Rozdział 50: LOUIS

738 59 8
                                    

Na samym starcie mogłem powiedzieć, jak bardzo zjebałem to wszystko. Byłem dupkiem. Ogromnym dupkiem. Nic ani nikt mnie nie usprawiedliwiał. Czułem się jak typowy skurwiel. Bałem się nawet wrócić do domu, do Harry'ego. Już na płycie lotniska zaskoczyła mnie okropna pogoda. Mimo, że to był Londyn, to nie wróżyło niczego dobrego. Obawiałem się. Kiedy Niall nas odebrał, czułem jego złość. No i czułem też sterylny zapach. Kiedy nie jechaliśmy w kierunku domu, byłem święcie przekonany, co się stało.

— Niall?

— Zamknij się, dupku — powiedział, a ja sapnąłem zaskoczony. — Po prostu się zamknij i siedzieć cicho.

Kiwnąłem głową chociaż i tak tego nie widział. W samochodzie panowała gęsta atmosfera. Kiedy zajechaliśmy pod szpital, moje serce prawie wyskoczyło z piersi. Poczułem, jak ktoś chwyta mnie za koszulkę i ciągnie do przodu.

— Posłuchaj mnie raz, a porządnie. Harry mi mówił, abym ci nie wpierdalał. Kusi mnie to, więc lepiej nie prowokuj. Hazz wylądował w szpitalu wczoraj. Miał mocne bóle brzucha i to nie były kopniaki ze strony dzieci. Pani doktor kazała przyjechać. Płakał non-stop przez te cztery dni. Nie wiem, czy zdąży zregenerować łzy do porodu, bo tam pewnie też będą mu potrzebne.

— Niall, skar...

— Zamknij się, Liam. Teraz rozmawiam z Tomlinson'em. Powtórzę ci to jeszcze raz. Płakał przez cztery dni. Ciąża jest zagrożona. Jeżeli on straci dzieci, to nie będę miał oporów, aby cię zapierdolić na oczach tych wszystkich ludzi, którzy są przed i w szpitalu. Po prostu to zrobię i nikt ci wtedy nie pomoże. Własna matka cię nie pozna. Teraz bierzesz dupę i zapierdalasz na piąte piętro, sala numer dwadzieścia trzy i błagasz Harry'ego, aby cię nie zostawił. Bo zdenerwował się przez daty koncertowe i wylądował w pieprzonym szpitalu!

— Niall...

— Przymknij się, Liam! Dobrze wiesz, że taka jest prawda. Powtórzę trzeci raz. Płakał przez cztery dni, a daty go pogrążyły. Jeżeli coś im się stanie, nie będę miał żadnych oporów, aby go spakować i wywieść gdzieś daleko. I go już nie zobaczysz — powiedział z uśmiechem i puścił moją koszulkę. — Piętro pięć, sala dwadzieścia trzy. Zapierdalaj. Idziemy tuż za tobą, a ty masz być pierwszy, bo inaczej moja pięść...

Nie słuchałem go. W przerażeniu wyskoczyłem z samochodu i pognałem do wejścia, a potem do wind. Wciskałem guzik jak szalony. Warknąłem pod nosem przekleństwo, kiedy czułem, że traciłem czas. Kiedy wreszcie winda się otworzyła, wpakowałem się do niej i spojrzałem na guziki. Odnalazłem piątkę i moje oczy przypominały talerzyki. Pod numerem pięć był oddział patologi ciąży. Drżącą dłonią wcisnąłem ten guzik i chwilę później poczułem, jak winda rusza. Próbowałem się uspokoić, ale nie mogłem. Dlaczego nikt wcześniej mnie nie poinformował? Przecież byłem ojcem dzieci, byłem partnerem Harry'ego. Przygryzłem wargę, kiedy wszedłem na oddział. Odszukałem od razu odpowiednie drzwi. Nacisnąłem klamkę. Hazz leżał sam na sali. Dawało mu to trochę prywatności. Nie było też innego łóżka. Tylko dwa krzesła, mała szafka koło łóżka i większa, pod ścianą na ubrania. Przymknąłem drzwi po cichu i ruszyłem do krzesła. Usiadłem i spojrzałem na niego. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to to, że był bardzo blady i na policzkach miał jeszcze świeże łzy. Starłem je, czym go obudziłem.

— L-lou?

— Leż skarbie. Jestem tutaj.

Dotknąłem jego policzka, a on na nowo się rozpłakał.

— P-przepraszam. Ja... Ja nie c-chciałem, aby... Aby ta-tak to się skończyło!

