Rozdział 3: HARRY

1.7K 126 10
                                    


Rozpakowywanie swoich ubrań do nowej szafy nie było aż tak ciężkie, jak pożegnanie, krótkie, ale pożegnanie z Niall'em. Na sto procent przez kilka dni, tak przynajmniej zakładałem, nie miałbym czasu się z nim zobaczyć. Zostały nam tylko rozmowy przez telefon i przez kamerkę. Obiecał, że wpadnie, jeżeli nie wyrobię się z uporządkowaniem starych kontraktów. Musiałem tylko przegrać zdjęcia i powysyłać te dobre ujęcia na e-maila. Niby proste zadanie, ale jeśli ma się ponad pięćset ujęć (niektóre praktycznie takie same) i na głowie laptop, który zaczął buntować się w najgorszym momencie — potrafiłoby to być wkurzające.

— Niall, nie wkurzaj mnie bardziej! — powiedziałem, będąc już na skraju wytrzymałości. — O trzeciej mam jechać z Tomlinson'em na siłownię porobić tam parę zdjęć. Zaraz mnie kurwica weźmie, jeżeli ten sprzęt nie zacznie dobrze działać!

— Oho! Już lecisz oglądać spoconego Tomlinson'a? Pewnie jest cholernie gorący.

— Może ty chcesz jechać za mnie co? Mogę ci nawet oddać cały kontrakt!

— Nie denerwuj się tak. A i no! Mówiłem ci, abyś wymienił ten szajs na coś lepszego!

— Boże, no wiem! Nie musisz mi tego przypominać. Staram się, jak mogę, aby to wszystko się zgrało. Jak tak dalej pójdzie, to pójdę i zakupię sobie kolejne dwa laptopy i jeden tablet! Nie chcę mieć tyle sprzętu, bo zacznę za niedługo się przemieszczać.

— Idioto, Tomlinson ma pieprzony samolot. Nawet może cię w nim przelecieć! — Parsknął śmiechem. — Dla niego to nie będzie problem mieć na pokładzie pięć aparatów, trzy laptopy, ciebie i twoje ubrania.

— A dla mnie tak. Nie denerwuj mnie więcej i lepiej powiedz, czy ktoś więcej pisał o jakieś zlecenie. Może dogadałbym się z nim o wolne raz w miesiącu, na przykład tydzień, to wtedy mógłbym skoczyć na taką sesję jedną. Zawsze miałbym inne zajęcie, a nie chodzenie za bucem.

Usłyszałem pukanie do drzwi. Westchnąłem.

— Proszę! — Krzyknąłem. — Zadzwonię wieczorem, dobra? Do usłyszenia.

Rozłączyłem się i spojrzałem na godzinę. Było przed trzecią. Louis wszedł do pomieszczenia, a za nim kolejne trzy osoby. Szatyn stanął pod szafą i założył ręce na krzyż. Od jego uśmiechu biła ta pewność siebie. Spojrzałem na trójkę mężczyzn, która kładła jakieś kartonu na ziemię.

— Dziękuję panowie, możecie już iść. Poradzimy sobie.

Wstałem z łóżka i spojrzałem na niego.

— Co to ma być?

— Cóż, skoro twój sprzęt cię wkurza, to ja zakupiłem ci nowy. Musisz mieć na czym pracować. Nie wiedziałem co potrzebujesz, to kupiłem wszystkiego po trochu.

Okay Harry, uspokój się. Przynajmniej nie musisz tracić pieniędzy. Wszystko na swoje plusy. Uśmiechnąłem się, a raczej wymusiłem uśmiech, patrząc na te wszystkie kartony. Starałem się nawet nie zerkać na logo marki.

— Wow... Dziękuję — powiedziałem. — Nie musiałeś tego robić. Zamierzałem jechać na zakupy.

— Jestem zobowiązany do zakupu nowego sprzętu dla ciebie. Pracujesz dla mnie, musisz mieć wszystko, co najlepsze, Harry.

Miałem ochotę go zatłuc, rzucić o ścianę. Albo nie. To ja miałem ochotę trzaskać głową o ścianę bądź betonowy podjazd. Co mu strzeliło do głowy.

— Okay, chyba. Mam już się zbierać? Zapakuję tylko aparat, a to rozpakuję wieczorem.

— Poczekam przy samochodzie. Nie śpiesz się.

Kiwnąłem głową i kiedy wyszedł, zabrałem się za zapakowanie aparatu. Telefon schowałem do kieszeni. Przebrałem się w coś odpowiedniego niż jakaś koszulka. Loki związałem gumką i zabrałem torbę z aparatem. W korytarzu włożyłem buty i wyszedłem. Louis stał przed samochodem i palił papierosa. Przewróciłem oczami. Zgasił go butem i pokazał, abym wsiadł do samochodu. Uczyniłem go, ale zaraz miałem ochotę stamtąd uciekać. Byłem sam na sam z Louis'em Tomlinson'em. Co mi strzeliło do głowy?! Nie przygotowałem się na to psychicznie!

— W soboty mam zawsze treningi na siłowni, jeżeli jestem w kraju. Często wylatuję do Anglii, bo przecież tam mam drużynę — powiedział i parsknął śmiechem. — Tutaj mamy treningi. Nasz trener stwierdził, że Nowy Jork ma odpowiednie perspektywy do tego i wylądowaliśmy tutaj. Za dwa tygodnie wylatujemy na trochę do Londynu. Mówię ci to wcześniej, ponieważ chcę twoją listę zakupów.

— Jakich zakupów?

— Jakaś ciepła kurtka? Nie wiem, w Londynie jest zimniej niż tutaj.

Przytaknąłem, ale zaraz po tym zakodowałem sobie, aby nic mu nie podawać. Mógł mi kupić sprzęt do pracy, ale ubrania to była lekka przesada. Miałem własne pieniądze. Nie byłem na całkowitym jego utrzymaniu.

— Oczywiście nie znoszę sprzeciwu.

Prychnąłem.

— Nie zamierzam dawać ci listy rzeczy, których potrzebuję do Londynu. To jest za dużo. Mam własne pieniądze i chcę się za nie utrzymać.

— Ale...

— Powiedziałem, że nie. Koniec.

Westchnął i skupił się na drodze. Miałem nadzieję, że to był koniec rozmowy o tym. Nie zamierzałem się z nim o tym kłócić. Czy on starał się udowodnić to, że nie byłem wystarczająco 'bogaty', aby cokolwiek sobie kupić? Rozumiałem, że może miał kilka milionów na swoim koncie, ale nie mógł robić ze mnie biedaka. Miałem paręset tysięcy na koncie i na spokojnie w tym momencie mogłem kupić jakiś dom, samochód, jeszcze jeden samochód, a potem wykarmić pięć domów dziecka.

— Nie myśl sobie, że skończyłem tę rozmowę — powiedział, jak zaparkował. Prychnąłem rozbawiony. — Jeszcze się przeziębisz.

— Czy ty ze mnie kpisz? Martwiłbym się raczej o ciebie. Taki delikatny, kruchy i malutki.

Zaśmiałem się pod nosem i wyszedłem z pojazdu. Spojrzałem jeszcze raz na Tomlinson'a. Był tak zły. Przybiłem sobie mentalną piątkę i poczekałem cierpliwie, aż on wysiądzie z samochodu. Zrobił to dopiero dobre parę sekund później. Zaprowadził nas do szatni i wręczył mi moją plakietkę. Ciekawe skąd wzięli moje zdjęcie. Imię, nazwisko, fotografia, był nawet wiek i dla kogo pracowałem. Nie trudno było się domyśleć, skoro musiałem za nim cały czas łazić. Wyciągnąłem aparat i przygotowałem do pracy, kiedy on się przebierał w środku szatni. Za nim wyszedł, minęło dziesięć minut. Zdążyłem się znudzić i zauważyć, jak wszyscy na mnie patrzą. Byli tutaj samo mężczyźni. Zauważyłem tylko jedną kobietę, ale na recepcji.

— Chodź Harry. Nie patrz na nikogo, nie odpowiadaj na zaczepki — powiedział i pociągnął mnie za ramię. Podskoczyłem, bo nawet nie zauważyłem, kiedy przyszedł. — Jeżeli ktoś powie obraźliwy komentarz w moją stronę albo twoją, po prostu nic nie mów. To jest normalne. Nigdy tutaj nie przychodziłem z kimś. Poza tym jesteś mężczyzną. Nie kryję się z tym, że jestem gejem. Dlaczego komentarz typu "Kolejny chłopaczek do pieprzenia" puść jednym uchem, a drugim wypuść.

— Nie ma sprawy. Też często spotykam się z niemiłymi komentarzami. Nie rusza mnie to. Louis jedynie uśmiechnął się i nic nie powiedział.

— To ty rób to, co zazwyczaj robisz, a ja pstryknę parę fotek, no może paręnaście. Poinformowałeś kogoś, że będę latać z aparatem? Nie chcę potem mieć problemów.

— Zaraz będziemy mieć całą salę dla siebie.

— Co? Okay, nie wnikam. Ile będziemy tutaj siedzieć?

— Myślę, że do osiemnastej, a potem jak po każdym treningu pójdziemy się najeść w McDonaldzie.

Podniosłem brwi do góry, ale tego nie skomentowałem. Zatkało mnie to całkowicie. Louis i jedzenie z tego fastfooda? Pierwszy raz słyszałem! Tomlinson przewrócił oczami na moją winę.

Włączyłem aparat i poczekałem, aż Louis się przygotuje.

Zapowiadały się bardzo ciężkie dwa lata.

Love game → larry ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz