Rozdział 7

2.1K 96 0
                                    


Wróciłam do mieszkania i dokończyłam jeszcze lekko ciepłą herbatę. Spojrzałam przez okno. Nie było już ich, ale nie sądzę, że są gdzieś w pobliżu. Po tym, jak "spaliłam" ich kryjówkę pojechali pewnie do siebie. Do wieży, czy gdziekolwiek. Jutro zaczynają się zawody. Niestety, obecność jest obowiązkowa. Ci, co nie przyjdą dostaną nagrane dyrektora, a to akurat nie jest mi na rękę. Po za tym, z chcecie zobaczę, jak wyglądają te całe zawody. Ciekawe, jak jutro będą zachowywać się Avengersi w stosunku do mnie.

Następnego dnia wstałam o tej samej porze, co zwykle, gdy idę do szkoły. Wykonałam poranna toaletę, zjadłam szybkie śniadanie i ubrałam się na czarno, jednak na stopy wsunęłam moje białe trampki. Włosy zaplotłam w warkocza na prawy bok. Wzięłam plecak i wyszłam z mieszkania, wcześniej je zamykając. Włożyłam słuchawki do uszu i puściłam muzykę. Po kilkunastu minutach dotarłam do szkoły i od razu skierowałam się na salę gimnastyczną, gdzie mają zacząć się zawody. Usiadłam na trybunach, z których miałam dobry widok na halę. Na samych trybunach było już sporo uczniów. Większość bierze udział w konkursie. Rozejrzałam się i wśród tłumów spostrzegłam Mścicieli, którzy sprawdzali wszystkie konkurencje. Wiecie, czy nic nie uszkodzone albo czy ktoś nie majstrował przy czymś.

Uśmiechnęłam się na wspomnienie wczorajszego dnia i ich nieudolnej próby obserwacji mojej skromnej osoby. Wyłączyłam muzykę i schowałam słuchawki do kieszeni bluzy, którą miałam na sobie. Wzięłam od jakiegoś kujona, który nawet teraz się uczył, kawałek kartki, którą następnie zmiętoliłam w małą kulkę. Wycelowałam w Czarną Wdowę, którą najbardziej kocham wkurzać, i rzuciłam kulkę. Kartka idealnie trafiła w głowę kobiety. Romanoff obróciła rozglądając się za sprawcą, a ja szeroko się uśmiechając pomachałam do niej. Reszta superbohaterów poszła za wzrokiem swojej koleżanki. Im również pomachałam. Dokończyli sprawdzanie sprzętu i podeszli do mnie, znaczy do barierki, bo górowałam nad nimi dobry metr.

— Kiedy następna "obserwacja"? — Zapytałam ze śmiechem robiąc cudzysłów w powietrzu.

— Kiedyś na pewno — odpowiedział Stark ponuro. — Nóżka już nie boli?

— Trochę tak, trochę nie — odpowiedziałam wymijająco. — A tak z ciekawości, ile o mnie wiecie? Może coś dodam od siebie.

— Wszystko wiemy — rzekł pewny siebie łucznik.

— Doprawdy? — Uniosłam brew. — To dawać. Przecież znam siebie, jak nikt inny, więc nic nowego mi nie powiecie.

Cała grupa popatrzyła na siebie. Szczególnie na Wdowę, która chyba pełniła w ich grupie rolę szefa. Natasha skinęła głową na zgodę, więc puszka, szerzej znana jako Iron Man zaczął mówić:

— Natalia Alina Alexandrova, lat osiemnaście. Zamieszkała przy Street Race dwadzieścia pięć. Ojciec nieznany, tak samo jak matka, która zostawiła cię pod domem dziecka Child House przy Green Street sześć. Znasz sztuki walki, przez co nie raz lądowałaś na komisariacie. Paru uczniów widziało cię na nielegalnych walkach i wyścigach, ale nie zostało to potwierdzone. To tak w skrócie.

— I to dość dużym. Na komisariacie byłam dokładnie dwanaście razy. Jednego pobytu nie wpisali do akt. Zapewne wiecie, że poprzednio mieszkałam w Dallas, a jeśli nie, to zapiszcie to sobie gdzieś. Miłych zawodów — powiedziałam i usiadłam na jednym z krzeseł.

Godzinę później zaczęły się zawody. Na pierwszy ogień poszły konkurencje Hawkeye'a, czyli strzelanie z łuku i kuszy. Kilkorgu uczniów poszło całkiem dobrze, ale reszta to nawet nie miała pojęcia o użyciu tych broni. Potem konkurencje Natashy. I tu poszło zdecydowanie lepiej. Wszyscy ukończyli bieg, choć były jakieś wywrotki i potyczki. Natomiast walki wręcz kończyły się za szybko, a czasami trwały dobre kilka minut. W konkurencjach naszego playboya były niemałe trudności w skonstruowaniu przedmiotu elektrycznego. Jak dobrze policzyłam "elektryki" nie zaliczyło ponad dziesięć osób. Test wiedzy zdali wszyscy. Testu siły nie zaliczyły cztery osoby, a wspinaczka poszła uczestnikom znakomicie. Z testem zręczności nie było większego problemu, tak jak i pierwszą pomocą. W trakcie wyścigu była zacięta rywalizacja, co sprzyjało okrzykom. Niestety, nie wszyscy mogli przystąpić do konkurencji prowadzenia pojazdu dwukołowego, bo nie wszyscy mieli ukończone przynajmniej osiemnaście lat, a taki wiek wymagali Avengersi.

