MILLIE
Budzę się w poniedziałek rano, nie zwracając uwagi na poranną formułkę F.R.I.D.A.Y., która tak naprawdę w niczym mi nie pomaga, bo co mnie obchodzi, jaka jest temperatura na zewnątrz, skoro nie zamierzam nigdzie wychodzić? I dlaczego budzi mnie o siódmej, skoro mogłabym pospać jeszcze przynajmniej z godzinę? Muszę to jakoś przestawić. Przecieram oczy i schodzę z łóżka, a gdy staję przed lustrem w mojej garderobie, przeciągając się i rozbudzając odrobinę, mam ochotę na dzień w dresach. Tak więc ubieram się, zamiast butów wciągam na nogi jedynie długie skarpetki, a włosy związuję w niechlujnego koczka na czubku głowy, podczas gdy F.R.I.D.A.Y. przypomina o sobie i zaleca udanie się na śniadanie.
Zerkam jeszcze w lustro, krzyżując wzrok z własnym odbiciem.
- Okej, dzisiaj będzie lepiej - mówię do siebie tonem mojej byłej trenerki personalnej, i chyba wierzę w te słowa. Musi tak być. Przecież wypowiadam je z moją niezachwianą pewnością siebie. Przecież nic dzisiaj nie ma prawa stanąć mi na drodze. Przecież nazywam się Stark. - Uśmiechaj się, a wszystko będzie dobrze.
I właśnie to robię. Przybieram na twarz najbardziej promienny uśmiech, na jaki mnie stać, prostując się i unosząc głowę. A potem z całych sił próbuję pozostać przy tym uśmiechu i pozycji, licząc na to, że nikt nie zorientuje się, że to tylko ściema. Przecież jestem taka szczęśliwa, gdy się uśmiecham, każdy jest, prawda?
Wchodzę do kuchni, zastając tam Tonego robiącego coś przy kuchence gazowej, Steve'a siedzącego przy blacie, Clinta w szarym szlafroku na fotelu w salonie połączonym z kuchnią i obok niego na kanapie Thora. Okej, wolę nie pytać co się stało, że pierwszy raz w moim szesnastoletnim życiu przy śniadaniu ma zamiar towarzyszyć mi czterech mężczyzn. I to Avengersów. Kilka miesięcy temu nawet ojciec nie miał czasu na zjedzenie ze mną posiłku, a tutaj nagle cała kawaleria. Nie zdejmuję z twarzy uśmiechu, witając się radosnym „dzień dobry". Cała czwórka spogląda na mnie, jakby widziała mnie po raz pierwszy, a ja siadam przy blacie tuż obok Kapitana, ignorując dziwną atmosferę wyczuwalną w powietrzu. Sięgam po jedną z kanapek na jego talerzu.
Cisza w pomieszczeniu jest prawie tak denerwująca jak to, że kilka dni temu nagle wszyscy w moim życiu postanowili, że będą bezustannie mnie nadzorować. I tak, zdaję sobie sprawę jak nieodpowiedzialnie się ostatnio zachowałam, ale o dziwo nie poniosłam żadnych konsekwencji poza tym, że wtedy w samochodzie Tony uniósł na mnie głos. I że Peter oglądał mnie w tak złym stanie.
Wspominając o Peterze.
Spanikowałam, gdy zobaczyłam go wtedy na imprezie. Powód jest bardzo prosty - tak jak wtedy mówiłam, nie chcę, aby jego też zabiła osoba wysyłająca mi wiadomości, a gdy jest blisko mnie czuję, że może się to stać w każdej chwili. Za bardzo mi na nim zależy, żeby ryzykować jego życie dla moich zachcianek spędzania z nim czasu. Najwyraźniej nie powinnam mieć przyjaciół, a skoro los tak zadecydował, ja nie będę się z nim kłócić. Jest mi trochę szkoda, że tak się wszystko potoczyło, a najbardziej chyba tego co się wydarzyło podczas balu walentynkowego, ale co było to było, a rozpamiętywanie przeszłości jeszcze nigdy mi na dobre nie wyszło. Tak, widziałam jak całował inną dziewczynę. I to nie tak, że chciałam urwać jej głowę. Nie zupełnie. Poczułam tylko malutkie ukłucie gdzieś w okolicach serca, ale to też zostawiłam za sobą i zamknęłam drzwi do wspomnień o tamtym dniu. Bo każda myśl o tym przypomina mi jak bardzo nie chcę dziś udawać, że wszystko jest w porządku.
CZYTASZ
FRIENDLY ➵ spider-man fanfiction✔
Fanfiction❝ZŁAŹ Z MOJEGO SUFITU!❞ Gdzie dzieciaki bawią się w bohaterów, dorośli załamują ręce, a złole z Nowego Jorku przegrywają za każdym razem. No, prawie za każdym. [PART ONE] ej nie zniechęcaj się pierwszymi rozdział...