— Shh, kochanie. Nic się nie stało. Nie płacz, tak? Spokojnie. Powiedz mi, co powiedziała pani doktor?

— Że... Że przez czynniki takie ja-jak stres i... I ten inne, mogło coś tam, nie pamiętam! — powiedział płaczliwie. Zacisnąłem usta, aby sam nie zacząć płakać. — I... I ciąża jest zagrożona, do końca mam być w szpitalu, a-ale ja nie chcę! Chcę być w domu!

— Skarbie...

— Chcę być w domu! Siedzę tutaj o-od wczoraj! Jedzenie jest niedobre.

— Porozmawiam z panią doktor. Może uda mi się ją przekonać, aby przenieść cię do domu, dobrze? Może przekona ją pielęgniarka przy tobie. Zobaczymy, Hazz. Jak się czujesz?

— Źle.

Spojrzał na mnie, a ja westchnąłem. Mogłem spodziewać się takiej odpowiedzi.

Ponownie się rozpłakał. Znowu starłem jego łzy i delikatnie pocałowałem. Wiedziałem, że potrzebował bliskości i zapewnienia o tym, że będzie dobrze.

— Nie płaczemy już, tak? — Kiwnął głową i delikatnie się uśmiechnął. — Przepraszam za ten wyjazd. Odwołam trzy następne wywiady. Z następnych nie mogę zrezygnować. Góra w wytwórni mnie zabije.

— Rozumiem — powiedział cicho i chwycił moją dłoń. — Masz pogniecioną koszulkę.

Zmarszczył brwi i wygładził ją. Westchnąłem.

— Tak. Miałem dosyć nieprzyjemną rozmowę z Niall'em. — Kiwnął głową. — Maluchy dawały ci popalić?

— Ja... Trochę? Bardzo kopały. Szczególnie w nocy. Strasznie mnie plecy bolały. Nie pomagała nawet ta poduszka dla ciężarnych. Denerwowało mnie to, a potem było mi niedobrze, nie mogłem chodzić, bo bolały mnie stopy i łydki. A... A potem zaczęła lecieć mi krew z nosa i...

— Teraz jest dobrze, tak?

— Nadal kopią jak szaleni. Trochę to boli.

Włożyłem rękę pod kołdrę i położyłem na brzuszek. Był coraz większy. Pogładziłem napiętą skórę i zobaczyłem widoczną ulgę na twarzy Harry'ego.

— Nadal jest mi niedobrze, ale przynajmniej tak nie szaleją.

— Będzie dobrze, skarbie. Porozmawiam z panią doktor, kiedy przyjdzie. Postaram się ją przekonać, ale na razie zostajesz tutaj i to bez marudzenia. Może... Uda mi się załatwić drugie łóżko. Nie zostawię cię samego.

Brunet chciał coś powiedzieć, ale otwieranie drzwi mu przeszkodziło. Niall wszedł, z nie ciekawią miną, a za nim Liam. Miałem ochotę ich wyprosić. Blondyn zatrzymał się w połowie drogi, patrząc na twarz swojego przyjaciela.

— Co mu zrobiłeś? Dlaczego płakał?

— Niall...

— Harry, nie odzywaj się. Pamiętasz, co ci mówiłem?

— Niall...

— Harry, zamkn... Cholera, przepraszam. Nie powinienem tak do ciebie mówić. Co się stało?

— To, że tutaj jestem, to nie jest winą Louis'a. Może trochę, bo się denerwowałem, ale... Ugh, dzieci mi nie dawały spokoju i trochę się wkurzyłem, stresowałem i ta-dam? Wcześniej nie dałeś mi dojść do słowa. I chcę wrócić do domu.

— Przecież wiesz, że nie możesz. Musisz tutaj zostać do samego końca.

— Nie zamierzam. Chcę do domu. Louis porozmawia z panią doktor i zobaczymy, co się da zrobić.

Widziałem, jak blondyn na mnie spogląda. Pokazałem ruchem głowy na drzwi, a on kiwnął głową. Wyszliśmy na korytarz i stanął przede mną.

— Poważny jesteś? Na serio? Czemu dajesz mu złudne nadzieje na powrót do domu?

— To nie są złudne nadzieje. Powiedziałem Harry'emu, że porozmawiam z panią doktor. Jeżeli się uda, a nie mówię, że jutro ma iść do domu, to może zatrudnię pielęgniarkę, która będzie pilnować Harry'ego. Wtedy pani doktor powinna się zgodzić. Najpierw muszę z nią porozmawiać.

— Żebyś czasem się nie przeliczył, Tomlinson.

Love game → larry ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz