Rozdział 53: HARRY

762 58 3
                                    

Jedno słowo, które umiało określić to... Wieloryb. Wielki wieloryb. Albo dwa razy pięciokilowa piłka lekarska, albo nie. Nawet trzy raz piłka plażowa. Byłem wielki, ogromny. Może nawet przypominałem dwadzieścia słoni w ciąży. Tak. To było lepsze określenie. Pięćdziesiąt słoni w ciąży. Nienawidziłem tego, że nie mogłem się normalnie ruszać. Byłem nabuzowany i ten, kto mi się natoczył i zrobić cokolwiek, czego nie chciałem, trafiał pod mój pocisk i nic z niego nie zostawało.

Najlepsze w tym wszystkim było to, że nadszedł grudzień. Lubiłem ten czas. Powinienem latać w fartuszku po domu, spisywać listę zakupów, co trzeba kupić na świąteczną kolację, ale niestety dwudziesty grudzień — Harry Styles, będący w ósmym miesiącu ciąży bliźniaczek, leżał na kanapie (bo nawet nie wejdę do góry po schodach) i jęczał, kiedy maluchy zaczynały bardziej kopać.

Drugie najlepsze w tym było, że Louis wybył z domu na początku grudnia i widziałem się z nim tylko dwa razy, kiedy mógł mnie wyzywać za to, co jem, co robię i ile śpię. Normalnie rozmawialiśmy przez telefon i Skype. To było wielkie alleluja, niczym błogosławieństwo, bo czym bliżej rozwiązania tym on wariował bardziej. Ósmy miesiąc to nie były przelewki, wiedziałem o tym, jednak trzydziesty piąty tydzień, praktycznie połowa. Dzwonił do mnie co dwie godziny, co dziesięć minut pisał wiadomość, czy na pewno wszystko dobrze. Czułem się z tym... Dziwnie. Było zbyt dużo troski. Już zbyt dużo nadpobudliwej pielęgniarki, która skakała nade mną, jakby była piłką. Był też Niall. Och! Ten to dopiero był nadpobudliwy. Spał przy mnie praktycznie od wyjazdu Louis'a. W salonie. Ja na kanapie, a on na materacu, który ściągnął w łóżka i sam ściągnął na dół. I cóż — była jeszcze Lottie. Ona była najgorsza z całej trójki. Ona donosiła Louis'owi wszystko. Dosłownie wszystko. Nawet ile razy szedłem do toalety.

Miałem przynajmniej czas, aby wytłumaczyć niektóre rzeczy. Prosiła mnie oto. A ja przynajmniej zyskałem coś, co mogłem robić i się nie nudzić. Byłem zaskoczony, jak dobrze sobie radziła i nawet jak robiła zdjęcia zwykłej figurce czy szklance, wychodziło to idealnie. Wiedziałem, kogo dać na niektóre sesje, aby nie zawieść moich zleceniodawców. Byłem pewny. W końcu to ja uczyłem ją, jak robić idealne ujęcia? Może nie byłem idealnym nauczycielem, ale on polegała na mnie, ufała mi i przede wszystkim widziała kogoś. Louis kiedyś wspominał, że Lottie wiedziała we mnie idola. I wiele innych osób, przynajmniej tak twierdził Louis, Niall, Liam czy osoba (lub osoby) które zaczepiają mnie na ulicy. A raczej zaczepiały. Teraz kompletnie nie miałem życia publicznego. Poza... Dobra. Nie śledziłem Louis'a w internecie. To hormony tak działały. Poza tym lubiłem patrzeć na jego nowe zdjęcia. I na jego oczy. Przy okazji też czytałem niektóre rzeczy. Ostatni wywiad też był dobry. Kiedy wstawił zdjęcie, nasze zdjęcie, i (wreszcie) publicznie przyznał się do tego, że zostanie ojcem... Wszystkie media oszalały. I to dosłownie. Musiałem wyciszyć telefon przez pierwsze dwa dni, a potem poszło gładko. Ostatni wywiad był bardzo słodki. Bardzo. Sam cukier, aż cud, że nie dostałem cukrzycy ciążowej.

— Hazz?

Spojrzałem na Lottie, która w skupieniu trzymała aparat i coś na nim robiła.

— Chciałabym otworzyć własne studio. Mieć coś swojego. Ja i tak... Siedzę wam bardzo na głowie.

— Bez przesady! Lottie, słońce, Louis sam cię tutaj przytargał i mówił, że masz zostać tutaj, tak długo aż tego potrzebujesz. Poza tym, przyda mi się pomoc przy maluchach, jak ich nie będzie. Sam fakt, że to dopiero w czerwcu, ale sądzę, że Louis i tak będzie musiał pojechać wcześniej. Coś tam wspominał, że zarząd go wkurza i każą mu lecieć do Los Angeles na jakieś dwie gale, jeden wywiady czy coś takiego.

