Ból atakuje, pulsuje
Szloch gardło ściska i wstrząsa ciałem
Twarz zalewana jest słonymi potokami
Serce pęka
Igły wbijają się w ciało
Jak przestać, no jak?
Bo to mnie obezwładnia
Jestem nikim
Znaczę niewiele
Nawet piękna na zewnątrz nie mam
Jestem narzędziem dla przyjemności
Bezosobowym ciałem
Wypranym z emocji i myśli
A jednak czuję i myślę
I czuję się bezwartościowa
Myślę o sobie
Czyli o wadach
Czuję się złamana
Myślę o nienawiści i braku sensu
I pragnę czegoś więcej
Lecz bezsilna jestem
W oceanie rąk
Które mnie usidlają
A to moje własne ręce
Ciągnące mnie na dno
Łapią za gardło
Nie pozwalają oddychać, mówić czy krzyczeć
Zatykają uszy
Odcinają od piękna muzyki
Zasłaniają oczy
Kradną cenne widoki
W końcu wkradają się do głowy
Mieszają, zmieniają postrzeganie, odbierają radość życia
Sięgają ku sercu
I złośliwie
Przejeżdżają paznokciami po szramach
Tych starych, jak i tych nowych
Powinnam mieć władzę nad nimi
Lecz gdzieś ją zapodziałam
Utraciłam
Bezmyślnie
I gdzieś tam jest nić prowadząca do władzy
Wiem to
Lecz nie umiem jej uchwycić
Nieudolne palce me
Dalej jestem ciągnięta ku dnie
Dalej nie radzę sobie
Dalej się zatracam
I szukam dłoni
Która nie będzie moja
I która zechce pomóc
Tli się we mnie mały płomień nadziei
Że jestem do odratowania
Że nie jestem aż tak zła
Że coś mogę znaczyć
I staram się kochać każdy bolesny oddech, który uda mi się złapać
Choć nie zawsze wychodzi
I kocham każdy przebłysk światła w mym mroku
Czasem jednak
Gdy dostrzegę nową rękę
Odtrącam ją w obawie
Że to oszustwo
Omam
Nieufność w mych żyłach
Czasem jednak
Łapię taką rękę mimo strachu
Gdyż to ma ostateczność
I daję się podciągnąć kawałek
Lecz znowu zaczyna mnie więzić strach
Puszczam tą mocną, uczciwą dłoń
Albo nie wiem, którą z dwóch dłoni wybrać
W efekcie... odchodzą
Znikam w otchłaniach siebie
Nie umiem pływać
Nie umiem umknąć sprytnym, wszechwiedzącym rękom
Sypią się łzy
Płynie piach między palcami
Opadają do góry
Jak...?
Ale wiem
Jestem u siebie, mój umysł
Tu działa wszystko według mnie i tylko ja mogę to zmienić
Choć mam zatkane usta
Choć mam zatkany nos
Biorę oddech tlenu
A tam, gdzie nie ja rządzę
Ryzykuję i oddaję się
Jednej z realnych dłoni
Jednej z tych, które już trzymałam, lecz ze strachu puściłam
Jednak choć przedstawia się wszystko świetliście
Trapi mnie jedno...
Czy mam wystarczająco sił i odwagi?
Jak mam sobie z tym poradzić?
YOU ARE READING
Pseudowiersze
PoesíaRandomowa poezja. Tfu, pseudopoezja. Jakieś dziwne przemyślenia, niekoniecznie w formie "normalnych" wierszy. Zalecane czytanie bez oczekiwań. Dodam, iż początkowe będą trochę inne (pewnie gorsze), potem jest lepiej.