Słoneczne promienie już tylko rażą oczy
Delikatny wietrzyk młóci bladą twarz
Każdy dźwięk okrutnie szarpie nerwy
Każdemu powiem „Idź się w piekle smaż!"
Dość, dość, dość
Świat dał mi w kość
Brak, brak, brak
Sił by naprawiać świat
Każdy fragment krzyczy w rozpaczy
Podejdź bliżej, a i Ciebie spaczę
Ewentualnie może się popłaczę
Lecz należę do podziemnych tułaczy
Złość mnie napawa
Strach mnie napędza
Męczy mnie Eros
Męczy papieros
Na kartach przyszłości kleks byle jaki kropnięty
Kroplówki krwi – żaden szpital nieominięty
Bibliotecznych półek skrzyp nad głową
Niedługo zostanę zakurzoną i głupią sową
I przy okazji zjawą towarzyską, zakonnicą
Nic nieznaczącą nierozmównicą
Codziennie znajduje mnie nowy krach
W oczy się sypie sam zeszklony piach
Ścisk wewnętrzny wymusza totalny bezdech
No i ten przeklęty w tle Amora uśmiech
Który piorun gotową słomę spali?
Która kropla przeważy, przełamując opory tamy?
Który cios wojownika obali?
Która rysa kompletnie honor splami?
Spojrzenie mętne, ręka jakaś niemrawa
Oddech płyciutki, choć pierś miarowo drga
Choć zaraz w dłoń chwycę narzędzia
Może ma dusza wyleci przez cięcia
YOU ARE READING
Pseudowiersze
PoetryRandomowa poezja. Tfu, pseudopoezja. Jakieś dziwne przemyślenia, niekoniecznie w formie "normalnych" wierszy. Zalecane czytanie bez oczekiwań. Dodam, iż początkowe będą trochę inne (pewnie gorsze), potem jest lepiej.