Omiótł mnie wiatr łagodnym dotknięciem
Wydawał się bryzą, ledwo odczuwalnym muśnięciem
Spodziewałam się króciutkiej pogawędki
Doznałam jednakże najsłodszej udręki
Wiatr niósł ze sobą zapach radości
Tak bezsprzeczny koniec samotności
Kołysał w swych miękkich, odległych ramionach
Choć niewidzialny, ukrócił życie w mękach
Jakby odleciał trawiący mnie żal
Wspomaga mnie idealny rywal
Przedrzeźniać się z nim zawsze mogę
Odgania on bezsensowną trwogę
I choć na czym innym fundamenty zbudowane
Głosy naszych dusz są zaskakująco zgrane
W przeżyciach odnajdujemy podobieństwa
Choć czasem wymusza na mych ustach przekleństwa!
Jego dłonie dla wzroku pozostają tajemnicą
Pragnę ich cała, jestem okropną grzesznicą
Lecz cóż poradzę, iż mocno mnie przyciągają?
Objęcia ze słów magnetycznie zagarniają
Wieczorem, gdy sama leżę w przewrotnej ciszy
Lęki zgubione, wymazany z komórek stres
Owija mnie puszystych obłoków bezkres
Wiatr słodko szumi, chcę zapisać nas na kliszy
Nim niechciana potrzeba snu się zbliży
Choć wiatr westchnieniem ją szybko uciszy...
Chwilami jednak to kwestionuję
Dumam jak posąg, przyszłość zgaduję
Bo to zagadka jest jedna wielka
Skąd on się wziął, ma kochana udręka?
Jest zawsze przy mnie, gdy potrzebuję
Bez przerwy tuliłby, nim mnie skosztuje
Kradnie oddechy, wyrywa jęki
Śpiewa z mą duszą durne piosenki
Ciągnie do przodu lub mię popycha
Nie nudzi nigdy, nawet gdy wzdycha!
Lecz cóż on robi obok mnie?
Zawstydza, koi, nawet nie wie!
Jest zawsze taki, jakiego potrzeba
Niemalże jakbym skradła fragment nieba
Czasem się boję, że to zbyt kruche
Czy przetrwa to byle zawieruchę?
Zbyt idealnie, zbyt w sam raz
Niekończąca się kolejka ekstaz
Gdzieś nie ukryta czyżby pułapka?
Szansa niewielka? Czy to jak zdrapka?
Acz nie zapatruję się na nią prędko
Pomimo dawno już sporządzonej prognozy pogody
Wiatr bowiem gładzi palcami zbyt miękko
Ciężko dojść sercu i rozumowi do spokojnej zgody
Z niemądrej mej natury traci posłuch umysł
Ułagodzony, może obok serca dorósł
Pozwalam się unieść, niech wiatr niesie, gdzie chce
W końcu wszystko przy nim przemija jakby w tle
Szumi, prycha, hula, gwiżdże, dmie i huczy
Słodzi, oburza się, złośliwie nikczemny też bywa
Złapał mnie w środku jakiejś mruczącej burzy
Ostra, gwałtowna, kąśliwa, a jednak nie zbywa
Pożądanie, spokój, radość, miłość tworzy
Halka z pająków, cieni i półprzezroczystości już mnie nie skrywa
Wiatr to wszystko jednym, bezbłędnym ruchem zrywa
Więcej za brak wiary więc mi nie dokuczy!
Niepotrzebne mi słońca czy inne gwiazdy
Chmury, kwiaty, drzewa czy kot puchaty
Wiatr mym powietrzem, otula ciało bez przerwy
Kocham? Tajemnica, precz pytanie, precz nerwy!
YOU ARE READING
Pseudowiersze
PoetryRandomowa poezja. Tfu, pseudopoezja. Jakieś dziwne przemyślenia, niekoniecznie w formie "normalnych" wierszy. Zalecane czytanie bez oczekiwań. Dodam, iż początkowe będą trochę inne (pewnie gorsze), potem jest lepiej.