Ulica znana, choć kończy się inaczej
Wiatr w oczy wieje, odpycha z drogi mojej
Lecz z uporem stopy stawiam na ziemi
Nie daję się pokonać bez walki
Żywocie marny, odejdź
A mnie dalej odpychają
Przegrańcu. Mam dość ciebie
Utrapienie me. Nie jest potrzebne mi to
Nudzisz mnie. Marnujesz mój czas
Wzięłabyś się za siebie. Albo nauka, albo praca
Cokolwiek. A nie takie coś...
Chciałbym rzec, że zawiodłaś mnie
Krwi z żył moich, a jednak nie moja
Ale szczerze... wiedziałem, że tak będzie
Słaba jednostka...
Więc odejdź. Irytuje mnie widok twego lica
Zrobiłam krok
Nie chcę więcej ciebie widzieć
Głos zniknął. Wiatr zelżał, ale nie ustąpił
I choć nadal ciągnęło mnie w tył
Dążyłam do przodu z zamkniętymi oczami i otwartą duszą
Bez zapału. Bez energii. Bez chęci.
Ale jakoś przebrnęłam przez te wszystkie wietrzne lądy
I gdy dotarłam do końca drogi
Gdy miałam przejść przez ulicę
Znalazłam się w innym miejscu
Zapomniana przez złą pogodę
Zaczepiłam nieznajomą w średnim wieku
Pytając o drogę
Gdzie my się właściwie znajdujemy? Jak do sąsiedniej mieściny dotrzeć?
Kobieta z uśmiechem wskazała tam
Skąd zeszłyśmy na leśną dróżkę
Skinęłam głową wdzięczna za wskazówkę
Czując się choć trochę lepiej w mym zagubieniu
I już kilka kroków zrobiłam z powrotem
Gdy coś... poczułam
Coś mnie wzywało
Coś krzyczało, bym zawróciła
Oprzeć się nie mogłam impulsowi
I obróciłam się, by spojrzeć w lasu otchłanie
Nagle – jakbym zaczęła słyszeć
Tak naprawdę
Śpiew ptaków, szelest liści...
I krzyki, śmiechy, i rozmowy
Skąd? Co? Jak?
Te przedziwne doły w ziemi
A w nich młodzi ludzie, zapatrzeni w siebie
Kolorowi jak ptaki, głośniejsi niż miasto
YOU ARE READING
Pseudowiersze
PoetryRandomowa poezja. Tfu, pseudopoezja. Jakieś dziwne przemyślenia, niekoniecznie w formie "normalnych" wierszy. Zalecane czytanie bez oczekiwań. Dodam, iż początkowe będą trochę inne (pewnie gorsze), potem jest lepiej.