— I mówisz to tak spokojnie?

— Przyzwyczajenie? Grunt, że cokolwiek powiedział i uprzedził pół roku wcześniej. Później w czerwcu koncert. A przynajmniej te trzy, o których ja wiem, że jadę razem z maluchami. Hm... Jak chcesz, mogę cię zatrudnić w swojej firmie. Co ty na to? Będziesz jeździła za mnie na sesje, bo nie zostawię maluchów.

— Ja... Co!? Gdzie jeździć?! O mój Boże, Harry! Nie! Jeszcze coś spieprzę! Nie nadaje się do tego! Jestem do dupy!

— Lottie! — powiedziałem ostrzejszym tonem. Blondynka uspokoiła się i spojrzała na mnie. Jej błyszczące oczy utwierdziły, że była na pograniczu płaczu. — Lottie, jesteś najzdolniejszą osobą, jaką znam, a pracowałem przy boku różnych fotografów. Ja wierzę w ciebie. Powinnaś wierzyć w siebie. Poza tym pięć sesji w ciągu miesiąca i masz na start, na otworzenie własnego studia, no i może zostanie ci jeszcze na jakiś samochód?

Patrzyła się na mnie, jakbym urwał się z choinki. Uśmiechnąłem się do niej lekko.

— Ale... Jesteś pewny, Harry? Nie chcę zhańbić twojego nazwiska. Dużo sobie wypracowałeś.

— Słońce, nie. Nie ma takiej opcji. Mamy sporo czasu. Wszystkiego cię nauczę, a potem dam informację, że ty na razie mnie zastąpisz. Poza tym, umiesz wszystko, co ja umiem. Jedynie zostały ci do ogarnięcia programy do przeróbki. To pójdzie szybko.

Kiwnęła głową i spojrzała na mnie. Widziałem, że mocno się waha.

— Charlotte! Właśnie daję ci szansę, abyś pracowała przy najlepszych fotografach, przy kampaniach... Dużych firm i marek. Gucci? Hm? Lottie?

Widziałem jej uśmiech. Chciałem ją bardziej podpuścić.

— Po drodze pewnie trafi się jeszcze Puma, też do mnie pisała. Armani, Chanel, Louis Vuitton, Hermès. Och! Tutaj sesje zawsze w Paryżu, zazwyczaj oni płacą za hotele, a to nie byle jakie! A co powiesz na Rolex? Za każdym razem dostaje w podziękowaniu jeden zegarek. A kto nie marzy o Rolex'ie?! Tiffany... Hm, piękna biżuteria. Naprawdę. Dior, Yves Saint Laurent, Bulgari? Są też mniejsze marki, zdjęcia do reklam, czasami zdarzy się, że ktoś zaprosi mnie na zdjęcia, kiedy jest pokaz mody, a tam wiele sławnych osób. Masz taką szansę. Uwierz mi, otwieram ci furtkę do sukcesu.

Widziałem też zdumienie pielęgniarki, która siedziała z boku i pilnowała jak oka w głowie.

— Och... Myślę, że... Okay. Tak. Zgadzam się, ale jeżeli coś zepsuję...

— Nie zepsujesz. Zaczniemy od dzisiaj, tak? Praktykę masz już ogarniętą, wychodzi ci to naprawdę cudownie, teraz jeszcze teoria i programy. A potem wszystkie, inne formalności. W tym pomoże nam Louis, jak przyjedzie.

I tak minęły nam kolejne cztery dni. Lottie naprawdę pochłaniała wiedzę niczym gąbka wodę. Byłem z niej dumny i mogłem poręczyć, że siostra Tomlinson'a jest bardzo zdolna i niczego nie zepsuje ani tym bardziej nie zhańbi mojego nazwiska, tak jak ona twierdziła. Nie było możliwości.

Wigilia też miała być czymś pięknym. Miała przyjechać rodzina Louis'a, a gotowaniem miała zająć się jakaś tam kucharka, którą Louis specjalnie załatwił. Lottie miała przygotować stół z małą pomocą Niall'a. O czwartej miała przyjechać reszta, a Louis miał wylądować dokładnie o czwartej trzydzieści i mieli wrócić samochodem, który stał na parkingu.

Było tylko jedno 'ale'.

Czułem się naprawdę okropnie i obawiałem się wszystkiego. Miałem też dziwne bóle. Jakby coś mnie chwytało, a później odpuszczało. Były rzadko, ale potem zaczęły się częściej, mocniej i... Wiedziałem, jak bardzo przechlapane miałem.

Love game → larry ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz