33. Mary nocne

6 0 0
                                    

Ulica znana, choć kończy się inaczej

Wiatr w oczy wieje, odpycha z drogi mojej

Lecz z uporem stopy stawiam na ziemi

Nie daję się pokonać bez walki


Żywocie marny, odejdź


A mnie dalej odpychają

Przegrańcu. Mam dość ciebie

Utrapienie me. Nie jest potrzebne mi to

Nudzisz mnie. Marnujesz mój czas

Wzięłabyś się za siebie. Albo nauka, albo praca

Cokolwiek. A nie takie coś...

Chciałbym rzec, że zawiodłaś mnie

Krwi z żył moich, a jednak nie moja

Ale szczerze... wiedziałem, że tak będzie

Słaba jednostka...

Więc odejdź. Irytuje mnie widok twego lica


Zrobiłam krok


Nie chcę więcej ciebie widzieć


Głos zniknął. Wiatr zelżał, ale nie ustąpił

I choć nadal ciągnęło mnie w tył

Dążyłam do przodu z zamkniętymi oczami i otwartą duszą

Bez zapału. Bez energii. Bez chęci.

Ale jakoś przebrnęłam przez te wszystkie wietrzne lądy


I gdy dotarłam do końca drogi

Gdy miałam przejść przez ulicę

Znalazłam się w innym miejscu

Zapomniana przez złą pogodę


Zaczepiłam nieznajomą w średnim wieku

Pytając o drogę

Gdzie my się właściwie znajdujemy? Jak do sąsiedniej mieściny dotrzeć?

Kobieta z uśmiechem wskazała tam

Skąd zeszłyśmy na leśną dróżkę

Skinęłam głową wdzięczna za wskazówkę

Czując się choć trochę lepiej w mym zagubieniu

I już kilka kroków zrobiłam z powrotem

Gdy coś... poczułam

Coś mnie wzywało

Coś krzyczało, bym zawróciła

Oprzeć się nie mogłam impulsowi

I obróciłam się, by spojrzeć w lasu otchłanie

Nagle – jakbym zaczęła słyszeć

Tak naprawdę

Śpiew ptaków, szelest liści...

I krzyki, śmiechy, i rozmowy

Skąd? Co? Jak?

Te przedziwne doły w ziemi

A w nich młodzi ludzie, zapatrzeni w siebie

Kolorowi jak ptaki, głośniejsi niż miasto

PseudowierszeWhere stories live. Discover now