z Nowego Jorku przegrywają za każdym razem. No, prawie za każdym. [PART ONE] ej nie zniechęcaj się pierwszymi rozdział...