Po pięciogodzinnych zawodach wreszcie nastąpił koniec. Nie dziwcie się, że trwało to tak długo, bo jak wspomniałam na początku uczestników było sporo. Avengersi udali się na naradę, aby wyłonić zwycięzcę. W tym czasie wszyscy poszli trochę się ogarnąć, a potem z powrotem wrócili na salę gimnastyczną, gdzie zostaną ogłoszone wyniki. Półgodziny później w końcu przyszli nasi pseudobohaterowie. Weszli na scenę, a głos zabrała agentka Romanoff:

— Przeliczyliśmy wszystkie punkty i mamy trzech zwycięzców. Pięćdziesiąt sześć punktów na sześćdziesiąt możliwych zdobyli: Alexander Wood, Danielle Colin i Mark Charles — rozległy się brawa. — Zwycięzcy zwiedzą Stark Tower i spędzą tam trzy dni. Gratulacje. Wszystkie szczegóły dotyczące pobytu prześlemy mailem. Do zobaczenia jutro.

Mściciele zeszli ze sceny i poszli w stronę wyjścia. Wreszcie będę miała spokój! Nie będę musiała się martwić, że odkryją kim tak naprawdę jestem. Westchnęłam i jako jedna z ostatnich osób wyszłam z sali. Kiedy zbliżałam się do wyjścia usłyszałam przerażone krzyki uczniów. Przyspieszyłam. Byłam ciekawa, co takiego się dzieje, ale to, co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Spojrzałam przez przeszklone drzwi główne.

Nie sposób było zliczyć agentów Hydry atakujących Avengersów i innych. Kilku uczniów skulonych na ziemi chciało się w jakiś sposób dostać do budynku albo chociaż uciec, ale jest to niemożliwe, bo są otoczeni przez agentów Hydry. Hawkeye ze swoim łukiem próbował się dostać do nich, ale na marne. Ruda strzeliła z broni palnej do HYDRY, lecz po chwili przeszła do walki wręcz i ramię w ramię walczyła z Kapitanem Ameryką, który uderzał agentów tarczą. Thor rozwalał ich swoim młotem, a Iron Man jak zwykle, latał sobie po niebie i raz na jakiś czas zlatywał na ziemię. Jak wiadomo, Banner nie może brać udziału w walce, bo jak się zmieni to kaplica dla wszystkich. Podbiegłam do niego.

— Co tu się, do cholery, dzieje? Przed chwilą był spokój. Dlaczego atakują? — Zapytałam.

— Jakbym wiedział, to bym ci powiedział. Gdy wychodziliśmy ze szkoły to zajechali swoimi autami i zaczęli atakować — odpowiedział Banner.

— Gdzie agenci T.A.R.C.Z.Y.? Czemu ich nie ma? — Zapytałam.

— Jakbym wiedział, to bym ci powiedział — powtórzył swoje słowa sprzed chwili.

Przygryzłam wargę. Spojrzałam na walczących i na przerażonych uczniów, którzy nie wiedzieli, czy przeżyją. Łzy, które lały się potokami. W mojej głowie szalała burza. Agentów Hydry przybywało z każda sekunda coraz więcej. Czemu Wanda i Vision nie przyjdą na pomoc? Albo chociaż ci cholerni agenci T.A.R.C.Z.Y.? Co Fury chce tym osiągnąć? Jeszcze kilka minut i będzie po nich. Przełknęłam ślinę. Jeślibym im pomogła to może agenci Hydry odpuściliby widząc, że nie dadzą sobie rady? Ale z drugiej strony, to będzie mój koniec, nie dorwę już Barnesa. Musiałam podjąć decyzję. Nie miałam zbyt wiele czasu.

Nagle usłyszałam huk. Spojrzałam w stronę, z której doszedł do mnie ten dźwięk. Upadające ciało Bartona niedaleko wejścia do szkoły wywołało jeszcze większy zamęt niż wcześniej. Nie czekając ani minuty podbiegłam do niego razem z Bannerem. Z rany mężczyzny sączyła się krew i ledwo kontaktował. Banner zdjął bluzę, którą miał na sobie i przyłożył ją do rany.

— Przeżyje? — Zapytałam.

— To rana po nożu. Napastników jest zbyt dużo, a teraz, bez niego, nie poradzą sobie — powiedział Banner i spojrzał głęboko mi w oczy. — Musisz im pomóc.

Odwróciłam głowę i spojrzałam na dyrektora szkoły, który próbował w jakiś dziwny sposób uspokoić uczniów.

— Panie dyrektorze — zawołałam — niech pan przyniesie apteczkę!

Spojrzałam na Avengers i na Bannera. Jedna chwila. Jeden wybór. Jedna decyzja, która zmieni całe moje życie.

— Cholera. Popełniam największy błąd w moim cholernym życiu — szepnęłam do siebie. — Pomóż mi ściągnąć kołczan ze strzałami — powiedziałam do Bannera, który na krótką chwilę przerwał uciskanie rany.

Po chwili miałam już kołczan na sobie. Wzięłam łuk Clinta do prawej ręki. Nie za dobrze mi leżał w dłoni, ale w końcu był wykonany na specjalne zamówienie. Wszyscy patrzyli na mnie.

— Nienawidzę was. Wiecie o tym, nie? — Powiedziałam do Bannera i wybiegłam ze szkoły.

Czas zacząć zabawę.

Ready For Anything 1,2,3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz