Kręci się, kręci świat wkoło
Zawsze, bez przerwy, jednolity
Myślałby kto, że dzieje się sporo
Dla mnie jest jednak czas zaklęty
Obrazy ciągle niezmienne
Twarze wciąż w sumie ponure
Sufit, podłoga, cztery ściany
Cały mój świat w nich pogrzebany
Błagam o łyk powietrza świeżego
O blask słońca nieprzyćmionego
By być gdzieś indziej choć raz
By nie spoczywał na mnie zakaz
Lecz taka naturalna kolej rzeczy
Baletnica kręci się ku uciesze dzieci
Jedno ubranie, jedna ta sama piosenka
Na zawołanie wyzieram z puzderka
Nie pozwoli mi nikt odwrócić spojrzenia
Nie pozwoli mi nikt odprężyć grzbietu
Stała i nudna, praca pozbawiona lśnienia
Nie pamiętam marzenia kształtu
Kolejna ręka, kolejna Pani losu
Nie zniosę znów płaczu pogłosu
Choć z trudem, po latach siły tygrysa
Tańczę, choć umysł wszystko wycisza
Melodia zszarzała, widzę tylko dwie studzienki
Marzą, skaczą, błyszczą, tętnią życiem
Przekonane, że koc najlepszym ukryciem
Nie mogą się doczekać jutrzejszej Jutrzenki
Zadziwia mnie nieustannie ten szał młodzieńczej namiętności
Przy każdym okrążeniu, szukam jej bez rodzenia podejrzliwości
Majaczy mi zawsze na skraju widzenia
Bym pewności nie miała, czy to nie ściema
Zawarczałabym, gdyby władanie twarzy oddali
Jednak w tej chwili, tylko płomyk w duszy się zapalił
Pytać chcę ją, tą małą niewdzięcznicę
Zapuchniętooką, bezwzględną złośnicę
Czemu to płacze co nocy jakoby miała w oczach źródełko?
Czemu nie docenia wolności, gdy nie pęta jej żadne pudełko?
A ta mówi i mówi, zupełnie mnie nie słyszy
I o swej miernej rzeczywistości dyszy
Że musi zjechać pół świata
Bo tak jej każą mama i tata
Że bez ustanku szkoły zmienia
I nikt tak naprawdę jej nie docenia
Wszędzie taka dzika, nowa... zaraz zapomniana
Zapomina sama o plusach zwiedzania
Nie czuje barwnych zmian krajobrazu
Zapachu bukietów kwiatów czy kuchni
Nie widzi nic, tylko płaszcz świata wierzchni
Nie czuje nic, nawet przyjemnie spędzonego czasu
Oczy jak lustro, odbijają okolice
A jakaś samotność z nich wypełza
Czuję współczucie, choć to zołza
W mej duszy w końcu też puste ulice
Staram się przekazać, że ma dużo cudnego
I porównać do mego żywota smutnego
Lecz ona widzi w moim iskrę prawdziwą
Nie tak dziką, ale spokojnie żywą
Niewymuszającą zmienności
Ani kotłującej się parności
Lecz taką łagodną wersję śmiałości
Gdy w życiu można cieszyć się ze stałości
Gdy nie grozi ciągła gonitwa w przestrzeni
Gdy przyjaciel nie gardzi przyjaźnią
Gdy nie jesteś zagraniczną okazją
Ale przykuta na wieczność przy jednej ziemi
Dla jednej marzeniem bezkształtna tafla wody
Dla drugiej targany sztormem nadziei żagiel
Pierwsza marzy, by przywdziać spokoju biel
Druga marzy, by oddano jej choć gram swobody
Uczą się spojrzenia wszechstronnego
A nie tylko używania własnego
Troszeczkę wsparcia można zażyć
Gdy rzeczywistość chce się gryźć
Tańczyć więc wkoło, na palcach drgać
Podróżować po świecie, wiatru nie brak
Cieszyć się słońcem, choć z chmur znak
Pomiędzy występami dobrze się wyspać
Będziesz mą baletnicą
Czy małą złośnicą?
Damże ostoję na życie, rozwieję Twoje znudzenie
Jeśli tylko przygarniesz i mnie pod swe odaszenie
YOU ARE READING
Pseudowiersze
PoetryRandomowa poezja. Tfu, pseudopoezja. Jakieś dziwne przemyślenia, niekoniecznie w formie "normalnych" wierszy. Zalecane czytanie bez oczekiwań. Dodam, iż początkowe będą trochę inne (pewnie gorsze), potem jest lepiej.